Konwulsje ideologiczne w zagranicznych organizacjach tzw. „dobrych Rosjan” przybierają groteskową formę po pseudo-puczu Prigożyna, który uświadomił im, że to nie ich szczodrze wymoszczona zachodnimi grantami kanapa, ale pierwszy lepszy watażka, gotowy we własnym interesie wywołać w kraju „Smutę”, może zadecydować o sławetnym obliczu „przyszłej Rosji”, tak przez nich gorąco omawianym.
Najgorsze zaś, że tego typu ekscesy mogą popsuć snutą przez owe kręgi prozachodnich liberałów - jak ich określają media – piękną narrację na po wojnie, podszepniętą przez doświadczonych niemieckich towarzyszy w duchu serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, co się na rosyjski też ładnie przekłada - „My niewinowaty – eto ONI!”.
Głównie pod adresem Ukrainy, ale i państw frontowych NATO, przede wszystkim Polski, w ruch poszedł wyświechtany sofizmat, „A czymże wyście lepsi od agresora, jeśli nienawidzicie go tak samo, jak on nienawidzi swe ofiary?”. A zaraz po upadku obecnego reżimu kremlowskiego usłyszymy od rosyjskich liberałów nader przekonujące deliberacje, że Ukraińcy – owszem, ale pierwszą niewątpliwą jego ofiarą jest naród rosyjski, a nas oskarży się o tzw. victim shaming, czyli niedopuszczalne obwinianie ofiary, której się stawia obrzydliwy zarzut, że niby sama winna tego, co z nią się zdarzyło. Rosja - ofiara...
I dlatego też „dobrzy Rosjanie” z taką furią reagują na „poniewieranie wielką kulturą rosyjską”, wyrażające się na Ukrainie obalaniem nad podziw tam licznych pomników pisarzy rosyjskich, a na Zachodzie czasową rezygnacją z repertuaru muzycznego Czajkowskiego & Co. „Co winien Czajkowski i Dostojewski?!” - krzyczą zgodnie szowiniści i liberałowie, a naturalną reakcję na bezczelną postawę nie dostrzegającą w swej kulturze żadnych win coraz częściej określają w odwecie jako… „nazizm”!
Sławny w Rosji satyryk Wiktor Szenderowicz, bezlitosny krytyk Putina, z którego rozkazu skazano go za wymyślone przestępstwa, gdy znalazł się bezpiecznie zagranicą, o dziwo zaśpiewał inaczej. W Polsce, do której uciekł i został przyjęty, nie spodobało mu się, bo dopatrzył się wszędzie, choćby na stacji benzynowej, krzywych spojrzeń na dźwięk języka rosyjskiego, więc zaraz przeniósł się do życzliwszych oczywiście Niemiec, ale tam z kolei dopadł go „nazizm ukraiński”! Otóż na jego występach pojawiali się widzowie z Ukrainy, domagający się, by jasno zadeklarował, że jest przeciw zbrodniczej Rosji, na co rozjuszony satyryk wysmażył tekst zrównujący „nazistów” z Ukrainy ze zbrodniarzami w rosyjskich mundurach. Co prawda spotkał go za to „wygawor”, czyli upomnienie z strony szefa owej liberalnej kanapy na Zachodzie, samego Gari Kasparowa, ale nic nie musiał oszczekiwać, bo tak jak on w cichości ducha myśli większość „dobrych Rosjan” - „Eto nie my, eto ONI”… Nikt z nich – może poza pisarzem Wiktorem Jerofiejewem – nie zadał sobie podstawowego pytania: jak ta wysoka kultura mogła zrodzić potwora „raszyzmu”?
Trzeba by bowiem przyznać na wstępie, że jeśli pichci się strawę kulturalną dla własnego ludu, mając wszelkie powody do podejrzeń, iż głównym ingredientem owego dania jest trucizna, to trudno jakoś nie obwiniać kucharza. Tak więc upieranie się także „dobrych Rosjan”, by dalej żyć swoją kulturą, jakby nigdy nic, nie przyjmując ani nie uznając żadnej jej odpowiedzialności wobec ewidentnych ofiar jej nosicieli – jest właśnie prawdziwym wyrokiem śmierci dla owej kultury.