Rzeczywiście, wtorkowe wybory będą kolejnymi od 2009 r. zwycięskimi dla Beniamina (Bibi) Netanjahu, ale to nie oznacza, że były premier i lider prawicowego Likudu powoła stabilny rząd. Według sondaży zwycięstwo Likudu jest bezapelacyjne. W 120-osobowym Knesecie Likud może uzyskać 40 miejsc. Pojawia się jednak problem, kto może dołączyć do koalicji. Skrajna prawica, w większości byli członkowie Likudu, obawia się koalicji, bo może się to skończyć wchłonięciem ich elektoratu i posłów przez ugrupowanie Netanjahu. Lewica, prorosyjski Liberman i Arabowie nie zdołają powołać rządu samodzielnie i nie wiadomo, czy będą zainteresowani wejściem do koalicji. To powoduje sytuację patową, tym bardziej że zarówno Izraelczycy, jak i świat arabski znużeni są chaosem w Tel Awiwie. Komentatorzy zwracają również uwagę, że powrót Netanjahu może spowodować jeszcze większe ochłodzenie stosunków z Bidenem. Bibi wraz z saudyjskim następcą tronu Muhammadem bin Salmanem jawnie wspierają republikanów, co może być kluczowe w kontekście wojny na Ukrainie.