- Nie można się przyzwyczaić do wojny, stale żyć w takim napięciu, wśród latających rakiet czy alarmów bombowych. Przyznam wprost: nie miałem w planach w żadnym momencie powrotu do Polski. Uznałem, że jestem potrzebny tu, w Kijowie – mówi ks. Waldemar Pawelec, przełożony pallotynów w Kijowie, w rozmowie z Grzegorzem Wszołkiem dla "Niecodziennej Gazety Polskiej".
Grzegorz Wszołek: Nie odczuwał Ksiądz strachu w czasie posługi? Bomba mogła spaść na kościół czy kaplicę, w których odprawiane są msze święte…
Ks. Waldemar Pawelec: Szczerze, bez dwóch zdań odczuwałem! Chyba każdy człowiek obawia się wojny, kul i rakiet. Należało od początku stosować się do zasad bezpieczeństwa wytyczonych przez ukraińskie władze, by unikać niepotrzebnego zagrożenia. Na początku chowaliśmy się w schronie w piwnicach naszego domu, ale te alarmy były tak częste, że później poprzestawałem na tym, aby ukryć się na korytarzu czy w toalecie, gdyż tam były trzy ściany oddzielające od zewnętrznej elewacji domu. Było to również bezpieczne miejsce.
Bycie księdzem na terenie okupowanego kraju na pewno jest niezwykle trudne. Na czym pallotyni skupiają swoje wysiłki obecnie?
Po pierwsze: nikt nigdy mnie w seminarium nie uczył, jak być księdzem w czasie wojny. Takich tematów się nie porusza na zajęciach z teologii pastoralnej. Praktycznie od początku wojny staraliśmy się nieść pomoc ludziom, którzy znajdowali schronienie w naszym domu. Pomagaliśmy im w ewakuacji, bezpiecznym wyjeździe z Kijowa. W innych domach pallotynów specyfika zależała od miejscowej sytuacji. Nasi współbracia we Lwowie przyjmowali tych, którzy uciekali z centralnej czy wschodniej części Ukrainy i byli w drodze do Polski. Współbracia w Odessie pomagali tym, którzy ewakuowali się z Chersonia czy Mikołajewa.
Czy do mieszkańców Kijowa dochodzą sygnały, że Francja i Niemcy najchętniej dążyłyby do pokoju Ukrainy z Rosją na warunkach dyktowanych przez Władimira Putina? Oznaczałoby to odłączenie Donbasu i Krymu na stałe od kraju.
Tak, o takich tematach dyskutuje się na ulicach. I bardzo spodobała mi się riposta ambasadora Polski na Ukrainie Bartosza Cichockiego, który zaapelował do Niemców i Francuzów, by sami oddali własne terytoria, skoro uważają to za coś normalnego. Nie można w żadnym wypadku kierować się interesami Władimira Putina, który sam rozpoczął wojnę z Ukrainą już osiem lat temu. Wtedy, w 2014 r., słyszeliśmy tylko wyrazy ubolewania i współczucia, puste słowa bez żadnego pokrycia w rzeczywistych inicjatywach. Gdyby obecnie prezydent Wołodymyr Zełenski przystał na propozycje kanclerza Olafa Scholza czy prezydenta Emmanuela Macrona, to zyskałby chwilowy spokój, a Rosjanie zaatakowaliby z impetem za kilka lat. Świat stoi przed najlepszą okazją, by powstrzymać „Putlera”, a nie ratować jego twarz.
Ukraińcy nienawidzą Rosjan? Jakie targają nimi uczucia po masakrach w Buczy, Irpieniu, Mariupolu czy Kramatorsku?
Sądzę, że „nienawiść” to odpowiednie słowo określające stosunek Ukraińców do raszystowskich zbrodniarzy. Grabieże rzeczy codziennego użytku, sprzętu AGD, gwałty na kobietach i dzieciach, bestialskie mordowanie cywilów pokazują, jak niskie jest morale rosyjskiej armii. To w większości zwyrodnialcy, gwałciciele i zboczeńcy, którzy nie kierują się jakimikolwiek zasadami, obowiązującymi nawet w czasie wojny. I trudno się dziwić, że Ukraińcy czują do Rosjan nienawiść. Mają do tego pełne prawo, bo stracili bliskich, majątki, domy. Widzieli na własne oczy, co robią żołnierze Putina w ich miejscu zamieszkania.
Na koniec chciałbym zapytać o pojęcie miłosierdzia na wojnie. Czy etyka katolicka nakazywałaby Rosjan traktować jak „zbłądzone owieczki”, a może jednak twardo nazywać po imieniu ich zbrodnicze działania? Problem z tym miewa nawet sam papież Franciszek, który stara się używać dyplomatycznego języka, nienacechowanego określeniami, do opisu dramatycznej sytuacji…
Nie jest to do końca tak, że papież zrównuje ofiary z agresorem i stoi po stronie Moskwy, jak to się często interpretuje. Nawet ostatnio wypowiadał się klarownie, odpowiadając na pytanie, co miał na myśli, mówiąc o „szczekaniu” NATO. Papież Franciszek nie jest od tego, aby kogokolwiek potępiać, bo takie są oczekiwania. On jest, w pełnym tego słowa znaczeniu, mediatorem, którego zadaniem jest doprowadzić do zakończenia tego strasznego konfliktu wojennego. Z kolei moją rolą nie jest komentowanie wypowiedzi Franciszka, a głoszenie Ewangelii. I w tym kontekście jasne jest, kto wywołał wojnę, a kto broni się przed brutalną napaścią i przestrzega zasad „wojny sprawiedliwej”. Ukraina ma prawo stanąć w obronie swojego terytorium i obywateli. Sądzę, że trudno mówić o okazywaniu miłosierdzia okupantowi, gdy spadają na nas pociski i wprowadza się „ruski mir”, zakładający okupowanie wszystkich narodów wchodzących niegdyś w skład Związku Sowieckiego. O miłosierdziu można mówić po zakończeniu wojny, gdy nadejdą prawdziwy żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy.
Wierzy Ksiądz, że kiedyś do takiego pojednania między Ukraińcami a Rosjanami rzeczywiście dojdzie?
Uważam, że wszystko jest możliwe, ale będzie to niewątpliwie żmudny i długotrwały proces. Proszę zauważyć, że początek procesu pojednania polsko-niemieckiego po II wojnie światowej tak naprawdę miał miejsce 20 lat po zakończeniu wojny. Wejście na wspólną drogę musiałoby zupełnie przedefiniować imperialną politykę Rosji. Pamiętajmy, że do tanga trzeba dwojga i odpowiednich warunków. Miłosierdzie to wyznanie win i prośba do ofiar o przebaczenie. Wszystkich, którzy nie rozumieją postawy ukraińskich żołnierzy, bardzo bym prosił o trochę empatii i chwilę zastanowienia: czy w analogicznej sytuacji, gdyby okupant zjawił się pod naszym domem, również byśmy nie zareagowali? Pozwolilibyśmy umrzeć naszym rodzinom? Postawienie się w sytuacji drugiego człowieka jest chyba najlepszą odpowiedzią na dramat wojny.