To wszystko jest niezmiernie istotne. Ciągle bowiem, gdy obserwujemy wojnę na Ukrainie, stosujemy nieświadomie sposoby myślenia, które mamy wdrukowane przez ostatni wielki europejski konflikt osadzony w naszej świadomości przez kulturę – II wojnę światową. Realia pola walki, oraz środki i strategie wojenne są inne niż wtedy, inna jest też forma zmagań w świecie propagandy. Teraz bowiem wojna informacyjna stanowi już wprost, bez żadnych ogródek i eufemizmów – istotny element walki prowadzonej przez państwa. Jak wiemy wojna, wedle stwierdzenia Clausewitza, jest jedynie kontynuacją polityki. Podobnie jest z informacją i Internetem – to narzędzie zarówno prowadzenia polityki, jak i wojny. Niby to truizm, ale tak naprawdę dopiero teraz widzimy, jak to wygląda w praktyce. Media społecznościowe zostały dosłownie zalane filmami z teatru wojny. Jednocześnie bywa, że… ten sam film zobaczymy wykorzystany najpierw przez Ukraińców, a potem przez Rosjan! Ale już w innym celu. Gdy Ukraina pokaże zbombardowany szpital dziecięcy – Rosjanie za chwilę zaczną przekonywać, że to inscenizacja. Ukraina pokaże zbombardowany teatr, obok którego był wielki napis „dzieci”, to Rosjanie wrzucą filmik z Czeczenami Kadyrowa, którzy… „ratują dzieci”, a ten sam budynek zamieszczą, ale bez napisu „dzieci”, a za to z informacją, że przecież „nikt nie zginął”. I o co się te Ukraińce awanturują?
Jednak, co ważne, piszę dzisiaj o sytuacji „tydzień po”, która jest w polskich i zagranicznych filorosyjskich „bańkach”. Otóż to, co jeszcze kilka dni temu było robione nieśmiało, teraz już idzie po całości. Prorosyjska i proputinowska propaganda hula na całego. To odpowiedź na to, że pierwsze tygodnie w pełni wygrywała informacyjnie Ukraina. Prezydent Zełeński w swoich mowach kierowanych do parlamentów europejskich, czy do kongresu amerykańskiego, w swoich konferencjach i zwykłych „selfiakach” jest po prostu świetny – szczery, emocjonalny, bliski ludziom. I ewidentnie „wygrywał w Internety”. Oczywistym było, że Kreml to widzi i że podejmie działania. Rosyjscy „bojcy” internetowi zostali więc rzuceni do walki. I zaczynają zdobywać coraz więcej „terenu”. Cała propagandowa „hucpa” na stadionie na Łużnikach, na którym przemawiał Putin – to przecież element tej samej gry (skierowanej i do wewnątrz, i na zewnątrz). Ostrzegałbym przed pochopnym wrażeniem, które może nam przyjść do głowy – że oto ludzie na świecie zrozumieją, że to fałsz i propaganda. Nieprawda. Niestety, nieprawda. Wielu odbiorców, nie tylko w Rosji, łyknie te klimaty i obrazki serwowane przez Kreml. Zaczną się co najmniej wahać, jeśli nie zmieniać zdanie. Trafią do nich filmiki z sieci, pokazujące bombardowanie Donbasu przez Ukraińców, czy opowieści o „ośmioletnim ludobójstwie” w obwodach ługańskim i donieckim (taka jest narracja Moskwy). Obserwuję wiele kont włoskich (przede wszystkim związanych z prawicą) – one już złapały ten „trend” i wzajemnie się w nim nakręcają. Piszą o „propagandzie Zachodu”, o imperialnych Stanach Zjednoczonych jako „prawdziwych winowajcach” tej wojny, zaczynają wskazywać „ukrywaną przed światem” ośmioletnią wojnę w Donbasie, wrzucają zdjęcia batalionu Azow ze znakami kojarzącymi się ze swastyką itd. Ale już rosyjskich Wagnerowców (których szef ma wytatuowane na szyi patki mundurowe z symbolem SS i od lat fascynuje się III Rzeszą) nie pokażą. Nie pokażą też ludzi Kadyrowa strzelających w okna budynku i krzyczących „Allah Akbar” – bo to wywróciłoby prorosyjską story. Za to filmiki serwowane przez rosyjskie kanały telewizyjne – jak najbardziej.
Myślę, że to wszystko jest bardzo niebezpiecznym zjawiskiem – powoduje rozchwianie światowej opinii publicznej, wrzuca coraz więcej wątpliwości, zamazuje to, co wydawać się powinno oczywiste (w sytuacji, w której jedno państwo bandycko napada na drugie). Co za tym pójdzie? Kierowanie narracji w stronę, w której wszystko zacznie być opisywane, jako „konflikt dwóch stron”, zaś agresor przestanie być agresorem, a jedynie „stroną”. Co więcej, owo rozmazywanie konturów służy też temu, by w chwili, w której – w taki czy inny sposób – ta wojna się skończy, Niemcy będą mogli wrócić do tego, do czego są przyzwyczajeni w relacjach z Rosją: do robienia biznesu. I zapewne na to również liczy obecnie Putin.
Dlatego walka informacyjna – nie dość, że wcale nie wygrana – wkracza obecnie w ważną fazę, bo Rosjanie najwyraźniej odzyskują pole. Bez zdecydowanej odpowiedzi także w przestrzeni zarządzania światową opinią publiczną będą je odzyskiwać, niestety, coraz skuteczniej. I taką odpowiedź musimy umieć dać. Bo za chwilę wszystko wróci do złej „normy” i znów tylko my będziemy mówić o prawdziwej twarzy Rosji.