GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Hańba domowa

Funkcjonariusze zła nie zniknęli – część dopiero po 1968 roku wyemigrowała w chwale niewinnych ofiar polskiego antysemityzmu.

Urodzonym wystarczająco późno, aby nie doświadczyć na własnych plecach całej grozy początków PRL, może się wydawać, że stalinizmu w ogóle u nas nie było albo że był to jedynie zły sen, w trakcie którego z lat hitlerowskiej okupacji przeskoczyliśmy bezproblemowo w czas gomułkowskiej stabilizacji. Represjonowanych zwolniono, zmarłych w większości rehabilitowano. A gdzie podziali się oprawcy? 

Przecież funkcjonariusze zła nie zniknęli – część dopiero po 1968 roku wyemigrowała w chwale niewinnych ofiar polskiego antysemityzmu, zasilając zachodnie uczelnie, media itp. Paru skazano, kilku potępiono, o reszcie zapomniano. I to tak skutecznie, że wielu zapomniało o samych sobie. Przy czym, zaznaczmy, nie chodzi tu o morderców zza biurka typu Berman czy wykonawców z łapami faktycznie ociekającymi krwią. Bardziej o ich apologetów, pracujących równie sprawnie, a być może skuteczniej. Większość z nich równie gorliwie, jak włączyła się w budowę przodującego systemu, stając na pierwszej linii frontu ideologicznego, znalazła sie wśród szermierzy „socjalistycznej odnowy”. Niektórzy nawet zrobili to szczerze. Niektórzy zamienili status kolaboranta jawnego na tajnego współpracownika, jak Koźniewski, Kuśniewicz czy Szczypiorski. Inni odrodzili się bezgrzeszni – Ważyk, wydając „Poemat dla dorosłych”, Woroszylski – „Dziennik węgierski”. Jakoś nie pamiętam pokajania się Szymborskiej, Międzyrzeckiego. Wcześniej niż inni zrozumieli mądrość etapu. Spokój sumienia i rolę niekwestionowanych autorytetów zakłócali im z rzadka tacy osobnicy jak zmarły ostatnio Jacek Trznadel czy czujny obserwator „Czerwonej mszy” Bohdan Urbankowski. Może dlatego wobec młodszych pisarzy ci inżynierowie dusz odnosili się z wyższością i pogardą, której nie uświadczyłbyś od rzetelnego świadka epoki, stalinowskiego więźnia Janusza Krasińskiego.

Szkoda, że tak mało ludzi o tym pamięta. Jeszcze mniej pisze.

A historia? Historia w końcu zapomina, czy Kain Abla, czy Abel Kaina?

 



Źródło: Gazeta Polska

Marcin Wolski