- Od początku prowadzimy strajk okupacyjny. Już we wtorek 15 grudnia 81. zaczynają do nas docierać informacje o kopalni "Staszic" w Bieruniu, hucie "Baildon" w Katowicach, nawet o kopalni "Manifest lipcowy" w Jastrzębiu-Zdroju. Wszędzie strajkują i są bici przez milicję - mówi nam Krzysztof Pluszczyk, działacz "Solidarności", pracownik kopalni "Wujek" w Katowicach. I dodaje - Nie zdajemy sobie sprawy, że mogą strzelać z ostrej amunicji. Nigdy wcześniej w historii, czy to był "Poznański Czerwiec", czy "Wybrzeże lata 70.", nie strzelano do ludzi na terenie zakładu pracy. W kopalni "Wujek" strzały padły. Zginęło 9 osób. To najbardziej krwawe wydarzenia stanu wojennego.
13 grudnia 1981 r. gen. Jaruzelski ogłasza stan wojenny. Jan Ludwiczak, przewodniczący zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni "Wujek", zostaje aresztowany, a kilku górników - pobitych pod jego domem. W poniedziałek 14 grudnia do strajku przystępują wszystkie działy kopalni. Również pana - Dział Łączności, Automatyki i Metenometrii...
To był strajk okupacyjny, nie wracaliśmy do domów, zostawaliśmy w kopalni. Na dworze było kilkanaście stopni mrozu.
Siedzieliśmy w łaźniach łańcuszkowych, warsztatach. Spaliśmy na raty. Jedni spali, drudzy czuwali, pilnując terenu kopalni. Baliśmy się prowokacji, podpalenia, zniszczeń. Ewentualne straty w mieniu obciążyłyby strajkujących. Już we wtorek zaczynały do nas docierać informacje o kopalni "Staszic" w Bieruniu, hucie "Baildon" w Katowicach, nawet o kopalni "Manifest lipcowy" w Jastrzębiu-Zdroju. Wszędzie strajkują i są bici przez milicję. Wtedy zaczęliśmy się zbroić.
Na największy plac w kopalni między łaźniami przyszli wszyscy. Tam usłyszeliśmy, co się dzieje. Musieliśmy podjąć decyzję. Zaczynamy stawiać barykady. Bramy też zostają zabarykadowane. Każdy ma coś w ręce. Przyjmujemy, że ma to być przedmiot dłuższy od pałki milicyjnej. "My się na kopalni Wujek bić nie damy". To nie my jesteśmy bandytami, jesteśmy u siebie, na terenie naszego zakładu pracy, polskie prawo pozwala nam protestować i strajkować.
Następują demonstracje siły ze strony tamtych. Przy kopalni przejeżdżają kolumny milicji, wojska. Chodziło o to, żeby napędzić nam strachu. W środę rano 16 grudnia teren zakładu opuściły kobiety (wcześniej też z nami strajkowały). Do nas przyszedł dyrektor kopalni, komisarz wojskowy, pułkownik Gruba, ktoś z miasta. Dostajemy ultimatum albo opuścimy teren kopalni, albo wejdzie tam milicja. Rozmawiamy. Ale oni nas okłamują. Powiedzieli nam, że jesteśmy jedynym zakładem, który dalej strajkuje. Znamy jednak prawdę, więc zaczynają się gwizdy. Potem śpiewamy: - "Boże coś Polskę" i hymn. Nie dopuściliśmy ich więcej do głosu. Powiedzieliśmy, że jeśli na teren kopalni wejdzie wojsko, nie będziemy się z nim bić, ale milicji się nie poddamy.
Co działo się później?
Dostaliśmy godzinę... Nim upłynęła podjechały armatki wodne, wozy wojskowe i milicyjne. Wokół kopalni narastał tłum.
Ludzie z miasta przyszli bronić kopalni. Tam były również nasze rodziny. Przychodziły do nas z jedzeniem, z gorącą herbatą w termosach. Najpierw rozpoczęła się walka z ludźmi na zewnątrz. Przy tym kilkunastostopniowym mrozie polewano kobiety i dzieci wodą z armatek i bito je pałkami. Kobiety stanęły na środku i nie chciały przepuścić czołgów.
Zastąpiły drogę, jednemu z nich. Gdy czołg rozbił tę żywa zaporę, na lufie zawisnął młody chłopak. Potem się dowiedziałem, że go złapano i dotkliwie pobito. Wojsku i milicji udało się tłum od muru kopalni odepchnąć. Wtedy armatki wodne skierowano na nas, wstrzeliwano gaz łzawiący (potężne ilości), a czołgi rozpoczęły rozbijanie naszych barykad i bram wjazdowych. Atak nastąpił z trzech stron jednocześnie. Słychać było huk petard, strzelano z dział, z czołgów. Ślepą amunicją. Ludzie przewracali się, tracili przytomność, gdy gaz opadał, znowu górnicy wychodzili zza budynków i stawali naprzeciw milicjantów, którzy stali z tarczami, pałkami, w hełmach.
Kiedy oprawcy użyli ostrej amunicji?
Nikt z nas nie pamięta tego momentu! To było tak dalekie i tak obce. Myśmy do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, że mogą strzelać. Nigdy wcześniej w historii (czy to był "Poznański Czerwiec", czy "Wybrzeże lata 70.") nie strzelano to ludzi na terenie zakładu pracy. Niestety okazało się, że padły strzały. Bardzo precyzyjne, takie, które miały zabić.
Milicjanci z Plutonu Specjalnego powiedzą później, że strzelali w obronie własnej. Tylko że to też były strzały w plecy.
Najstarszy z górników, 49-letni Józef Czekalski, dostaje prawie prosto w serce (miał jeszcze przestrzeloną stopę, to pokazuje że strzelono do niego, jak już leżał).
Czy sprawcy ponieśli zasłużoną karę? W sumie procesów sądowych było aż 6 i zakończyły się dopiero w 2009 r.
Przez pierwsze 10 lat procesów nie było, bo kraj dalej był rządzony przez władze komunistyczne. Członkowie Plutonu Specjalnego przychodzili do sądu często pijani, rozbawieni, zajmowali się czytaniem gazet. Tak jak gdyby ich to nie dotyczyło. Nie było z ich strony żadnej skruchy, żadnej pokory. Tak ze smutkiem mówiła mama Janka Stawisińskiego (zginął, mając 21 lat), która przyjeżdżała na procesy do Katowic, aż z Koszalina i patrzyła w ich twarze. Było jej bardzo ciężko, gdy nie widziała tam żadnego ludzkiego odruchu. Oprawcy zostali skazani. (Niestety zabrakło na ławie oskarżonych - tych, którzy rozkazy wydawali i wprowadzili stan wojenny!). Dowódca dostał 11 lat więzienia, inni od 6 do 8 lat. Zwykły obywatel tego jednak nie wiedział, bo w 1983 była amnestia, która wypuściła więźniów politycznych.
Wyroki oprawców z "Wujka" zostały zmniejszone o połowę lub anulowane całkowicie. Dla nas jednak bardzo ważne było to, że mimo upływu czasu sprawiedliwość dosięgła bezpośrednich sprawców. Tego chcieliśmy, żeby nigdy w Polsce nie doszło do podobnych sytuacji, żeby władza nigdy nie wykorzystała jednostek policji do własnych potrzeb.
Wtedy w 81. władza kazała strzelać do niewinnych, a potem broniła swoich do końca.
Jest pan przewodniczącym Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK "Wujek" Poległych 16 grudnia 1981 roku. Na czym polega jego działalność?
Zawsze dbaliśmy o pamięć. Ona zaczęła się, gdy ustawiliśmy pierwszy drewniany krzyż w miejscu, gdzie zginęli koledzy. Dziś jest w ramionach pomnika stojącego przy kopalni, na wysokości 34 m. Od początku, w tym miejscu było mnóstwo kwiatów i zniczy. W nocy, milicja je sprzątała, a rano pojawiały się następne. Ludzie je przynosili. Mimo że kto przyszedł w to miejsce był fotografowany, a potem były kolegia, kary, aresztowania. Każda rocznica przyciągała mnóstwo ludzi. Co roku na dworcu w Katowicach był zakaz sprzedaży kwiatów, a jak ktoś wysiadł z pociągu z kwiatami w ręce 16-go. wiadomo było, że idzie pod kopalnię "Wujek". Potem powstał społeczny komitet budowy pomnika, który rozpoczął zbiórkę funduszy i w 10. rocznicę masakry udało się zbudować pomnik oraz kościół przy ulicy Pięknej w Katowicach. On także powstał jako wotum dla górników. Miejsca pamięci górników z "Wujka" są w całej Polsce.
Wszędzie, skąd pochodzili zamordowani, są dziś obeliski, tablice pamiątkowe (na Zamojszczyźnie, koło Sandomierza, pod Poznaniem, w Koszalinie). Górnicy patronują szkołom. Są lokalnymi bohaterami. Udało się nam jako społecznemu komitetowi stworzyć też - Śląskie Centrum Wolności i Solidarności: Muzeum Izbę Pamięci Kopalni "Wujek".