Grupa 37 właścicieli firm z Baltimore zagroziła, że przestanie płacić miejskie podatki. Chcą w ten sposób zmusić jego władze do rozwiązania podstawowych problemów mieszkańców, głównie jeśli chodzi o szalejącą przestępczość.
Zamieszkiwane przez 620 tysięcy osób Baltimore w stanie Maryland jest od bardzo dawna rządzone przez lewicę. Jest również jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w USA. Tylko w 2020 miało tam miejsce 335 morderstw. W 2018 było ich 50,5 na 100 tysięcy mieszkańców, podczas gdy dla całego USA liczba morderstw per capita wynosiła 5,7. Jeśli chodzi o inne poważne przestępstwa, sytuacja również jest poważna. W 2017 roku na każde 100 tysięcy mieszkańców tego miasta odnotowano 62 gwałty, 958 rabunków i 949 napaści.
Weekendowa noc pomiędzy 6 i 7 czerwcem była szczególnie brutalna. Tylko w dzielnicy Fells Point policja w ciągu 7 godzin interweniowała aż dwadzieścia razy, z czego sześć razy zostali wezwani do napaści z bronią w ręku. Zdenerwowało to Erica Mathiasa, właściciela położonego w niej baru The Horse You Came In On Saloon. W długim poście na Facebooku stwierdził, że kilka dni wcześniej oglądał razem z pracownikami 20-minutową bójkę, po której jeden z mocno pijanych uczestników wsiadł do samochodu i z pełną prędkością ruszył po pełnej pieszych drodze.
Napisał, że jego pracownicy przestali już reagować na takie zgłoszenia bo boją się, że narobią sobie kłopotów z prawem, a policja na nie nie reaguje z obawy o krytykę ze strony lewicy.
To g**no jest dosłownie gorsze niż bardzo dziki zachód
napisał.
Co tydzień mają miejsce tuziny takich incydentów, po prostu o nich nie słyszycie - dodał.
Mathias w swoim poście stwierdził, że po raz pierwszy jego bar zdecyduje się na wynajęcie uzbrojonej ochrony. Poprosił też swoich klientów o to, żeby ci nie przychodzili do jego baru dla własnego bezpieczeństwa. Ostro skrytykował również rządzącą miastem lewicę. Stwierdził, że płaci dwa razy wyższe podatki niż biznesmeni z innych miast w Maryland, a władze miejskie czepiają się jego i innych przedsiębiorców o drobnostki, jak zbyt głośna muzyka czy drobne naruszenia obostrzeń covidowych, równocześnie ignorując szalejącą przestępczość i „około 15 martwych tygodniowo”.
Stwierdził także, że każdy właściciel nieruchomości czy firmy powinien złożyć wniosek o ponowną ocenę ich wartości, aby zapłacić mniejsze podatki. O jego wpisie zrobiło się bardzo głośno w mieście. Zainspirował on właścicieli innych firm.
Koalicja złożona z 37 lokalnych biznesmenów postanowiła napisać list do burmistrza Brandona Scotta, przewodniczącego rady miejskiej Nicka Mosbiego, komisarza policji Michaela Harrisona i miejskiej prokurator Marilyn Mosby.
Od miesięcy ledwie utrzymujemy się na powierzchni, bojąc się o to, czy damy radę, czy też zostaniemy następną firmą, która będzie musiała zamknąć się na dobre. Osiągnęliśmy punkt, w którym mamy już dość. Nasi wybrani przywódcy już zbyt długo mają zamknięte oczy i uszy i odwracają się plecami do społeczności
- napisali.
Mamy dość i jesteśmy sfrustrowani, i teraz sobie uświadomiliśmy, że nic się nie zmieni jeśli nie zażądamy działania - dodali.
Aby zmusić władze do działania, przedstawiciele tych firm zagrozili, że przestaną płacić miejskie podatki, opłaty za pozwolenia i inne pieniądze, które są winni państwu.
Zamiast do miejskiego budżetu ich należności będą trafiać na specjalnie utworzone konto. Biznesmeni przekażą je miastu „kiedy podstawowe i niezbędne usługi miejskie znów zaczną działać”.
Oprócz walki z przestępczością chcą, żeby władze powstrzymały nielegalną sprzedaż alkoholu i narkotyków oraz korzystanie z nich na ulicach oraz zadbały o regularny wywóz śmieci. Żądają również, żeby policja reagowała na zgłoszenia o prostytucji, oddawaniu moczu w miejscu publicznym czy pijanych osobach śpiących na chodnikach.
Ich akcja doczekała się odpowiedzi ze strony burmistrza Scotta. W oświadczeniu napisał, że rozumie ich frustrację przemocą w jego mieście. Poinformował, że nakazał policji, Departamentowi Prac Publicznych i Departamentowi Transportu, aby nawiązały ze sobą współpracę aby znaleźć rozwiązanie tego problemu. W oświadczeniu nie wspomniał jednak o groźbie wstrzymania płacenia podatków i nie ujawnił czy władze miejskie będą próbować wyegzekwować te należności.
Baltimore nie jest jedynym miejscem, które ma takie problemy. W wielu miastach rządzonych przez lewicę przedsiębiorcy narzekają, że oprócz wysokich podatków i wszechwładzy urzędników muszą się również zmagać z rosnącą przestępczością. Sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej po fali zeszłorocznych zamieszek Black Lives Matter.
W wielu lewicowych miastach policja biernie patrzyła, jak lewicowi aktywiści podczas zamieszek rabują sklepy i demolują inne firmy. W większości wprowadzono też przepisy ograniczające uprawnienia policji lub odebrano im finansowanie.
W Baltimore policjanci stracili liczne ochrony prawne na wypadek konfrontacji z przestępcami. W również słynącym z przemocy na ulicach Chicago władze odebrały policjantom w wielu wypadkach prawo do pościgu za przestępcą po tym, gdy policja zastrzeliła w ich trakcie dwóch uzbrojonych przestępców, w tym 13-letniego chłopca –otwarcie przyznają, że wprowadzili nowe przepisy także dla bezpieczeństwa przestępców. We wszystkich te reformy wpłynęły na gwałtowny wzrost przestępczości.
Wielu przedsiębiorców i zwykłych obywateli postanowiło zagłosować nogami. W USA trwa obecnie bezprecedensowa migracja między stanami. Jak poinformowało U.S. Census Bureau najwięcej mieszkańców straciły tradycyjnie lewicowe stany: Kalifornia, Nowy Jork, New Jersey, Michigan i Illinois. W latach 2010-2019 ich populacja spadła aż o 4 miliony. Zajmująca się przeprowadzkami firma U-Haul dodała, że najwięcej Amerykanów przeprowadza się do rządzonych przez prawicę Florydy, Teksasu, Tennessee, Ohio i Arizony. Amerykańscy socjolodzy stworzyli już nawet termin na takie osoby: leftugees, od połączenia słów „lewica” i „uchodźca”.