Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Polsko-węgierski marzec

Miałem 17 lat, gdy 19 marca 1981 r. funkcjonariusze MO dowodzeni przez majora Henryka Bednarka przemocą usunęli z sali obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy delegację Solidarności, dotkliwie bijąc trzech jej członków: Jana Rulewskiego, Mariu

Miałem 17 lat, gdy 19 marca 1981 r. funkcjonariusze MO dowodzeni przez majora Henryka Bednarka przemocą usunęli z sali obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy delegację Solidarności, dotkliwie bijąc trzech jej członków: Jana Rulewskiego, Mariusza Łabentowicza i Michała Bartoszcze.

W odpowiedzi na tzw. prowokację bydgoską NSZZ „Solidarność” rozpoczął przygotowania do ogólnokrajowego strajku protestacyjnego. Wokół granic Polski trwały manewry Armii Sowieckiej. Pamiętam, jak koleżanka z liceum kupiła w aptece całą dużą torbę bandaży, a na drzwiach klatek schodowych mojego bloku pojawiły się plakaty Solidarności z instrukcjami „Jak zachować się w razie inwazji obcych wojsk”. Spodziewałem się, że w następnym tygodniu będzie wojna, i że przecież nie będzie mi wypadało zostać w domu – ot „zwykły los polski”.

Pora, Węgry, czas, narodzie!

W tej atmosferze, w programie 2 TVP nadano koncert węgierskiego zespołu Tolcsvayék és a Trió zwanego przez nas w skrócie Illiés – od nazwiska jednego z wykonawców. Zespół nie istniał wtedy już od jakiegoś czasu, ale jego członkowie specjalnie na tę okazję znów się zebrali i dali ów koncert. I oto w chwili, gdy wiele wskazywało na to, że lada dzień zobaczymy na ulicach naszych miast sowieckie czołgi, muzycy węgierscy z ekranów naszych telewizorów zaśpiewali:
Pora, Węgrzy, czas, narodzie Dziś lub nigdy, powstawajcie! Żyć w niewoli lub w swobodzie Albo-albo – wybierajcie! Przysięgamy, Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam Dotąd żyliśmy w kajdanach Nas pradziady przeklinali Że w niewolnych śpią kurhanach Choć za wolność umierali Przysięgamy, Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam Szabla piękniej niż kajdany dźwięczy, godniej zdobi ramię. Precz kajdanów dźwięku głuchy!Szablo, pójdź – rycerskie znamię. Przysięgamy Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam Ten nikczemny, kto w potrzebie Śmierci wzywać nie ma siły Zamiast podle żyć dla siebie Życie dać Ojczyźnie miłej Przysięgamy, Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam Imię Węgrów znów odżyje. Chwały swojej godne wiecznej Hańbę wieków niechaj zmyje Strumień naszej krwi serdecznej Przysięgamy, Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam Szukać naszych mogił cienia Przyjdą synów naszych syny Klękną młode pokolenia Błogosławiąc ojców czyny Przysięgamy, Ty nad nami Boże sam Nigdy już niewolnikami nie być nam. (tłum.: J. Wołoszynowski).

To „Pieśń narodowa” Sàndora Petöfiego z 1848 r. To do niej odwołuje się dziś Viktor Orbàn, mówiąc, że Węgry nigdy już nie będą niczyją kolonią. Łatwo sobie wyobrazić, jakie zrobiła ona na nas wrażenie wówczas – w marcu 1981 r. Znałem ją od dzieciństwa – uczył mnie jej mój nieżyjący już dziś ojciec – miłośnik Węgier i poezji Petöfiego – poety, który poległ pod ciosami kozackich spis w bitwie pod Segesvárem w 1848 r. Sàndor Petöfi był wieszczem węgierskiej Wiosny Ludów i adiutantem gen. Józefa Bema. W marcu 1981 r. w uszach brzmiały mi inne słowa owego węgierskiego poety, skierowane do cara Mikołaja I: „Możesz przysyłać zbóju w koronie sług płatnych rzesze mnogie. Z ciał ich zbudujem dla ciebie pomost, do piekła ostatnią drogę”.

Oby nie miotały nami wschodnie wiatry…

Wtedy, w marcu 1981 r., ledwie zespół Illiés zakończył swoją pieśń, a już Węgrzy zaintonowali kolejną: „O Europo! Cisza wokół. Nie słychać nigdzie buntowniczych salw. Żeś cnót wolności bronić nie umiała, Ze wstydu za to dziś się spal. Gdyby nasz płomień nie łopotał Wśród ciszy nam współczesnych lat Pewnie myśleliby i w niebie, Że dawno wymarł cały świat Patrz na nas dzisiaj o wolności! I poznaj lud prawdziwie twój. Gdy inni nie śmią łzy uronić Hołd naszą krwią ci składa bój”.

W tle na ekranach ustawionych na scenie jakieś czołgi rozjeżdżały barykady, a muzycy rozpoczęli nową pieśń – przeróbkę węgierskiej piosenki ludowej: „Jeśli byłbym różą, często bym rozkwitał Cztery razy w roku pąkiem się okrywał. Rozkwitałbym chłopcom, rozkwitał dziewczynom Na miłość prawdziwą i na śmierć prawdziwą. Jeśli bym był oknem, byłbym taki duży Żebym świat zobaczył, nie tylko podwórze I nic bym przed nikim, nigdy nie ukrywał I wszystko bym na wskroś zawsze pokazywał. Jeśli bym był bramą, rozwarłbym podwoje Każdego bym wpuszczał w niskie progi moje. Kto cię tutaj przysłał? Nigdy bym nie spytał. I wszystkich szczęśliwy radośnie bym witał. Gdybym był ulicą, byłbym nieskalany. W każdy Boży wieczór w światłach był skąpany. A gdy gąsienice zmiażdżyć by mnie miały, To świat by z rozpaczy musiał się zawalić”.

Ostatnią zwrotkę tej popularnej na Węgrzech pieśni śpiewali a capella, a publiczność wraz z nimi, zmieniając w ostatnim wersie słowo „minden” (wszystkie) na „keleti” (wschodnie). Zabrzmiało więc buntowniczo: „Gdybym był sztandarem, czekałbym schowany I na wszystkie wiatry bym był zagniewany. Wtedy bym szczęśliwy chciał znów załopotać, Gdyby wschodnie wiatry nie mogły mną miotać” (tłum.: Imre Orbàn i Radosław Żurawski vel Grajewski).

Dwa zjednoczone plemiona

Wiele lat później opowiadałem o tym świeżo wówczas poznanemu attaché culturel ambasady Węgier panu Imre Molnarowi. Wraz z bratem zaśpiewaliśmy mu cytowane tu utwory i wtedy Imre wstał, zapiął marynarkę i zaintonował „Boże, coś Polskę”. Na nasze pełne zdziwienia pytanie, skąd zna takie pieśni, odpowiedział: „Babcia mi mówiła, że węgierski inteligent powinien znać polskie hymny”. Cóż, jak wspomniałem, mnie hymnów węgierskich uczył ojciec. Najwyraźniej Polacy i Węgrzy mają podobne przekonanie co do kanonu wiedzy podstawowej wzajemnie nas obowiązującej. Jak pisał Petöfi: „Dwa zjednoczone macie w nas plemiona I jakie jeszcze: Węgry a Polacy! Jakaż potęga zegnie im ramiona, Gdy w jeden cel mkną jak ptacy? (tłum.: Antoni Lange).

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Przemysław Żurawski vel Grajewski