Weekend miał należeć do Rafała Trzaskowskiego, należał do Romana Giertycha. Oby tylko na koniec nie okazało się, że z zatrzymania i postawienia zarzutów adwokatowi opozycji wyniknie tyle co z inauguracji Wspólnej Polski, jak finalnie prezydent Warszawy nazwał swoje ugrupowanie.
Wiadomość o zatrzymaniu Romana Giertycha, Ryszarda Krauzego i ich współpracowników przyszła bardzo niespodziewanie, co świadczy bardzo dobrze o profesjonalizmie służb.
Nie będę zajmować się w tym tekście analizą zarzutów, pozostawiając to znawcom i dziennikarzom śledczym, wśród których znajdzie się jeszcze kilku, którzy nie ulegli tajemniczemu urokowi kiedyś polityka LPR, a dziś mecenasa rodziny Tusków i okolic.
Uderzające jednak, jak niewielu ich zostało. Giertych stał się symbolem walki o wolność z jednej, a prześladowania opozycji przez złowrogi reżim z drugiej strony. Pośród pochwalnych hymnów, porównań do Nawalnego, a nawet błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki, można było poczuć się trochę zagubionym. Zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie czasy wysyłania Giertycha do wora i jeszcze dalej, miesiące, gdy wejście w koalicję z jego ówczesną partią miało odebrać PiS legitymację nie tylko do władzy, lecz wręcz do uczestnictwa w polskiej polityce na równych prawach bardziej jeszcze niż wpuszczenie do rządu Samoobrony Andrzeja Leppera.
Jak dziś wiemy, wszystko to było elementem gry mającej na celu właśnie to obrzydzenie ludziom PiS, z udziałem i pełną świadomością samego Giertycha, który po latach chwalił się tym w prasowych wywiadach. Zresztą to specyficzne podejście prawnika do polityki ujawniło się dużo wcześniej, choćby w również przez niego samego z dumą opisanym wymanewrowaniu środowisk Radia Maryja przy układaniu list LPR w zwycięskich dla tej partii wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. Później oparta na ukrytych motywach koalicja z PiS i udział w upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego, wreszcie kariera adwokacka. Chciałoby się napisać: „której koniec oglądamy”, ale przecież nie ma tu jeszcze niczego pewnego. Jako prawnik Giertych skompromitował się wiele razy, a jednak nie miało to żadnego wpływu na jego pozycję.
Wystarczy przypomnieć o dwóch sprawach. Pierwsza z nich to praca Romana Giertycha jako obrońcy Wojciecha Sumlińskiego w czasach tzw. afery marszałkowej. Dziennikarz wspominał, że znane tylko mecenasowi fragmenty ich rozmów od razu trafiały do zwalczającej go ABW. Z kolei sam Giertych dał się nagrać, gdy między innymi przed Piotrem Nisztorem odmalowywał wizje stworzenia modelu wyciągania pieniędzy od rozmaitych celebrytów za pomocą kolekcjonowania haków i pisania poświęconych im książek, mających być de facto narzędziem szantażu. Taśmy poszły w świat i w żaden sposób na funkcjonowanie Romana Giertycha nie wpłynęły.
Ostatnie zatrzymanie prawnika pokazało, że dla wielu osób jest on postacią o wiele ważniejszą, niż wynikałoby to z ogólnodostępnej wiedzy i zwykłego zdrowego rozsądku. W jego obronie niemal natychmiast stanęli Donald Tusk, Szymon Hołownia czy Adam Bodnar, jeśli zaś ktoś się z chóru śpiewającego jednoznaczne pochwalne hymny wyłamał i zgłaszał jakiekolwiek wątpliwości, spotykał się natychmiast z bardzo mocną i płynącą z wielu ust reprymendą. Po stronie opozycji chyba tylko Lewica pamięta jeszcze początki Giertycha w polityce i nie jest w stanie ich wybaczyć.
Tak jak sama sprawa, w której toczy się postępowanie, wydaje się zwłaszcza laikowi bardzo złożona, tak i spektakl wokół zatrzymania domniemanych aferzystów okazał się bardzo wielowątkowy. Kolejne godziny przynosiły informacje o stanie zdrowia zatrzymanego prawnika, o rzekomych brakach proceduralnych, słowem o wszystkim, co inteligentny adwokat i jego współpracownicy i najbliżsi mogą zrobić, by działania służb opóźnić i zdyskredytować.
Mniej słyszeliśmy o drugim najbardziej znanym zatrzymanym, biznesmenie Ryszardzie Krauzem, jednak antybohaterem dnia okazał się jego syn Aleksander, który po akcji służb brutalnie pobił kamerzystę z ekipy TVP Info. Tu również zobaczyliśmy cały wachlarz postaw i reakcji, wśród których nie zabrakło wymownego milczenia innych mediów i oznak sympatii dla atakującego ze strony licznych komentatorów, odmawiających pracownikom znienawidzonej telewizji nie tyle prawa do bezpiecznego wykonywania obowiązków, co wręcz, bo i takich głosów nie brakło, człowieczeństwa. Doszliśmy do miejsca, w którym bardzo wielu naszych współobywateli gotowych jest odmawiać nam wszelkich należnych ludziom praw i godności wyłącznie z powodu przypisanych im przez nich poglądów politycznych i nie budzi to właściwie żadnej reakcji, żadnego oburzenia. Tak jak decyzja sądu, który napastnika potraktował nad wyraz łagodnie, zwłaszcza jeśli porównać środki zapobiegawcze z tymi, z jakimi mierzyć musieli się atakujący dziennikarzy z milszych przedstawicielom sądownictwa tytułów prasowych i portali.
Sąd nie podzielił zresztą nastawienia służb i nie zastosował aresztu wobec Krauzego i pozostałej czwórki zatrzymanych w tej samej sprawie osób. Kolejny raz okazuje się, że zgoda na zatrzymanie w areszcie Sławomira N. wciąż pozostaje jakimś niespodziewanym wyjątkiem potwierdzającym regułę, a sędziowie dbają głównie o dobre samopoczucie wpływowych podejrzanych. Budzi to coraz większą frustrację wśród środowisk kibicujących reformie wymiaru sprawiedliwości. Po pięciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy powtarzany tu i ówdzie argument, że cała sprawa Giertycha i Krauzego pokazuje zwykłym ludziom skalę patologii i potrzebę zmian, wydaje się coraz mniej trafionym pocieszeniem, nowe fakty bowiem nie zmieniają znanej już diagnozy, pokazują natomiast brak efektów procesów naprawczych.
Rafał Trzaskowski, o czym piszą i mówią wszyscy, przegapił swój najlepszy moment, przez co musiał skorzystać z najgorszej chyba możliwej chwili. Po wielokrotnie przekładanym starcie ruchu, który miał nazywać się „Nowa Solidarność”, a finalnie został nazwany „Wspólna Polska”, trudno było spodziewać się wiele, choćby przez narastający kryzys, a więc i obostrzenia związane z COVID-19. Trzaskowski, niczym śpiewak z „Murów”, był więc sam, choć miał swoich gości i ekspertów. Sam ruch okazuje się realizacją dawnych pomysłów Tuska na siłę opartą na platformerskich samorządach. Trzaskowski i jego goście jak zwykle poddali PiS i rząd miażdżącej krytyce, lecz choć ostatnio partia rządząca ma sporo kłopotów, a część działań nie jest zrozumiała dla wyborców, pozostaje kwestia nie co, a kto mówi.
Ciekawa jest zapowiedź powstania nowego związku zawodowego. Ma on walczyć z realnymi problemami, skupiając osoby, które dotąd często znajdowały się poza zasięgiem istniejących związków. Tyle że patologie, które w teorii ma brać na cel, to skutki postbalcerowiczowskiej polityki Platformy i III RP jako takiej, znów więc sprawa rozbija się o wiarygodność. To, że związek ma korzystać z nazwy „Nowa Solidarność”, pierwotnie planowanej dla ruchu, wskazuje, że Rafał Trzaskowski otwiera kolejny front, idąc na zderzenie nie tylko z PiS, lecz także Solidarnością. Piotr Duda nie będzie łatwym przeciwnikiem.
Do dziś w sieci krąży bardzo stary filmik, w którym, jeszcze na antenie TVN, Janusz Rewiński z Krzysztofem Piaseckim przeprowadzają satyryczną dekonstrukcję logo Platformy Obywatelskiej. Symbol graficzny ruchu Trzaskowskiego również wart jest uwagi. Czy logo Wspólnej Polski ma być konturem naszego kraju, do tego podzielonym na pół, czy jest to po prostu zmięta, pozbawiona gumek maseczka?