Pandemia zatrzymała codzienne życie polskich rodzin. Zwykle patrzymy na to przez pryzmat wyzwań, przed którymi stanęliśmy jako dorośli. To w znacznej mierze zrozumiałe: od nas zależy funkcjonowanie instytucji, organizacji, firm również w ostatnich miesiącach. To na nas spoczywa powinność zarabiania pieniędzy, utrzymywania rodzin, wspomagania bliskich i krewnych.
Choć popkultura coraz silniej przeniknięta jest pajdokratycznymi wzorcami, z których znikają już nawet nie tyle ludzie starsi, ile ci w średnim wieku, to tak naprawdę rzeczywistość wciąż rządzi się starymi regułami – obowiązki i prawa dorosłych są ekonomicznie istotniejsze. A to współcześnie przede wszystkim określa ich znaczenie.
Dzieci oczywiście nie zniknęły zupełnie z horyzontu zainteresowania w czasach pandemii. Edukacja online, czyli e-lekcje, stała się konieczną odpowiedzią na zamknięcie szkół. Ta forma kształcenia zapewniła przynajmniej pewną ciągłość nauczania, nie przekreśliła też planów na przyszłość – pozwala lepiej lub gorzej przygotować się starszym rocznikom do nadchodzących egzaminów. Z kolei niedawny powrót do szkół dzieci z trzech najmłodszych klas, choć okupiony pewnym koniecznym reżimem, stanowi pierwszy etap powrotu uczniów do zwyczajowych szkolnych obowiązków.
Na e-szkolnych obrazkach z czasu pandemii często oglądamy dzieciaki z klasy średniej, dzieci polskiej inteligencji. Całość wygląda dość sielankowo – nawet mimo nowych wyzwań: dzieci uczą się online w ogrodach, rodzice znajdują dla nich czas i nie brakuje im umiejętności, by wyjaśniać dzieciom poszczególne zagadnienia: nawet jeśli oznacza to przypomnienie sobie pewnych zagadnień albo odświeżenie elementarnych dydaktycznych umiejętności. Kłopot w tym, że w wielu polskich domach tak to jednak nie wygląda. Widać przy okazji nie tylko, że homeschooling nie jest dla każdego, lecz także, że publiczna/powszechna oświata gwarantuje dzieciom systematyczne zdobywanie wiedzy, której w domu nigdy by nie nabyły.
Nie chodzi jednak tylko o wiedzę. Pandemia dla części dzieci to niestety katastrofa społeczna. I to niemała. Po pierwsze, choć nadal działa rządowy program Posiłek w Szkole i w Domu, to obecnie na rodzicach spoczywa obowiązek, by zatroszczyć się o dalszy udział w nim dziecka (opiekunowie mogą złożyć wnioski o zmianę posiłku na świadczenie rzeczowe lub zasiłek celowy). W praktyce różnie zatem może być. I niestety należy przypuszczać, że wskutek bardzo trudnej sytuacji domowej część dzieci nie ma dostępu do jedynego ciepłego posiłku dziennie, który gwarantowała szkoła.
Z tym wiąże się szerszy, psychologiczny i psychospołeczny problem. Dla dzieci z rodzin przemocowych, w których doświadczały nie tylko przemocy fizycznej – wbrew stereotypom dotyczy to także tzw. lepszych domów – szkoła była swoistą enklawą, miejscem wytchnienia. I to przy wszystkich swoich mankamentach. Gwarantowała wielu dzieciom inne środowisko, w którym często psychicznie czuły się lepiej, znajdowały ludzi życzliwych i przyjaznych, odnajdywały poczucie sensu i własnej wartości w zdobywaniu kompetencji i rozwijaniu talentów. Dla nich e-lekcje to zdecydowanie za mało – te dzieci tęsknią przede wszystkim za dawnym, normalnym trybem dnia, w którym nie były skazane przede wszystkim na toksycznego rodzica.
Patrząc jeszcze szerzej – szkoła nie jest tylko od zdobywania wiedzy. Szkoła to nie tylko jak największe porcje podręcznikowej wiedzy i zadawanie określonej partii testów z kluczem. Szkoła to dla młodych ludzi ich pierwsze własne środowisko, w którym samodzielnie mogą uczyć się społecznych interakcji. Nawet jeśli krąg rówieśniczy jest szerszy, sięga przeróżnych subkultur (nie demonizujmy tego słowa), wiąże się z aktywnością pozaszkolną dzieci, rozwojem ich talentów, to z reguły właśnie szkoła jest miejscem, w którym uczą się relacji międzyludzkich innych niż tylko z najbliższymi.
Szkoła pomaga uczyć się i asertywności, i altruizmu, pomaga odróżnić lojalność wobec grupy od własnego, dobrze rozumianego interesu. To szkoła, czasem dłużej niż na pół dnia, jest miejscem, w którym młodsze i starsze dzieci oraz nastolatki uczą się zmagać z kolejnymi wyzwaniami. W takim kontekście e-lekcje to właściwie tylko produkt zastępczy: poziom interakcji ograniczony jest do minimum, odpada również cała gama zwyczajowych form rówieśniczej samopomocy, która często tak oburza pedagogów – od zaglądania sobie w zeszyty, po dyktowanie zadań domowych między lekcjami. A to wszystko wciąż się w szkołach przecież dzieje.
Miłośnicy technologicznego postępu i ci, którzy na nim zarabiają naprawdę wielkie pieniądze, traktują e-szkołę czasów pandemii jako swoisty poligon doświadczalny nowego społeczeństwa o jeszcze większej liczbie relacji zawiązywanych za pośrednictwem internetu. Nawet w zwykłych rozmowach słychać głosy: „Po co szkoła, skoro wszystko można zrobić przez komputer”. Nowa technologiczna utopia czy może dystopijna dyktatura online wkrada się do naszego świata o wiele sprytniej niż stare polityczne dyktatury, bazujące na klasycznej cenzurze, znanej choćby z ul. Mysiej. Szuka dla siebie miejsca nie przemocą i ordynarnym kłamstwem, ale wykorzystując nasze ludzkie skłonności, dobre i złe. Innowacyjność miesza się z nim ze straszliwym już lenistwem społeczeństw dobrobytu.
Nie jest prawdą, że nie potrzebujemy zwykłej szkoły i świata bez gadżetów utrzymujących nas online. Dobrze wiedzą to już bardziej zamożni i lepiej wykształceni, którzy często własne dzieci wychowują na drewnianych klockach, zabawach na świeżym powietrzu, nauce klasycznych umiejętności, takich jak pływanie, wędrowanie, poznawanie przyrody i dzieł kultury, gra na instrumentach; bez tabletu i smartfona od najmłodszych lat przyklejonych do ręki.
Dzieci i młodzież potrzebują zwykłej szkoły – nie tylko zdalnego nauczania. Dziś stanowi ono pewnego rodzaju konieczność, ale zdrowie psychiczne i harmonijny rozwój młodszego pokolenia wymagają, by wróciła jak najzwyklejsza szkoła sprzed czasów pandemii. Także dla naszego dobra – bo to my będziemy starzy, gdy dzisiejsze dzieci zaczną odpowiadać za to, jak będzie wyglądał świat. I ile będzie w nim miejsca dla zwykłych międzyludzkich relacji.