Sprawa jest ciekawa i budząca kontrowersje. Gdyby nie była, współrządząca Niemcami chadecja nie poświęciłaby jej zakładki na oficjalnej stronie CDU, a drugi program telewizji publicznej ZDF nie zajmował się wyjaśnianiem rozbieżności swoim zdezorientowanym widzom. Od początku pandemii koronawirusa dane dotyczące zachorowań i zgonów w Niemczech podawane przez dwa prestiżowe ośrodki: niemiecki Instytut Roberta Kocha (IRK) i amerykański Uniwersytet Johnsa Hopkinsa różniły się od siebie. Bardzo mocno. Hopkins zawyża czy Koch zaniża? I tak, i nie.
Wieczór, 21 kwietnia 2020 roku. Panel stworzony przez ekspertów Johns Hopkins Center for Systems Science and Engineering pokazuje bieżący rozwój pandemii.
Z danych dotyczących Niemiec wynika, że w państwie Angeli Merkel zarażonych koronawirusem jest 148,024 tys osób, a na Covid-19 zmarło 4,948 tys. A teraz spojrzenie na panel Instytutu Roberta Kocha. Tutaj liczba zarażonych wynosi 143,453 tys. a zmarłych 4,598 tys. Instytut publikuje też inne informacje. Podaje liczbę ozdrowieńców, która 21 kwietnia wynosi 95,200, są też dane dotyczące liczby zachorowań i zgonów we wszystkich landach. Ponury ranking otwiera Bawaria (38,310 : 1336), zamyka Brema (609:25).
Dane amerykańskiego uniwersytetu i niemieckiego instytutu rozjeżdżają się i to bardzo. I tak było od początku pandemii. Uczelnia z Baltimore, założona w 1876 roku na wzór niemieckiego Uniwersytetu w Heidelbergu, miała i w dalszym ciągu ma dane szybciej niż ośrodek w Berlinie. I są one zawsze wyższe. W środowiskach eksperckich mówi się, że statystyki publikowane na stronie Instytutu Roberta Kocha to jak spojrzenie wstecz, natomiast te na stronie uczelni Johnsa Hopkinsa obrazują sytuację epidemiologiczną Niemiec „tu i teraz”, na gorąco. Co ciekawe, ci sami eksperci nie odmawiają wiarygodności ani jednym, ani drugim statystykom, twierdząc, że obie instytucje są jak najbardziej rzetelne, a rozbieżności w publikowanych danych wynikają z różnego podejścia do ich pozyskiwania.
Zwykli Niemcy, dla których już samo zderzenie z tematem pandemii było szokiem, długo nie mogli dojść do ładu z rozbieżnymi komunikatami źródła amerykańskiego i niemieckiego. Albo Niemcy zaniżają swoje koronawirusowe statystyki, albo Amerykanie udają, że wiedzą więcej, by upokorzyć niemieckich naukowców – tego typu spekulacje zaczęły krążyć bardzo szybko, tylko dolewając oliwy do ognia. Jako pierwsza postanowiła ugryźć temat stacja ZDF. 18 marca na stronie internetowej ZDF opublikowano tekst wyjaśniający kulisy pozyskiwania danych przez Uniwersytet Johnsa Hopkinsa i Instytut Roberta Kocha.
Redakcja wyjaśniała, że podczas gdy Instytut Roberta Kocha i Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) raz dziennie aktualizują swoje informacje o liczbie zarażonych i zmarłych, ośrodek amerykański pokazuje rozwój pandemii niejako w czasie realnym. Różnice przypisano więc tempu aktualizowania danych. ZDF podkreślał, że Instytut Roberta Kocha w ramach podciągania się z szybkością upubliczniania danych zamierza już niebawem aktualizować liczby w swoim panelu codziennie o godzinie 10 rano.
Tylko że i tak byłyby to liczby z północy. Przewaga Amerykanów jest tu ewidentna. Obecnie Instytut faktycznie aktualizuje liczby wedle planowanego modelu, co i tak nie niweluje różnicy. Prowadzący już od 22 stycznia panel amerykańscy eksperci pod kierownictwem prof. Lauren Gardner mają liczby szybciej. Podczas gdy Amerykanie nanoszą w panelu kolejne zmiany, w Niemczech dopiero analizuje się przypadki z poprzednich trzech-dwóch dni. To trwa. Specjaliści z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa korzystają na bieżąco z informacji WHO, amerykańskiego Centrum ds. Epidemii i Prewencji, Europejskiego Centrum ds. Prewencji i Kontrolowania Zachorowań, Narodowej Komisji Zdrowia Chińskiej Republiki Ludowej oraz sieci DXY zrzeszającej pracowników służby zdrowia. Ale na tym nie koniec. Eksperci analizują też doniesienia lokalnej prasy, zbierają wiadomości z Twittera, sami też otrzymują wskazówki od osób zorientowanych w temacie. Potem weryfikują wszystkie zebrane dane w urzędach i nanoszą zmiany w panelu. Proste. Sama stacja ZDF przyznała, że opracowując materiały telewizyjne, korzysta zarówno z panelu Instytutu Roberta Kocha, jak i amerykańskiej konkurencji. I to by było ze strony ZDF wszystko, gdyby nie ustalenia magazynu „Zapp”, które brzmiały tak:
ZDF zaktualizowała więc 11 kwietnia swój artykuł z 18 marca o sensacyjne informacje magazynu Zapp. I sprawa się zamknęła. Niemieckie media nadal powoływały się zarówno na amerykańskie, jak i niemieckie źródło, i w Niemczech zdążono już się pogodzić z tym, że Hopkins zawsze wyprzedza Kocha o kilka kroków.
ZDF może pisać, co uważa, ale dobrze dotrzeć do źródła. Zwróciliśmy się więc do Instytutu Roberta Kocha z prośbą o wyjaśnienie fenomenu rozbieżnych danych. Biuro prasowe odpowiedziało w ciągu 20 minut i to w niedzielę. Uprzejmie poinformowano nas, że Instytut pracuje w pandemii na pełnych obrotach i nie jest w stanie aktualnie odpowiedzieć na pytania. Za to na stronie IRK pojawia się obszerne wyjaśnienie interesującej nas sprawy. I brzmi ono tak:
Następnie Instytut nakreśla drogę, jaką informacja musi przejść, by trafić tam, gdzie trzeba:
Lekarz, który stwierdzi u pacjenta podejrzenie o zarażenie koronawirusem, zgłasza tę informację Urzędowi Zdrowia. Obowiązek poinformowania tej placówki ma również laboratoriom, w którym test na koronawirusa wypadł pozytywnie. Informacja o stwierdzeniu koronawirusa musi dotrzeć do bazy danych Urzędu Zdrowia najpóźniej w ciągu 24 godzin od diagnozy. Do urzędu muszą trafić dane osobowe zarażonego: imię, nazwisko, adres, dane kontaktowe, tak by służby mogły pokierować dalej kwarantanną pacjenta i ustalić, z kim miał kontakt. Przypadki zarażenia koronawirusem są następnie drogą elektroniczną przekazywane odpowiednim urzędom landowym, a stamtąd najpóźniej następnego dnia muszą zostać przekazane Instytutowi Roberta Kocha. Ale już bez nazwiska, miejsca zamieszkania i danych kontaktowych zarażonego. W bieżącej sytuacji większość urzędów zdrowia działa sprawniej i ze zwiększoną częstotliwością, niż to było praktykowane przed pandemią, dane są np. przekazywane również w weekendy. Z drugiej strony przy spływaniu informacji mogą zdarzyć się pewne opóźnienia.
W przypadku danych spływających do IRK z opóźnieniem mogą trafić dodatkowe informacje, chociażby o tym, czy chory przebywa na oddziale intensywnej terapii ,czy nie, jakie ma objawy, na kiedy datuje się rozpoczęcie choroby. Kiedy dane spłyną już do RKI, są weryfikowane i nanoszone na platformę Covid-19. I tutaj pojawia się kolejny problem. W wielu przypadkach informacje są niepełne, bywa, że osoba, która zachorowała, ale ma łagodne objawy, jest jako taka ewidencjonowana, a za kilka dni ta sama osoba trafia na oddział intensywnej terapii. Życie i statystyka.
O komentarz ws. rozbieżności poprosiliśmy jeszcze profesora Wolframa Burkharda, specjalistę od zarządzania służbą zdrowia, wykładowcę Frakfurt University of Applied Sciences, który do tego, co już wiemy, dodał jeszcze kilka swoich spostrzeżeń:
Uniwersytet Johnsa Hopkinsa zbiera dane o współczynniku chorobowości i zachorowalności z różnych, po części swobodnie dostępnych źródeł, po czym samodzielnie je zlicza. Instytut Roberta Kocha zbiera dane z krajów związkowych, które z kolei pozyskują je z Urzędów Zdrowia. Wyższe wskaźniki [zarażenia i zagonów] w przypadku UJH można wytłumaczyć szybkością upubliczniania aktualnych liczb z jednej strony i po części założeniem prawdopodobnego rozprzestrzeniania się infekcji. Wskaźniki Instytutu Roberta Kocha są aktualizowane z pewnym poślizgiem czasowym i obejmują wyłącznie przypadki zarażenia i zgonów , które zostały już potwierdzone oficjalnie. Co się tyczy trafności danych podawanych przez ośrodek amerykański i niemiecki, w obu źródłach z perspektywy epidemiologicznej występuje pewna szara strefa: UJH korzysta nie tylko ze źródeł instytucjonalnych/ urzędowych, ale i zlicza przypadki niepotwierdzone przez urzędy. IRK bierze pod uwagę tylko zgłoszone i potwierdzone oficjalnie przypadki. W międzyczasie lekarze i epidemiolodzy są zgodni co do tego, że zarażonych jest więcej niż tych, którzy zostali poddani testom. Jak i co do tego, że nie wszystkie przypadki zarażenia są pieczołowicie odnotowywane i zgłaszane. Podsumowując: oba źródła są przydatne i legalne. Przy czym te Uniwersytety Johnsa Hopkinsa są bardziej realistyczne, a te Instytutu Roberta Kocha bardziej trafne.
Instytut badawczy chorób zakaźnych Roberta Kocha (IRK) jest jednym z najstarszych biomedycznych instytutów świata. Placówka została założona 1 lipca 1891 roku przez niemieckiego lekarza, naukowca, bakteriologa Roberta Kocha (1843-1910) i pierwotnie nosiła nazwę „ Królewskiego Pruskiego Instytutu Chorób Zakaźnych”. To Koch odkrył bakterie wywołujące cholerę, gruźlicę i wąglika. Kiedy w 1905 roku Henryk Sienkiewicz odbierał literackiego Nobla, Koch swojego dostał za badania nad gruźlicą. Naukowiec kierował pracami Instytutu do 1904 roku, sześć lat później zmarł na zawał serca, pochowano go w mauzoleum Instytutu. Robert Koch ma w Polsce swoje muzeum. Działa ono od maja 1996 roku w Wolsztynie i powstało z inicjatywy Fundacji Polsko-Niemieckiej i Stowarzyszenia Naukowego im. Roberta Kocha. Koch był bowiem w latach 1872-80 w Wolsztynie lekarzem powiatowym. Znał język polski. Jak czytamy na stronie muzeum:
[Koch] w wieku 23 lat, po zdaniu egzaminów, złożył przysięgę Hipokratesa. W 1869 r przybył do oddalonych o 12 km od Wolsztyna Rakoniewic. Po nominacji na lekarza powiatowego w 1872 r. przez 8 lat mieszkał w budynku, w którym aktualnie znajduje się muzeum. W Wolsztynie, poza sprawowaniem funkcji lekarza powiatowego, zajął się także badaniami nad mikrobiologią, w skromnym laboratorium, które urządził we własnym mieszkaniu.
Po śmierci Kocha do nazwy Instytut dodano imię i nazwisko jego pierwszego dyrektora. A w 1933 roku wraz z dojściem do władzy narodowych socjalistów, instytut stał się państwową jednostką naukową podlegającą publicznej służbie zdrowia, z placówki usunięto naukowców pochodzenia żydowskiego, a część okrojonej kadry naukowej przerzucono na odcinek doświadczeń na ludziach w obozach koncentracyjnych i domach dla osób chorych psychicznie. W 1942 roku Instytut ostatecznie przemianowano na „Instytut Roberta Kocha” (IRK), jego prace zaś jako poświęcano głównie badaniu chorób zakaźnych, które mogłyby potencjalnie zagrozić gotowości bojowej armii. Po zakończeniu II wojny światowej, część budynków Instytutu uległa zniszczeniu, ale z pomocą aliantów, placówka szybko wróciła do swoich zajęć. Zaangażowanie naukowców IRK w machinę III Rzeszy zaczęto badać dopiero ok. 2009 roku, a w marcu 2011 roku wydano książkę i kilka opracowań dokumentujące nazistowską przeszłość IRK. To zainteresowanie pokrywało się z trendem rozliczeniowym, jaki zapanował wówczas w niemieckich ministerstwach. Każde szanujące się ministerstwo Republiki Federalnej Niemiec w latach 2000 zaczęło zlecać ekspertom, historykom, prawnikom, opracowanie raportów z działalności tych jednostek w trakcie i po drugiej wojnie światowej. W tym sensie autolustracja Instytutu Roberta Kocha wpisuje się w szerszy trend. Czytając opracowania, które powstały na tej fali, natkniemy się na opowieść o szczepionkach na tyfus plamisty „Paryż” i „Bukarszt” pozyskiwanych z tkanki płucnej psów. Obie szczepionki testowano za więźniach Buchenwaldu dzięki uprzejmości ówczesnego wicedyrektora IRK, Gerharda Rosego, który dostarczył je władzom obozu. Tę i wiele innych historii zawarto w opracowaniu zatytułowanym „Das Erinnerungszeichen Robert Koch-Institut – mit offenen Augen“.
Po wojnie, już na początku lat 50. XX w, Instytut Roberta Kocha został przydzielony do Federalnego Urzędu Zdrowia, budynki placówki wyposażono w nowe laboratoria, zmodernizowano też znajdujące się na terenie instytutu stajnie dla zwierząt. Osiem lat później IRK rozpoczyna produkcję jedynej, licencjonowanej w Niemczech przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) szczepionkę na żółtą febrę. Produkcja tej szczepionki trwała do 2002 roku. Kiedy w 1982 roku w Niemczech zdiagnozowano pierwsze przypadki zachorowania na AIDS, w Instytucie zaczęto prowadzić rejestrację chorych. Po upadku muru Instytut zyskał nowe jednostki, post enerdowski Centralny Instytut Higieny, Mikrobiologii i Epidemiologii z berlińskiego Schöneweide i część Instytutu Epidemiologii Eksperymentalnej w Wernigerode. W 1998 roku IRK otrzymuje rewolucyjne zadanie, po raz pierwszy ma opracować raport na temat kondycji zdrowotnej Niemców a w 2001 roku wraz z wejściem w życie prawa o ochronie przed Infekcjami rola Instytutu w badaniu i szacowaniu zagrożeń epidemiologicznych jeszcze bardziej rośnie. Tego samego roku placówka staje się też głównym ośrodkiem wczesnego rozpoznawania i przeciwdziałania zagrożeniom bioterrorystycznym. A sześć lat później do obowiązków Instytutu dochodzi monitoring stanu zdrowia społeczeństwa Niemiec.
W 2010 roku Instytut z woli Bundestagu staje się Nowoczesną Placówką Ochrony Zdrowia, poszerza się kadra naukowa. W 2014 roku 50 pracowników Instytutu udziela się w Zachodniej Afryce pomagając w największej do tej pory epidemii eboli. W 2016 roku dla IRK pracowało już 1,1 tys. osób a w roku 2017 instytut przyjął tzw. „Strategię IRK 2025” zakładającą m.in. „rozbudowanie cyfrowej epidemiologii, połączenie ze sobą podmiotów zajmujących się ochroną zdrowia i przejęcie więcej odpowiedzialności w skali globalnej”.