Jarosław Gowin wyciągnął logiczne wnioski z fiaska swojej inicjatywy o przedłużeniu obecnej kadencji prezydenta Andrzeja Dudy o dwa lata. Na dodatek wyraźnie przecenił chęć i determinację własnego zaplecza do prowadzenia pojedynku z PiS i ewentualnego żegnania się z władzą. Można mieć nadzieję, że politycy Porozumienia bardziej kierowali się odpowiedzialnością za Polskę niż przysłowiem „lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu”.
Sama decyzja wicepremiera Gowina o dymisji i jednoczesnym pozostaniu w obozie Zjednoczonej Prawicy była jedynym sposobem wyjścia z twarzą oraz pozostania znaczącą figurą na politycznej szachownicy. Wybierając bowiem wariant przystąpienia do obozu postkomunistycznego, wybrałby także los Kazimierza Marcinkiewicza, dziś powszechnie kojarzonego pod ksywką „Kaz”. Naprawdę istotne znaczenie mogą mieć losy budzącego wiele wątpliwości projektu Gowina, który na złość PiS może właśnie teraz zyskać poparcie opozycji, od pięciu lat dążącej do sparaliżowania działania polskiego państwa poprzez kolejne ciamajdany. A przecież esencją demokracji są wybory. Te zaś w państwie demokratycznym odbywają się w konstytucyjnym terminie.