Na sobotniej konwencji Koalicji Europejskiej przewodniczący PO Grzegorz Schetyna zapowiedział w przemówieniu czytanym z promptera wielki marsz, który ma się odbyć w Warszawie. Coroczne marsze organizowane przez PO i jej akolitów stały się nową świecką tradycją, z troską kultywowaną od pamiętnego Błękitnego Marszu, który odbył się w 2006 r. To wtedy namawiano Polaków do wypowiedzenia obywatelskiego posłuszeństwa, do wyprowadzenia ludzi na ulice i powołania alternatywnego parlamentu.
To wtedy uczestnicy marszu wznosili portrety śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego ze sznurem na szyi, a tłuszcza skandowała hasła: „Spie...aj, dziadu” itd. To była pierwsza próba podzielenia Polaków, której apogeum miało miejsce po tragedii smoleńskiej, i kontynuowana jest do dzisiaj przez PO i jej naśladowców. To, co Polacy zapamiętają z konwencji KE, to nie opowieści „o Polsce praworządnej, demokratycznej, o Polsce w Unii Europejskiej, podmiotowej, gdzie dba się o mieszkańców i obywateli”, lecz zapowiedzi Schetyny np. o całkowitej rezygnacji z węgla. I te słowa Polacy, a zwłaszcza mieszkańcy Śląska, zapamiętają.