10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Mogli ocalić prezydenta

Gdyby funkcjonariusze BOR oczekiwali 10 kwietnia 2010 r. na smoleńskim lotnisku, prawdopodobnie nie doszłoby do podejścia do lądowania, które zakończyło się niewyjaśnioną do dziś katastrofą.

Gdyby funkcjonariusze BOR oczekiwali 10 kwietnia 2010 r. na smoleńskim lotnisku, prawdopodobnie nie doszłoby do podejścia do lądowania, które zakończyło się niewyjaśnioną do dziś katastrofą. Jedyny pas lotniska Siewiernyj powinien zostać zamknięty pod ich naciskiem już kilkadziesiąt minut przed przylotem Tu-154 – gdy na pas startowy parokrotnie wtargnęły nieuprawnione osoby.

– Takie sytuacje są niedopuszczalne, zwłaszcza przed lądowaniem VIP-ów. Pracownicy wieży powinni natychmiast wysłać na płytę lotniska oficera dyżurnego, który wylegitymowałby osoby wchodzące na pas i sprawdziłby, czy nie pozostawili oni tam jakichś przedmiotów mogących spowodować niebezpieczeństwo – mówi „Gazecie Polskiej” jeden z najbardziej doświadczonych kontrolerów na warszawskim Okęciu.

Opóźnienia, wywołane kilkakrotnym sprawdzeniem pasa przez służby lotniska lub jego czasowym zamknięciem, powinny doprowadzić pod naciskiem BOR do skierowania Tu-154 na inne lotnisko, co uchroniłoby delegację przed katastrofą.

> Przygłupy na pasie
Niebezpieczne sytuacje na płycie lotniska Siewiernyj, po których pas startowy powinien zostać czasowo wyłączony z użytku, rozpoczęły się już półtorej godziny przed katastrofą.
O godz. 7.12 czasu polskiego – tuż przed lądowaniem Jaka-40 – zagrożenie dla naszego samolotu spowodowali niezidentyfikowani dotychczas żołnierze rosyjscy lub funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony (FSO). „K..., żołnierze! K... twoja mać!” – denerwował się Paweł Pliusnin, kierownik lotów na wieży w Smoleńsku. Chwilę później kontrolerzy przygotowujący się do przyjęcia Jaka-40 krzyczeli: „Dzwoń do Kowaliowa, niech...”, „Żołnierzowi powie się w prawo niech... Zawołaj Kowaliowa, powiedz w prawo ochronę...”, „Sierioża, ja cię, k..., zabiję! Ci żołnierze znowu są na pasie, kurde! Ale ty... na progu, jest z nimi łączność?”, „Odsuń ich w prawo”, „W prawo ich odsuń, żeby nie przeszkadzał”. W tym czasie wieża rozmawiała z załogą polskiego jaka, która przygotowywała się do rozpoczęcia procedury podejścia do lądowania. Pilotów rządowej maszyny nie poinformowano jednak o możliwym zagrożeniu związanym z wtargnięciem Rosjan na pas startowy lotniska w Smoleńsku.

Sytuacja powtórzyła się po godz. 7.30, przy próbie lądowania rosyjskiego Iła-76, przewożącego prawdopodobnie, jak wynika ze stenogramów rozmów wieży, samochody dla głównych członków delegacji prezydenckiej. Tym razem jacyś Rosjanie, przypuszczalnie funkcjonariusze FSO, weszli na... próg pasa startowego. Dokładnie o godz. 7.31.35 Paweł Pliusnin zawołał: „K..., ta ochrona, ja ich, k..., zabiję!”. Niecałą minutę później, jeszcze bardziej zdenerwowany, krzyczał: „K..., ja już dziesięć razy mówiłem, niech wyjaśni, na lewo, na prawo od pasa. Kurde! Więc dawaj sam na próg pasa, a tych przegoń, kurde, będą pisać wyjaśnienia, czemu, tu, k..., biegają w tę i nazad!!!”. O godz. 7.32.50 Pliusnin znów wołał: „... nie wybiegaj na pas, tych przygłupów z ochrony wyganiaj stamtąd, z progu”. A jeden z jego kolegów dodał: „Patrz, oni rzeczywiście chodzą zupełnie jak przygłupy, kurde, nogami machają, k...”.
Ił-76 ostatecznie nie wylądował. Dotknął kołami płyty lotniska i w ostatniej chwili poderwał się, odlatując.

> Czego nie zrobili kontrolerzy
Wtargnięcie na pas lotniska to częsta przyczyna lotniczych incydentów, a czasem nawet poważnych wypadków. Jak czytamy na portalu lotniczapolska.pl, Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego wtargnięciem na pas startowy nazywa pojawienie się bez zezwolenia na drodze startowej samochodu, samolotu lub człowieka, wiążące się z „możliwością kolizji ze statkiem powietrznym uprawnionym do startu, kołowania lub lądowania”.

Na całym świecie służby lotnicze dbają, by nikt nieuprawniony nie wchodził na pas startowy. – Nawet niewielki przedmiot pozostawiony na płycie lotniska, np. torba, może doprowadzić do tragedii. Dlatego na lotniskach cywilnych wysyła się tam w takich sytuacjach dyżurnego portu, a na wojskowych – oficera dyżurnego. W razie potrzeby powinno się też zamknąć pas – mówi „GP” kontroler z Okęcia.

Gdy w marcu 2008 r. na pasie startowym londyńskiego Heathrow pojawił się mężczyzna niebędący pracownikiem lotniska, momentalnie pojawiło się obok niego kilkanaście wozów ratunkowych i policyjnych. Osoba ta – która, jak się okazało, nie miała żadnych złych intencji – została natychmiast zatrzymana, a jej plecak wysadzono kontrolnie w powietrze. Co najważniejsze – od razu po incydencie zamknięto jeden z dwóch głównych pasów lotniska.

W Smoleńsku decyzję o zamknięciu pasa – a co za tym idzie, lotniska (na Siewiernym jest tylko jeden pas) – powinni natychmiast podjąć kontrolerzy, zwłaszcza że wtargnięć na pas było kilka i poprzedzały one przylot tak ważnej delegacji. Nawet jeśli osoby, które wtargnęły na płytę, były znane pracownikom wieży (choć z treści rozmów kontrolerów wynika, że nie mieli oni całkowitej pewności, kim są owi ludzie), zaraz po tym zdarzeniu należało zamknąć pas i sprawdzić, czy nie zostawiły one – choćby przez przypadek – jakiegoś przedmiotu mogącego stanowić zagrożenie dla lądujących samolotów.

Rosyjscy kontrolerzy, jak wiemy, ograniczyli się do inwektyw i przekleństw. – To zdumiewające, biorąc pod uwagę, że w przypadku tak ważnej delegacji inspekcja pasa powinna odbywać się nie tylko w razie takich incydentów, lecz także każdorazowo przed wydaniem zgody na lądowanie. Zdarza się przecież, że na płytę lotniska wbiegają np. zwierzęta. Tym bardziej że wieża w Smoleńsku nie dysponowała radarem lotniskowym, służącym do kontroli sytuacji na pasie i drogach kołowania – komentuje nasz ekspert.
W takiej sytuacji do akcji powinno wkroczyć Biuro Ochrony Rządu, odpowiedzialne za bezpieczeństwo polskiego prezydenta. Niestety, żadnego funkcjonariusza BOR nie było wówczas na smoleńskim lotnisku.

> Prezydent bez ochrony
Jak podawało w 2011 r. „Życie Warszawy”, przed lądowaniem Baracka Obamy na Okęciu w wieży kontroli lotów zasiadł amerykański agent Secret Service, mający za zadanie nadzorować pracę polskich pracowników lotniska. Z kolei „Fakt” ujawnił, że podczas lądowania przywódcy USA w promieniu 40 km nie mógł pojawić się żaden samolot – oprócz towarzyszących prezydenckiej maszynie myśliwców.

Tymczasem rano 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku nie tylko w wieży, ale i na lotnisku nie było żadnego funkcjonariusza BOR (oprócz jednego kierowcy, zawieszonego w obowiązkach i oddelegowanego do Smoleńska przez MSZ). Na miejscu byli tylko rosyjscy milicjanci i rosyjskie służby specjalne: Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony. Na domiar złego funkcjonariusze tej ostatniej – jak wynika z rozmów kontrolerów – tylko dezorganizowali działania pracowników lotniska, wychodząc co chwilę na pas.

W takiej sytuacji BOR – oczywiście gdyby ktoś z Biura był wówczas na Siewiernym – powinno wpłynąć na Rosjan, by zamknięto lotnisko, sprawdzono jego płytę i zaprowadzono na niej porządek. Jeśli to nie byłoby możliwe, funkcjonariusze BOR powinni powiadomić o zagrożeniu swoich kolegów lecących z prezydentem w Tu-154, tak by można było skierować samolot na inne lotnisko lub go po prostu zawrócić.

Nie wolno przy tym zapominać, że podstaw do wstrzymania startów i lądowań na Siewiernym było 10 kwietnia 2010 r. znacznie więcej, m.in. pogarszające się z minuty na minutę warunki pogodowe, fatalny stan lotniska (m.in. uszkodzone światła podejścia) oraz – prawdopodobnie – brak opancerzonego samochodu dla prezydenta (pisaliśmy o tym w ostatnim numerze „GP”). Kontrolerzy – sami lub pod naciskiem BOR – powinni zamknąć lotnisko także po nieudanym lądowaniu Iła-76, o czym napisali w tzw. uwagach do raportu MAK polscy eksperci: „Załoga samolotu Ił-76 wykonała podejścia poniżej minimów lotniska Smoleńsk »Północny« bez nawiązania we właściwym czasie kontaktu wzrokowego ze środowiskiem drogi startowej. W analizowanej sytuacji (...) operacje startów i lądowań na lotnisku Smoleńsk »Północny« powinny być wstrzymane”. 


 



Źródło:

Grzegorz Wierzchołowski,Leszek Misiak