Stało się tak, jak zapowiadał kilka tygodni temu prezes Jarosław Kaczyński – opozycję w sprawie zmian w Sądzie Najwyższym spotkała sromotna klęska – i przyznam, że po tym wszystkim, co wyprawiali, miło było na to patrzeć.
Przegrali spór na gruncie prawnym – była Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego przeszła w stan spoczynku, jest na emeryturze i wiedzą to wszyscy uczestnicy sporu wokół SN łącznie z nią. O tym, że jest wiek, w którym każdy bez wyjątku sędzia przechodzi w stan spoczynku, mówi art. 180 konstytucji. Dlatego nawet sama pani Gersdorf w wystąpieniach publicznych deklaruje jedynie, że „czuje się Pierwszą Prezes Sądu”. No i że będzie tą prezes „na wychodźstwie”. Trudno o bardziej groteskowe słowa, gdy się zważy, że to „wychodźstwo” to jakaś plaża albo pomost na jeziorze, bo pani Gersdorf pojechała na wakacje. W tej walce totalna opozycja wsparcia z jej strony nie ma i mieć nie może – bo jeśli była pani prezes nie chce łamać prawa, to poza kilkoma wywiadami o tym, co czuje, nie zrobi nic więcej. Totalna targowica próbowała zatem przenieść płaszczyznę sporu z prawnej na polityczną. Liczyła na to, że przed sejm przybędą tłumy, że dojdzie do jakichś dramatycznych scen, jakiegoś zdarzenia, które będzie można rozegrać tak, aby rozpalić falę demonstracji. Tyle że ludzie po prostu nie przyszli – okazało się, że totalna targowica straciła wiarygodność nawet w oczach swego twardego elektoratu. Na nic się zdały wysiłki posłów PO i Nowoczesnej. Zamiast dramatycznej walki o „wolne sądy” znów wyszła im groteska. Najbardziej symboliczną sceną komedii dellarte było oczywiście wwiezienie na teren sejmu w bagażniku dwóch demonstrantów. Zaangażowane w tę operację trio Scherin-Wielgus, Schmidt i Petru żadną miarą nie umie chyba do dziś odpowiedzieć na proste pytania: jak to jest, że parlamentarzyści łamią prawo i regulamin sejmu i po co w ogóle było im to wwożenie? W każdym razie na teren sejmu politykom opozycji udało się wprowadzić kilka osób. Efekt? Elewacja zniszczona wulgarnymi napisami. Czy może ktoś racjonalnie myślący wyjaśnić, jaki to jest sukces parlamentarnej opozycji? Jaki zysk? Ten napis na ścianie sejmu „wyp…ć”?
Wydaje się, że to nie tylko dojmujące poczucie porażki skłaniało polityków opozycji do tego typu zupełnie głupiutkich działań. Można mieć wrażenie, że utracili poczucie kontaktu z rzeczywistością. To dlatego po kolei wychodzili na trybunę sejmową podczas głosowań i przy każdej prawie poprawce do każdej ustawy grozili politykom PiS więzieniem albo Trybunałem Stanu. Bezsilni, mało mądrzy, groteskowi – tacy zaprezentowali się podczas tego ostatniego przed przerwą wakacyjną posiedzenie sejmu. Ale PO pokazała coś jeszcze. I było to wstrząsające. W pewnej chwili na mównicę sejmową wszedł niedawno zwolniony z aresztu po wpłaceniu półmilionowej kaucji Stanisław Gawłowski. Bez cienia zażenowania – ale to akurat w wydaniu człowieka, który ma postawione zarzuty przyjęcia łapówki w wysokości 175 tysięcy złotych, dwóch złotych zegarków, popełnienia plagiatu pracy doktorskiej i namawiania do wręczenia łapówki innemu urzędnikowi – nie dziwi. Zdumiewa, że żaden z jego kolegów i koleżanek z PO nie miał na twarzy nawet cienia zażenowania. „Ja byłem rzeczywiście w tym miejscu, do którego tak wielu z was już niedługo trafi, jestem o tym absolutnie przekonany, i muszę wam powiedzieć – czekają tam na was, i muszę wam powiedzieć – nie będzie wam tam łatwo…” – mówił do posłów PiS. A zatem członek władz PO wszedł na mównicę i pod pretekstem składania wniosku o przerwę przekazał informację od swoich kolegów z celi i spacerniaka – że ci koledzy zdecydowanie nie lubią PiS. Ale tym wystąpieniem dał im – tym wszystkim złodziejom, przestępcom, oskarżonym o branie wielkich łapówek i tym od drobnych codziennych kradzieży – znać: łączcie się. Oto macie swoją polityczną reprezentację w ławach sejmu. Posłowie i posłanki PO gorąco go po tych słowach oklaskiwali. Zapewne nie mniej intensywne brawa zebrał w rozsianych po całej Polsce aresztach i więzieniach. Oto, czym jest dziś Platforma Obywatelska.