Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Polski jazz o aspiracjach światowych

To była feeria jazzu bez taryfy ulgowej. W sobotę na Rynku Starego Miasta w Warszawie zagrał z kwartetem Maciej Obara, wybitnego speca saksofonu altowego, czołowy jazzman naszej sceny muzycznej. To był koncert, który śmiało wpisuję do kalendarza jako ten, który za kilka miesięcy będzie w puli do miana koncertu roku.

fot. Piotr Iwicki

Uwielbiam te chwile, kiedy artysta pozostaje sobą bez względu na okoliczności. Co tu ukrywać, plenerowe koncerty skłaniają do uproszczeń, dopasowania muzyki do bardzo szerokiego, często przypadkowego kręgu odbiorców. A tu nic z tego! Już pierwsze takty pokazały, że Obara i jego kompani nie będą mizdrzyć się do widowni. Chwilami bliżej było tej muzyce do free-jazzu niż swingowania w konwencji straight-ahead. Co tu ukrywać, być może to nie jest jazz, od którego należy rozpoczynać kontakt z muzyką, której istotą jest wolność i artystyczna wizja wypowiadane w improwizacjach. Ale energia płynąca z nut i prawda sztuki, szybko porwały wszystkich, a nadmieniam z dziennikarskiego obowiązku, że był to wielotysięczny tłum słuchaczy! Jeśli ktoś przypuszczał, że pierwszy koncertowy utwór, poprzedzony swobodną introdukcją i uświetniony genialnymi solówkami lidera, pianisty i kontrabasisty, to komedowska „Kattorna”, to ten ktoś może śmiało aspirować do grona wybitnych jasnowidzów. Tak odległe to było od pierwowzoru Krzysztofa Komedy, w zasadzie zdradził to dopiero zagrany w codzie temat. Nie inaczej było dalej, bowiem koncert w lwiej części oparty był na muzyce z album „Unloved”, który muzycy promują koncertami na całym świecie. Można powiedzieć, że Obara czym dalej w las, tym więcej przed słuchaczami stawiał drzew. Każdy z muzyków miał w czasie sobotniego popisu swój czas. Jak zwykle widownia wręcz frenetycznie przyjęła solo perkusji (tu Norweg Gard Nilssen) nie mniej wylewnie oklaskiwano solowe popisy jego rodaka, kontrabasisty Ole Mortena Vågana.

O sile zespołu Obary w dużej mierze stanowi właśnie sekja rytmiczna. Obecny na koncercie gitarzysta Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk, polski jazzman mieszkający od ćwierćwiecza w Oslo, stwierdził, że połączenie polskich jazzmanów-solistów z skandynawska sekcja rytmiczną, to mieszanina wybuchowa, coś, co takie zespoły winduje na wyżyny jazzu w kontekście światowym. I nie sposób odmówić mu racji patrząc choćby na dokonania Adama Bałdycha, Tomasza Stańki czy Leszka Możdzera, którzy z wsparcia naszych północnych sąsiadów często korzystają. 

No i wisienka na torcie – pianista. To co wyczyniał tego wieczoru Dominik Wania, każdą nutą potwierdzało zaliczenie tego jazzmana do grona nie tylko największych nadziei europejskiego jazzu, ale wręcz muzyka o aspiracjach światowych. U naszego jazzmana światy estetyczne się swobodnie zacierają. Kto chce, odnajdzie w tym elementy muzyki współczesnej, ktoś inny logikę klasycznej pianistyki i wirtuozerię na miarę Lista czy Chopina, jednak tym co najważniejsze jest swoboda, artystycznej wolność. Tu wszystko jest na usługach umysłu i wizji pianisty. Jedyne ograniczeni – horyzont jego wyobraźni. Ten zaś zdaje się być za widnokręgiem zwykłego zjadacza chleba. Jeśli miara atrakcyjności koncertu jest liczna obecność ludzi z tzw. branży, to sobotni popis Obary należał do szczególnych wydarzeń. Gdzieś z tyłu stał i słuchał np. kolega Obary z tej samej monachijskiej wytwórni ECM – Marcin Wasilewski, pianista od lat w europejskiej czołówce, motor zespół Tomka Stańki (tez ECM). Zdradzę, że w pewnej chwili z plecaka na rowerowym bagażniku wyciągnął swój jeszcze gorący nowy album. Premiera we wrześniu (już umówiliśmy się na wywiad, którym zaanonsujemy płytę w przededniu jej premiery). Zdradzam tyle jedno – jest to rejestracja koncertowa!  Kiedy słucha się takich koncertów jak sobotni, serce rośnie. Reasumując: brawa dla jazzmanów i organizatorów, za odwagę. Warto wypływać na głębię. 

Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie".

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Maciej Obara #jazz

Piotr Iwicki