Politycy opozycji i usłużni dziennikarze prześcigają się w próbie udowodnienia, że wspólne wystąpienie Morawieckiego i Netanjahu to jednocześnie zupełnie nieistotny gest polityczny oraz ostateczny upadek nie tylko polskiej dyplomacji, lecz także Polski w ogóle. Obserwujemy też zaskakujące sojusze – na przykład okazuje się, jak to ładnie zauważył Piotr Gursztyn, że wspólnym językiem o zmianach w ustawie o IPN mówi izraelski instytut Jad Waszem oraz... polska skrajna prawica.
W obu wypadkach są one postrzegane jako ostateczna katastrofa. Co nam pokazuje ten bełkot, jaki wylał się w tej sprawie? Sytuacja jest prosta. Fakt, że Netanjahu jest tak atakowany za tę deklarację, pokazuje, jak wielkim jest ona sukcesem Polski. Słowa o winie Niemiec, o antypolonizmie oraz o polskich Żydach mogą się nam wydawać oczywiste, ale w wymiarze debaty międzynarodowej są nową i bardzo mocną (z racji tego, że wypowiedziane przez najważniejszego polityka Izraela) narracją, poprawiającą sytuację Polski. Jasne, można – jak proponują niektórzy – obrazić się na cały świat i uznać, że póki sami z siebie nie poznają prawdy, nie zaznajomią się z polską historią oraz nie posypią głowy popiołem, nie będziemy z nimi rozmawiać. Cóż, możemy być pewni jednego – nasze honorowe obrażenie się raczej nie skłoni świata do zmiany. Można też inaczej, i premier Morawiecki dał przykład – można spróbować tę nieprawdziwą opinię o Polsce zmienić konkretnymi akcjami politycznymi na arenie międzynarodowej. Oczywiście nie od razu Rzym zbudowano. Trzeba będzie polemizować z paskudnymi oskarżeniami i tłumaczyć oraz prostować brednie niewarte dyskusji. Tyle że to jedyna droga. Ważne, że już postawiliśmy na niej pierwszy krok. A furia durni z Izraela i palantów z Polski, antysemickie dowcipasy Sławka Neumanna i głęboki smutek „Gazety Wyborczej” niech będą najlepszymi z drogowskazów.