Sprawa jest jasna. „Wieczny” Jacek Majchrowski, prezydent Krakowa od 2002 r., a więc czasów niemal tak zamierzchłych, jak legenda o smoku wawelskim, podjął rękawicę i będzie się ubiegał o kolejną kadencję. Trudno jest na razie wyrokować, czy to dlatego, że Władysław Kosiniak-Kamysz nie zgodził się na namaszczenie jako następcę. Dość powiedzieć, że ewentualna egzotyczna kandydatura „chłopa” Kosiniaka nie cieszyła się pod Wawelem szczególnym entuzjazmem. Kto wie, może profesora Majchrowskiego przekonało do startu wpływowe lobby, które w Krakowie ma za dużo do stracenia.
A może sędziwy prezydent zwyczajnie polubił swój gabinet? Nie wiemy. Powód do zadowolenia mają jednak ludzie Majchrowskiego, którzy liczą na kolejne cztery lata eldorado. Ale zadowolony może być także krakowski PiS i sama Małgorzata Wasserman. Na tle wyrazistego do bólu Majchrowskiego i jego wszystkich „dokonań” ma szansę się zaprezentować jako świeżość, która jest Krakowowi potrzebna równie mocno, jak przepędzenie smogu z naszego pogrążonego w apatii i kolesiostwa miasta.