Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Straszni mieszczanie z wirtualnych parówek

Wiele jest rodzajów reportażu. Mój ulubiony to uczestniczący, kiedy spędzamy czas wraz z uczestnikami jakiegoś wydarzenia, poznajemy ich życie, słuchamy o czym mówią, obserwujemy ich zachowanie, patrzymy jak radzą sobie z problemami. Może to być np. całonocna wizyta w piekarni, albo zjazd na 12 h do kopalni, a także relacja w połowu dorsza czy raport z wojennego okopu. To fascynujące, ale przy tym bardzo trudne – dotrzeć do ludzi, zrozumieć ich, spróbować poznać.

Tomasz Hamrat/Gazeta Polska

Taki reportaż zapewne chciał napisać także jeden z młodych adeptów dziennikarstwa „Wirtualnej Polski” (znanej jako „Wirtualne Parówki”). Kamil Sikora, bo o nim mowa, zakamuflował się, jak nie przymierzając napastowany Hugo Bader na Marsz Niepodległości i wyruszył na „Wielki Wyjazd na Węgry” organizowany w ubiegłym tygodniu przez „Kluby Gazety Polskiej”. Liczył zapewne na materiał życia, ale znów mu się nie udało…

Znów, bo redaktor Sikora jest już autorem innego „reportażu”, kiedy to w autobusie z Radomia do Warszawy towarzyszył wybierającym się na marsz Wolności i Solidarności. Tamten tekst zawiera się w zasadzie w tytule: „Bimber i cebula, zdrajca Duda i polityczny magiel. Przyjechałem na wiec PiS autobusem działaczy z Radomia”. Tyle zobaczył, tylko tyle zrozumiał. Że ludzie napili się bimbru, zjedli cebulę i rozmawiali o polityce. I taka kolejność sprawozdania wydała mu się najwłaściwsza. Wiadomo, wszak o polityce rozmawiamy tylko przy ośmiornicy i Pomerol rocznik 2008 (jak w „Sowie” i Amber Room), ewentualnie małpując swoich idoli przy jakimś innym zajzajerze udającym wykwintny alkohol.

Z „Wielkiego Wyjazdu” Sikora wyniósł z kolei, że nie brakło tam takich, którzy nie wylewali za kołnierz i nie unikali barwnego języka, często poza parlamentarnymi zasadami. Cóż, jeśli ktoś wszędzie widzi alkohol, może to świadczyć tylko o jego ewentualnych problemach. Jeśli oceniać tysięczny tłum przez kilka  być może momentami gorszących słów, to chyba ocena musi być pozytywna – starczy spojrzeć co zdarza się w pociągach jadących na masowe imprezy jak mecze piłkarskie czy choćby „przystanek Woodstock”. U nas nikomu nie spadł włos z głowy, a jedyną tragedią było, gdy klubowicz z Warszawy nie chciał ustąpić miejsca klubowiczowi z Krakowa.

Gorzej, że kreujący się na politycznego eksperta redaktor wp.pl nie zadał sobie trudu, (a może był on daremny) by zrozumieć ludzi, którzy z własnej woli robią angażują się w największy ruch społeczny w Polsce, jakim są Kluby „Gazety Polskiej”. Kluby, które (by wymienić z pamięci) pomogły już m.in. budować studnię w Sudanie, zrobiły Galę Paderewskiego w nowojorskiej Canregie Hall, pojechały (za swoje) w ponad 1000 osób na Węgry i ratują skarbnicę zabytków w Staniątkach. I oni dalej nie wiedzą, dlaczego tacy jesteśmy  dlatego to robimy. Jedyne co w nas widzą, to cebulę i wódkę. Egzemplifikację Polaka z mema internetowego. Obiekt drwin i kpin

Nie przeczę, też śmieję się z memów z Polakiem – nosaczem, czy „Witkiem handlarzem aut”. Ten obraz Polaka – cebulaka jest może i w pewnym sensie autoironią, sposobem wyśmiewania istniejących w każdym narodzie wad. Gorzej, że Sikora i jemu podobni rzeczywiście nie widzą chyba w „prostym ludzie”, we własnych rodakach niczego innego.  Nawet gdy chcą zobaczyć i poświęcają na to 72 h. z życia.

Oczywiście to gorzej dla nich, za co cenę już zapłacili. „Fajnopolska” spod znaku pogardy, ośmiornicy i gęsiej wątróbki zapłaciła za to niezrozumienie własnych rodaków w 2015 r., kiedy „cebulaki” kazały im się gonić. Od tamtego czasu łażą  po Polsce jak żyd po pustym sklepie i nie  mogą się nadziwić, jak to się mogło stać. A nawet gdy próbują, to niczym „Straszni mieszczanie” z wiersza Juliana Tuwima:

„Patrzą na prawo, patrzą na lewo. / A patrząc - widzą wszystko oddzielnie / Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...”.

Nie widzą związku między bezobciachowym jedzeniem cebuli, piciem wódki z przyjaciółmi, rozmowami o polityce, wspólnych inicjatyw, razem spędzonych, budujących relacje chwil z płynącą z tego siłą. Siłą, która ich zmiotła, i zrobi to prawdopodobnie po raz kolejny.

Cóż, dość powiedzieć, że Sikora nie był pierwszy – w 2012 r. podobną do jego „reportażu” rzecz popełnił pracownik urbanowskiego „NIE”. I tekst Sikory i dawny tekst opublikowany ongiś na łamach gadzinówki b. rzecznika stanu wojennego nie różnią się od siebie. Ten sam styl, wyśmiewający wszystko i odnoszący się z pobłażaniem do tego, że kilkaset osób poświeciło czas i pieniądze, by pojechać do znanych – nieznanych ludzi z obcego kraju. Nie doszli do tego, dlaczego, po co, co z tego wynika i jak się przekłada na Realpolitik. Cóż, oni wciąż nas nie rozumieją. I niech tak zostaną. W swych strasznych mediach, straszni mieszczanie.

 



Źródło: niezalezna.pl

#VI Wielki Wyjazd na Węgry #Kamil Sikora #wp.pl #Węgry

​Wojciech Mucha