10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Kto kogo w Unii i w kraju

Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Tę mądrość przyswoiła sobie również nasza totalna opozycja i gdy rządy PiS-u zmagają się z przeciwnościami na arenie międzynarodowej, przedstawiła nową, rewolucyjną strategię walki o władzę. W wypadku Nowoczesnej plan polega na atakowaniu PiS-u oraz jego wyborców. Platforma do listy tych zupełnie świeżych pomysłów dorzuca jeszcze jeden – zjedzenie Nowoczesnej.

Są już w tej walce pierwsze sukcesy. Dzięki wsparciu unijnych elit udało się odwołać ze stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego Ryszarda Czarneckiego. I choć zapewne zastąpi go inni europarlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości, po drodze poszło w świat kilka ciekawych sygnałów. 

Tylko faul czy gwóźdź do trumny

Po pierwsze, przez kilka dni mówiło się, że posłowie z Polski gotowi są zgłosić nawet kandydata z innego kraju, byle stanowiska nie otrzymał członek znienawidzonego PiS-u. Ponieważ jednak w takiej sytuacji nie sposób uciec od źle wyglądającego obrazu głosowania „przeciwko Polakowi”, ostatecznie z tego zrezygnowano. Głosowanie w sprawie Czarneckiego, na prośbę PO i PSL-u, odbyło się w sposób tajny. Drugi ważny wniosek z akcji odwoływania polityka ­PiS-u z funkcji to odkrycie, że same procedury głosowania żadną świętością nie są i mogą zostać zmienione nawet w noc poprzedzającą. Następnym razem unijna góra może zdecydować, że głosy na tak i na nie liczone będą łącznie jako „za” lub „przeciw” i pozostanie tylko przyjąć to do wiadomości – mamy już od kilku dni precedens. Po trzecie wreszcie, choć to akurat nic nowego, widzimy brak symetrii i równego traktowania. Guy Verhofstadt może mówić na forum europarlamentu o „60 tys. manifestujących polskich faszystów” i włos mu z głowy nie spada. Ryszard Czarnecki nie może skrytykować  - czy nie za ostro, nie jest w tym kontekście istotne – swojej koleżanki nawet we własnym kraju, bo zostanie za to ukarany utratą funkcji. Wcześniej takie rzeczy się nie zdarzały. Mniejsze kraje patrzą i się uczą, pytanie tylko: czego? I czy przypadkiem właśnie teraz nie przybito kolejnego gwoździa do trumny europejskiej solidarności. 

Uważni fani Kazika Staszewskiego pamiętają na pewno, że gdy piosenka „Andrzej Gołota”, już po opadnięciu fali popularności boksera, doczekała się swojej płytowej wersji, w jej ostatniej zwrotce pojawiły się nazwiska „twardych zawodników”. Jednym z wymienionych był właśnie Ryszard Czarnecki. I choć był to żart, a nie polityczna manifestacja, przypomniało mi się to ostatnio wiele razy podczas zmagań byłego wiceprzewodniczącego PE z partyjnymi frakcjami. Czarnecki sobie poradzi, bo już nieraz bywał w politycznych opałach. Czy zaś Unia wyjdzie z tego bez szwanku, już bym się nie zakładał.

Gra o prawdę, pamięć i… wybory

W kraju Platforma walczy przede wszystkim z dekomunizacją nazw ulic i pomnikiem smoleńskim w Warszawie. Chociaż pomnika jeszcze nie ma, to już pojawiła się zapowiedź jego rozbiórki. PO nie chce czcić nawet członków własnej partii, którzy zginęli w tej katastrofie, bo przecież to miejsce pamięci również im byłoby poświęcone. Co takiego się dzieje, że tak bardzo przeraża ich pamięć, że – jak ktoś celnie zauważył – łatwiej jest o ulice Lecha Kaczyńskiego w wielu stolicach świata niż w mieście, którego został – również dzięki poparciu w drugiej turze przez PO – prezydentem. Tymczasem Platforma z uporem godnym lepszej sprawy próbuje przywrócić komunistyczne nazwy ulic, spory zaś o pomnik byłyby nawet zabawne, gdyby nie tragiczne tło tej sprawy. Zmiany lokalizacji, szemrane sondaże, szukanie nazistowskiego przekazu w propozycji projektu pomnika świateł, którą zasłynęła Hanna Gronkiewicz-Waltz… Czasy, w których straż miejska wywoziła z Krakowskiego Przedmieścia znicze i zbierała położone dla śp. Marii Kaczyńskiej tulipany, w głowach wielu są wciąż jeszcze żywe. Nerwowość zaś wzmaga na pewno aktywność eksperta Franka Taylora, który na antenie brytyjskiej Sky News mówi o eksplozjach na pokładzie rządowego tupolewa. Przecież takie głosy zawsze już miały być wyśmiewane i marginalizowane.  

Gra idzie więc o prawdę, pamięć, ale i zbliżające się wybory w Warszawie. PiS wciąż nie ujawniło, czy kandydatem tej partii będzie Patryk Jaki, czy Stanisław Karczewski. Wewnętrzne sondaże i intuicja podpowiadają, że większe szanse ma Jaki, decyzja jednak wciąż jeszcze nie zapadła. PO, do niedawna całkowicie pewna wygranej (przyznajmy, nie bez podstaw, zważywszy na warszawską specyfikę), zaczyna się ostatnio obawiać o wynik wyborczy. Rafał Trzaskowski wchodzi więc w buty typowego, konfrontacyjnego polityka PO, skupia się na byciu w kontrze do PiS-u, równocześnie próbując się podczepić pod część postulatów ruchów miejskich. Również tych, które narodziły się ze sprzeciwu wobec samorządowej polityki Platformy w Warszawie.

Kumpel Mazguły i kanibale 

Kolejna miesięcznica na warszawskich ulicach znowu musiała się spotkać z demonstracją przeciwników. Tym razem, chociaż kontrmanifestantów było mało, zdążyli się nawet podzielić, a jedna z grup postanowiła wystąpić pod sztandarami… Prawa i Sprawiedliwości, wśród których powiewać miała flaga ze swastyką. Taką artystyczną wizję tego, co rzekomo kryje się za rządami PiS-u, przedstawił Ryszard Kirkało, dawny współpracownik Adama Mazguły, obecnie działający na własny rachunek. Głównie na Facebooku, na którym publikuje kolejne manifesty i poszukuje pieniędzy, a nawet dość absurdalnych przedmiotów, koniecznych jakoby do prowadzenia walki z rządem. Sam Adam Mazguła w tym samym czasie zajmuje się promocją swojej książki „Żołnierz gorszego sortu” i, co ciekawe, znajduje nawet księgarnie zainteresowane spotkaniami autorskimi. 

W zeszłym tygodniu przewodniczący PO Grzegorz Schetyna kolejny raz wrócił do tematu połączenia swojej partii z Nowoczesną, a raczej Nowoczesnej ze swoją partią. Im gorsze sondaże tej drugiej, tym silniejsze oczekiwanie, że partia Katarzyny Lubna­uer po prostu da się starszym kolegom połknąć, bezwarunkowo i bez śladu po własnej tożsamości. Budowanej, co rzadko się dziś przywołuje, w opozycji nie tylko do PiS-u, lecz także do rządzącej wówczas PO. Losy inicjatywy Ryszarda Petru zaczynają coraz bardziej przypominać dzieje kilku zapomnianych już dziś partii lewicowych, które miały być alternatywą dla SLD – najpierw jako skompromitowanych postkomunistów, później zaś aferzystów. Pewien sukces odniosła na tym polu jedynie Unia Pracy, tylko po to jednak, by finalnie wejść we współpracę z SLD. Późniejsi renegaci skończyli w orbicie Platformy lub zniknęli ze sceny politycznej. „Uczciwszej”, choćby tylko w deklaracjach, lewicy nikt bowiem nie  potrzebował. Być może nikt nie potrzebuje również „uczciwszej”, nieobciążonej, przynajmniej teoretycznie, aferami wersji Platformy Obywatelskiej. Nowoczesna na razie nie ma jednak chyba zamiaru poddać się bez walki. Choć chyba nikt już nie pamięta, że partia ta zawarła w nowym roku porozumienie z PSL-em, natomiast warszawska koalicja z Platformą jak na razie nie doprowadziła do współpracy na innych szczeblach. 

Prawo i Sprawiedliwość wraca do tego, co zawsze wychodzi tej partii na dobre. Wątpliwości dotyczące prywatyzacji Ciechu czy autostrady Jana Kulczyka to tematy, które dla rządzących są bezpieczne, dla Platformy – ryzykowne, a dla wyborców – zwyczajnie ciekawe. Tak samo jak i kolejne doniesienia z prac komisji ds. Amber Gold, które trochę, niestety, przechodzą bez echa, lecz będzie jeszcze okazja do nich wrócić. Już za chwilę Wielki Post, ale krajowa polityka potrzebuje swojej porcji mięsa.

 



Źródło:

#Unia Europejska #Platforma Obywatelska #wybory samorządowe #Nowoczesna

​Krzysztof Karnkowski