Panią generałową Błasikową widywałem systematycznie podczas kolejnych miesięcznic i rocznic katastrofy smoleńskiej. Widziałem, z jakim trudem, ale i wielką godnością dźwiga podwójne brzemię – żałoby po śmierci męża, dowódcy polskiego lotnictwa, oraz ciężar walki o jego dobre imię. Walki, którą zmuszona była toczyć z własnym państwem, w wojnie wypowiedzianej rodzinom smoleńskim przez Donalda Tuska absurdalnym stwierdzeniem: „nie ugniemy się przed terrorem wdów”.
Jak wynika z opublikowanych przez telewizję Republika nagrań z posiedzenia tzw. komisji Millera, to właśnie ludzie byłego premiera z całą premedytacją i bez jakichkolwiek dowodów wrabiali gen. Andrzeja Błasika w obecność w kokpicie Tu-154M pomimo jednoznacznych wskazań ekspertów na „nieustaloną osobę”. Świadomie więc poświadczyli nieprawdę w dokumencie urzędowym i manipulowali dowodami, co stanowi aż nadto oczywistą przesłankę do poważnej rozmowy z prokuratorem. Jednak w tym wypadku nawet najsurowsza kara nie jest w stanie odzwierciedlić bezmiaru cywilizacyjnego barbarzyństwa (w cywilizacji europejskiej wdowa jest symbolem bezbronności), także zwykłej, choć wyjątkowo ohydnej podłości.