Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Prokuratura spełniła życzenie Miedwiediewa

Ci sami prokuratorzy, którzy 1 kwietnia 2011 r.

Ci sami prokuratorzy, którzy 1 kwietnia 2011 r. wykluczyli zamach jako przyczynę katastrofy smoleńskiej, uniemożliwili przeprowadzenie sekcji zwłok ofiar przez polskich lekarzy – wynika z dokumentów opublikowanych w książce „Smoleńsk. Kulisy katastrofy” (wydanej jako najnowszy numer miesięcznika „Nowe Państwo”). Prokuratura ma na swoim sumieniu także kilka innych grzechów, które całkowicie pozbawiają ją wiarygodności.

W książce „Smoleńsk. Kulisy katastrofy” opublikowaliśmy z Leszkiem Misiakiem nieznane dotychczas pisma, jakie polscy medycy sądowi z Zakładu Genetyki Molekuralnej w Bydgoszczy (jeden z dwóch ośrodków europejskich w największej na świecie identyfikacji szczątków ofiar z grobów masowych Bośni i Hercegowiny) skierowali w dniu katastrofy do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i naczelnego prokuratora wojskowego gen. Krzysztofa Parulskiego.

Jak wynika z treści dokumentów (można się z nimi zapoznać w najnowszym wydaniu miesięcznika „Nowe Państwo”), najlepsi polscy eksperci światowej sławy już kilka godzin po tragedii czekali w pełnej gotowości, by rząd i prokuratura wyraziły zgodę na ich wyjazd do Smoleńska. Wśród naukowców zgłaszających gotowość do wyjazdu byli m.in. antropologowie i genetycy z prof. Barbarą Świątek, krajowym konsultantem w dziedzinie medycyny sądowej, na czele. Specjaliści ci kilkakrotnie zwracali się telefonicznie do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, by umożliwiono im uczestniczenie w badaniu zwłok ofiar katastrofy. Z niewytłumaczalnych powodów rząd i prokuratura nie życzyły jednak sobie, by zjawili się oni na miejscu tragedii.

W efekcie grupę lekarzy sądowych (ale nie tych, którzy zgłaszali się wcześniej) udało się zorganizować dopiero 12 kwietnia, co przekreśliło szansę na współuczestnictwo polskich ekspertów w sekcjach zwłok. Jak informował w lipcu 2010 r. portal Tvp.info, ekipa wysłana dwa dni po katastrofie przybyła, gdy Rosjanie przeprowadzili już obdukcje.

> Ramię w ramię z minister Kopacz
29 kwietnia 2010 r. w Sejmie minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła: „Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić”.

Słowa szefowej resortu zdrowia okazały się kłamstwem. W lipcu 2010 r. płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej ujawnił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że w sekcjach zwłok ofiar katastrofy nie uczestniczyli ani polscy śledczy, ani patomorfolodzy. Potwierdził to Andrzej Seremet, który 27 lipca na konferencji prasowej przyznał, że polscy prokuratorzy nie brali udziału w żadnej obdukcji ofiar katastrofy (poza sekcją prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Zdradził on także, iż polscy śledczy przybyli do Moskwy już po zakończeniu większości badań sekcyjnych.

Problem w tym, że prokuratorzy sami wcześniej twierdzili to samo co minister Kopacz. 22 kwietnia 2010 r. „Gazeta Polska” wysłała do Naczelnej Prokuratury Wojskowej kilka pytań dotyczących śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zapytaliśmy m.in., czy w Rosji dokonano sekcji zwłok ofiar tragedii. Następnego dnia otrzymaliśmy odpowiedź podpisaną przez płk. Zbigniewa Rzepę: „W Rosji przeprowadzone zostały oględziny zewnętrzne oraz otwarcie zwłok wszystkich 96 ofiar katastrofy samolotu Tu-154M 101. Czynności tych dokonano w obecności polskich prokuratorów”.

Kolejną kompromitacją śledczych było sprawozdanie, jakie 20 maja 2010 r. złożył gen. Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, przed posłami z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Parulski, broniąc się przed zarzutami parlamentarzystów PiS, stwierdził m.in., że właśnie tego dnia gen. Zbigniew Woźniak, jego zastępca, zakończył wraz ze śledczymi rosyjskimi i 50 tamtejszymi funkcjonariuszami „przeczesywanie” terenu katastrofy. Kilkudziesięcioosobowa grupa – twierdził szef NPW – nie znalazła na miejscu tragedii żadnych materiałów i dowodów.

O tym, jak skuteczne było „przeczesywanie” terenu katastrofy przez gen. Woźniaka, mogliśmy przekonać się jesienią 2010 r. (pół roku po tragedii), gdy uczestnicy smoleńskiej pielgrzymki motocyklistów znaleźli tam ludzkie kości, a osławieni archeolodzy – kilka tysięcy fragmentów elementów konstrukcyjnych samolotu i jego wyposażenia oraz fragmenty zwłok i rzeczy osobiste ofiar.

> Bełkot pułkownika Szeląga
21 września 2010 r. dziennikarze programu „Misja specjalna” (TVP1) pod redakcją Anity Gargas ujawnili szokujące nagrania z miejsca katastrofy pod Smoleńskiem. Wynikało z nich jednoznacznie, że już dzień po katastrofie – 11 kwietnia 2010 r. – rosyjskie służby świadomie niszczyły wrak polskiego samolotu.

Wyemitowane w TVP nagrania nie zrobiły jednak na wojskowych śledczych prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej większego wrażenia. Płk Ireneusz Szeląg z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, zapytany na konferencji prasowej przez dziennikarza „Misji specjalnej”, czy rozbijanie szczątków samolotu na miejscu katastrofy jest niszczeniem dowodów, czy nie, odpowiedział:

„Zadał pan pytanie, które... trudno odpowiedzieć, jak je traktować, czy zadał pan pytanie konkretne, czy też zadał pan pytanie abstrakcyjne związane z prowadzeniem jakiegokolwiek śledztwa, postępowania karnego. Nawet jeżeli pan by skonkretyzował, czyli że chodzi panu konkretnie o to zdarzenie, to – wbrew pozorom – odpowiedź wcale nie musi być prosta i jednoznaczna, bo oczywiście najbardziej logiczna i prosta odpowiedź jest: jakakolwiek ingerencja w fizyczną substancję takiego materiału dowodowego jak wrak, szczątki samolotu, oczywiście można ją uznać za co najmniej utrudniającą albo negatywnie wpływającą na dalszy proces badań nad tym dowodem rzeczowym. Tyle tylko że odpowiedź tylko w tym zakresie byłaby o tyle niepełna... że trzeba pod uwagę brać szereg innych okoliczności i stąd zawahanie w moim głosie, bowiem ja wypowiadam się o kwestii, którą... Ja obejrzałem ten materiał, natomiast mam w głowie zakodowane szereg okoliczności, które mogły wpływać na taki, a nie inny sposób postępowania, ale nie posiadam wiedzy na temat tego, czy osoby, które decydowały o takich zdarzeniach, kierowały się tymi przesłankami... Być może to zawiłe, ale ja mam nadzieję, że... że w miarę czytelne”.

Strach prokuratorów przed reakcją Rosjan (bo trudno przypuszczać, że chodziło o tak przerażającą niewiedzę) przybierał chwilami jeszcze bardziej karykaturalne formy. W czerwcu i lipcu 2010 r. wokół miejsca katastrofy wycięto pościnane rzekomo przez polski samolot drzewa, których stan i rozmieszczenie posłużyły wcześniej za „dowód” na słuszność analiz rosyjskich śledczych. O wycince drzew wiedzieli już na początku lipca 2010 r. wszyscy dziennikarze zajmujący się tematem katastrofy smoleńskiej. Ale jeszcze 6 sierpnia Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, mówił „Gazecie Polskiej”: „Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie dysponuje wiedzą, jakoby służby rosyjskie (...) wycinały drzewa w miejscu tragedii”.

> Na życzenie prezydenta Rosji
Podczas wizyty w Polsce w grudniu 2010 r. prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew powiedział, że nie dopuszcza możliwości, by polscy i rosyjscy prokuratorzy doszli do różnych ustaleń.
Przywódca Federacji Rosyjskiej nie musiał wygłaszać takich sugestii, bo już kilka tygodni wcześniej polscy prokuratorzy wojskowi dostosowali się do oficjalnej linii narzuconej polskim władzom przez Kreml i potulnie zaakceptowali zmienione przez Rosjan zeznania kontrolerów z wieży w Smoleńsku. Rosyjscy śledczy przesłuchali bowiem pracowników kontroli lotów dwukrotnie: w kwietniu 2010 r. (zaraz po katastrofie) i latem 2010 r. Z zeznań złożonych w kwietniu wynika, że lot Tu-154 był wojskowy, natomiast z przesłuchania sierpniowego (powtórkę tłumaczono względami formalnymi), iż miał on status cywilny – co w dużej mierze zdjęło odpowiedzialność z Rosjan.

„Decyzja wojskowej prokuratury jest szokująca. Żadnych materiałów, które są w aktach śledztwa, nie można wykluczyć z materiału dowodowego czy uznać ich za niedopuszczalne. Polska procedura karna takiej możliwości nie przewiduje. Pierwotne zeznania kontrolerów powinny być pozostawione w aktach jako prawnie dopuszczalne” – komentował w „Rzeczpospolitej” prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Słowa Dmitrija Miedwiediewa odmieniły natomiast prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Jeszcze 4 sierpnia 2010 r. udzielając informacji o dotychczasowych wynikach śledztwa smoleńskiego posłom z Komisji Sprawiedliwości, mówił: „Trzeba mieć świadomość, że w śledztwie polskim nie nastąpi istotny postęp, dopóki prokuratura nie będzie dysponować newralgicznymi dowodami, to jest po pierwsze: rejestratorami samolotu Tu-154M wraz z oryginalnymi nośnikami danych lotu oraz zapisem sygnałów akustycznych. Po drugie: szczątkami samolotu”.

1 kwietnia 2011 r. – choć strona polska nie otrzymała jeszcze ani oryginałów czarnych skrzynek, ani wraku – „istotny postęp” nastąpił. Andrzej Seremet ogłosił na konferencji prasowej, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa (WPO) w Warszawie wykluczyła, by 10 kwietnia doszło do zamachu.



 



Źródło:

Grzegorz Wierzchołowski