Od kilku dni trwa nowa fala protestów. Pretekstem stał się rzekomy zamach na trójpodział władzy, mający się dokonać za pomocą pakietu ustaw o sądownictwie. Demonstracje poprzedziła seria awantur w parlamencie, wywoływanych przez opozycję, która odniosła największy jak dotąd sukces w tej kadencji.
Oto udało się jej posłom sprowokować Jarosława Kaczyńskiego do kilku mocniejszych słów pod adresem ludzi instrumentalnie wykorzystujących w swojej grze nazwisko latami opluwanego przez nich brata lidera PiS-u. Później przed parlamentem pojawili się przeciwnicy zmian, media zaś (tym razem całkiem skutecznie) wykreowały w szeregach słabiej zaangażowanych sympatyków PiS-u tendencje do panikowania. Oto miał się dokonać przełom, ponieważ w obronie zagrożonych sędziowskich przywilejów ruszyło więcej, niż to widzieliśmy ostatnio, osób.
Obniżyła się również średnia wieku. Z drugiej strony nie zabrakło również głosów całkowitego lekceważenia i zwyczajowego sprowadzania uczestników akcji do grona członków resortowych i prawniczych rodzin.
Stare twarze i… „normalsi”?
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z nową jakością? Po podliczeniu protestów okazuje się, że wypadają one słabiej niż wcześniejszy „czarny protest”, lecz podobnie angażują również sporo osób zdezorientowanych i nieuczestniczących w akcjach KOD-u i pokrewnych organizacji. Kilka miesięcy temu broniono zagrożonych rzekomo „praw kobiet”, dziś – „trójpodziału władzy”, na ogół na podstawie podobnie fałszywych założeń i nadinterpretacji. Pytani bardziej szczegółowo o powody niezadowolenia protestujący okazują się bezradni i szybko wracają do ogólnikowych, antypisowskich haseł. Na nadzieję opozycji wyrastają Kamila Gasiuk-Pihowicz i Borys Budka, postacie mające, mówiąc oszczędnie, spory bagaż wpadek i duży elektorat negatywny. W innych miejscach na pierwszym planie pozostają figury skompromitowane. W Gdańsku, na czele akcji stają Paweł Adamowicz i Lech Wałęsa, przy okazji odgrażający się, że kolejnego 10 żadna choroba już go nie zatrzyma.
Mamy jednak do czynienia z manifestacjami młodszymi i liczniejszymi niż jeszcze kilka, kilkanaście dni temu. Część identyfikujących się prawicowo publicystów, jak Rafał Ziemkiewicz, pisze na tej podstawie o „normalsach”, których nie można już zlekceważyć i wydaje się wręcz przeżywać coś w rodzaju lekkiego zauroczenia nowym zjawiskiem. Publikująca w „Do Rzeczy” Kataryna, niegdyś uważana za czołową prawicową blogerkę, idzie dalej i protesty popiera wprost. Jednak nawet Ziemkiewicz i część „niepokornych” publicystów wzywa prezydenta do zawetowania przynajmniej jednej z ustaw przyjętych na podstawie poselskiego projektu przepisów o Sądzie Najwyższym.
Profesjonalni PR-owcy od Sorosa
Najczęstsze argumenty, jakie padają wobec nowych przepisów ze strony krytyków niezwiązanych z totalną opozycją, to szybki i chaotyczny sposób procedowania przepisów, ograniczenie roli prezydenta na rzecz ministra sprawiedliwości, wreszcie możliwość wykorzystania nowego prawa przeciwko jego dzisiejszym autorom w sytuacji zmiany władzy. Nie podejmuję się wchodzenia w szczegółowe dywagacje, obawiam się jednak, że dłuższe prace zaowocowałyby jedynie dłuższą awanturą, nie tonując jej intensywności. Nie chodzi przecież o kwestie formalne, ale o obronę pewnej „nadzwyczajnej kasty ludzi”, która przez lata, ciesząc się faktyczną bezkarnością i brakiem jakiejkolwiek kontroli, potrafiła za utrzymywanie tego stanu rzeczy odwdzięczyć się politykom – i na tym wzajemnym świadczeniu sobie usług, do którego dopuszczono również inne wpływowe grupy, opierał się rzekomy trójpodział władzy i autonomia sądownictwa. Warto zauważyć, że osoby najsilniej dziś popierające zmianę i gotowe zaakceptować tempo prac do niej prowadzących najczęściej powołują się na własne doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości. Tracąca wyjątkową pozycję korporacja ma czego bronić, może też liczyć na dobrze ustawionych obrońców, co za tym idzie protest, choć niemogący ujawnić zbyt jasno prawdziwych motywacji, zostaje dobrze nagłośniony i przypisuje się mu większą, niż na to zasługuje, rangę.
Kolejnym nowym wątkiem, który może mieć kluczowe znaczenie, jest mocniejsze niż wcześniej zaangażowanie się w działania społeczne osób z branży reklamy i kreowania wizerunku, które wprost ogłosiły swoje plany podjęcia prodemokratycznych, a w istocie po prostu antyrządowych działań. Zastanawia tylko, że tak łatwo się o tym dowiedzieliśmy, ponieważ chętni do ofiarowania swoich usług całkiem profesjonalnie napisane plany destabilizacji sytuacji w państwie ogłosili jawnie i w ogólnodostępnym obiegu informacji. Dzięki temu szybko można było ustalić, że jak zwykle gdzieś w tle kryje się George Soros, na barykady zaś chcą poprowadzić nas osoby wcześniej wspierające wolnościowe porywy Ukraińców. W rozmowach o „polskim majdanie” pojawiają się co prawda zastrzeżenia, że nie powinno się dopuścić do przemocy i rozlewu krwi, nie brak jednak również przeciwnych głosów. Kilka ofiar nagłośni przecież temat, rozgrzeje emocje, pomoże w sakralizacji i idealizacji ewentualnego buntu i pomoże ukryć stojące za nim niskie pobudki.
Prezydenckie weto i chaos
Niestety wygląda na to, że paliwa protestującym dostarczył również prezydent Andrzej Duda. Zmiana w ustawie o SN, która miała być warunkiem przyjęcia nowych przepisów, polegająca na zaostrzeniu zasad wyboru części sędziów, nie wpłynęła na zarzuty o upolitycznienie, skazuje zaś PiS na trudne, pozbawione gwarancji powodzenia, rozmowy z kapryśną opozycją. Tam, gdzie część komentatorów i polityków zobaczyła instynkt państwowy, ludzie odruchu tego pozbawieni ujrzeli słabość. I, rozochoceni, postanowili wymusić na Dudzie zawetowanie wszystkich ustaw, nie mogąc się przy tym zdecydować, czy nagle zobaczyli w nim swojego prezydenta, czy nadal jest on dla nich pogardzanym Adrianem z „Ucha prezesa”. Dlatego podniosłym apelom towarzyszyła tradycyjna nienawiść do prezydenta. Co gorsza zaś, po raz pierwszy rozminął się on mocno z nastrojami bardzo dużej części swojego elektoratu, dla którego decyzja inna niż podpisanie ustaw będzie dużym rozczarowaniem. Podjęta w chwili, gdy przekazuję ten artykuł do redakcji, decyzja o zawetowaniu dwóch z trzech ustaw jedynie pogłębi poczucie chaosu i rozczarowanie elektoratu. Odrobienie strat poprzez stworzenie faktycznie lepszych ustaw i wytrącenie opozycji argumentu z rąk jest możliwe, ale będzie bardzo trudne.
Prawo i Sprawiedliwość tym razem również wykazało oznaki niepanowania nad wizerunkowym kryzysem. Zabrakło przedstawionych w porę wyjaśnień i uzasadnień nowych przepisów, zarówno na użytek krajowy, jak i przede wszystkim zagraniczny. Partia rządząca znów gasić musi pożar, którego można było uniknąć lub w porę zneutralizować. Tymczasem, niezależnie od prawdziwej skali niezadowolenia w kraju, słabszej, niż jest to pokazywane w mediach, mamy bardzo silne, najsilniejsze w tej kadencji, naciski z zagranicy. Na portalu Naszeblogi.pl ciekawie pisze o tym Ksawery Meta-Kowalski w tekście „5 błędów PiS. Refleksje, aby #dobrazmiana trwała”, który bardzo polecam swoim czytelnikom. Warto też pamiętać o sztuczkach wykorzystywanych w roku 2007, które nie różnią się zbytnio od stosowanych dziś. Mamy lepsze niż wówczas mechanizmy obronne, jednak nie wszystko załatwią aktywni w sieci sympatycy. Wydaje się wreszcie, że MSW i służby specjalne zbyt lekko odnoszą się do formułowanych wprost zapowiedzi destabilizacji kraju. W niedzielę większość propisowskiego Twittera próbowała pytać ministra Mariusza Błaszczaka o to, czy sytuacja znajduje się pod kontrolą. Wieczorna rozmowa ministra z TVP nie rozwiała do końca obaw.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#sądy
#opozycja
#weto
Krzysztof Karnkowski