Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent Andrzej Duda podpisał budżet na 2025 r. oraz przesłał część przepisów do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej • • •

Segregacja według poglądów politycznych. Na studia tylko z zaliczonym „testem na lewicowość”

Prestiżowy Uniwersytet St Andrews, mający siedzibę w szkockim hrabstwie Fife, wprowadził specjalne „testy na lewicowość”. Kandydaci, którzy je obleją, nie będą mogli zostać jego studentami.

StockSnap / CC0

St Andrews to najstarszy uniwersytet w Szkocji i trzeci, po Oxfordzie i Cambridge, najstarszy uniwersytet w Wielkiej Brytanii. Chociaż mniej znany niż wspomniany Oxford, zwykle zajmuje któreś z czołowych miejsc w rankingach brytyjskich uczelni i trafia do pierwszej setki w rankingach światowych. W tym roku po raz pierwszy wyprzedził Oxford i Cambridge w rankingu UK Good University Guide, a jego absolwentem jest przyszły brytyjski monarcha, książę William.

Brytyjski dziennik „The Times” odkrył właśnie, że wszyscy chcący podjąć na nim studia muszą wcześniej przejść szereg testów ze „zgody”, „różnorodności” i globalnego ocieplenia. Przyszli studenci muszą odpowiedzieć poprawnie na szereg pytań, zwykle w formie „tak/nie”. Jeśli im się to nie uda, to będą musieli powtórzyć test. Bez jego zdania nie zostaną przyjęci w poczet studentów.

Mierzenie poziomu lewicowości

Z zacytowanych przez dziennik pytań wyłania się obraz testów które mają sprawdzić czy kandydaci na studentów tej uczelni są wystarczająco lewicowi. „Przyznanie się do osobistej winy jest użytecznym punktem startowym do pokonania nieuświadomionych uprzedzeń” - brzmi jedno ze stwierdzeń, a uczestnik testu musi zaznaczyć „tak” jeśli chce go zdać. „Czy równość oznacza traktowanie wszystkich tak samo” - brzmi kolejne z pytań, ale w tym wypadku odpowiedź „tak” nie jest poprawna. Uczestnicy którzy ją zaznaczą są informowani na końcu testu, że „to nieprawda, tak naprawdę równość może oznaczać traktowanie ludzi w różny sposób, który jest odpowiedni do ich potrzeb aby mieli sprawiedliwe wyniki i równe szanse”.

„Nie podobało mi się to, w praktyce trzeba było się zgodzić z tym co mówią, a te zdania nie były obiektywnymi rzeczami tylko opiniami” - powiedziała dziennikarzom anonimowo jedna z świeżych studentek - „Wygląda na to, że przepychają cele polityczne i wydaje się to być „pod publiczkę” i sprzeczne z wolnością akademicką i wolnością myśli”.

Uczelnia się tłumaczy

Po publikacji tego artykułu przez „Times” przedstawiciele uczelni nazwali go „niedokładnym” i stwierdzili, że takie testy wprowadzili już pięć lat temu. Rzecznik uczelni dodał, że oprócz testu z właściwego zachowania akademickiego wszystkie pozostałe zostały wprowadzone na prośbę lub przy współpracy ze studentami. „Testy zostały opracowane tak, aby zgadzały się z strategicznymi priorytetami St. Andrews (różnorodnością, inkluzywnością, odpowiedzialnością społeczną, dobrymi praktykami akademickimi i zerową tolerancją dla przemocy płciowej)” - napisał w oświadczeniu - „i pomogły rozwinąć umiejętności i świadomość przydatną w życiu uniwersyteckim i poza nim”.

Rzecznik dodał, że „studenci rozumieją wartość tych kursów”. Dodał, że nie protestują przeciwko nim, w ciągu pięciu lat ich obowiązywania mieli tylko jedną skargę. Studentka z którą rozmawiał „The Times” zauważyła jednak, że chodzi tutaj o młodych ludzi, zwykle 18-latków, którzy stanęli na progu życia akademickiego. Jej zdaniem wielu z nich boi się protestować przeciwko lewackiej indoktrynacji aby już na starcie nie narobić sobie kłopotów na uczelni.

Protesty działaczy

Organizacja Free Speech Union nazwała te wymogi „odrażającymi” i poinformowała, że napiszą do władz uczelni żądanie ich natychmiastowej likwidacji i zaoferowali studentom pomoc i porady. „Wolność słowa umiera na naszych kampusach” - zauważyła walcząca z lewacką indoktrynacją na uczelniach organizacja Don’t Divide Us. „Uniwersytety stały się fabrykami postępactwa” - skomentował dziennikarz Brendan O'Neill - „Biorą studentów i wypluwają ich jako kiwające główkami pieski politycznej poprawności”.

To już drugi taki skandal w ostatnim czasie. Pod koniec września „The Telegraph” ujawnił, że na Uniwersytecie Kent studentów uczono i egzaminowano na jednym z kursów o „białym przywileju”, który ma się manifestować m.in. tym, że mogą nosić używane ubrania i nie być przez to oceniani pod kątem majątku, rasy czy moralności. Dodatkowo jego pracownicy dostali polecenie dodawania tzw. trigger warnings czyli ostrzeżeń przed treściami, które mogą kogoś obrazić, do materiałów egzaminacyjnych, „dekolonizacji” listy lektur czy pytania studentów o to jakimi zaimkami płciowymi się do nich zwracać.

Szał „postęptactwa”

Na innych brytyjskich uczelniach sytuacja wygląda podobnie. Uniwersytet w Londynie pod presją aktywistów zgodził się na to, aby studenci należący do mniejszości etnicznych mogli oddawać eseje w późniejszym terminie z powodu „rasowej traumy”, bez konieczności udowadniania, że faktycznie padli ofiarą rasizmu. W styczniu uniwersytet w Leicester usunął zajęcia z średniowiecznej literatury angielskiej i usunął Beowulfa i Opowieści Kanterberyjskie – dwa najważniejsze dzieła wczesnej literatury angielskiej – ze „zdekolonizowanej” listy lektur. Zamiast tego wprowadzono kursy skupiające się na seksualności czy rasach. Co najmniej dwóch wykładowców złożyło w proteście dymisje.

„Istnieje niebezpieczeństwo promowania na kampusach konformizmu pod pretekstem edukacji, która indoktrynuje ludzi w postępackie dogmaty” - skomentował profesor Frank Furedi, który wykłada socjologię na uniwersytecie Kent i był jednym z akademików, którzy ujawnili rasistowskie kursy i testy. Profesor zauważył, że taka indoktrynacja może być bardzo skuteczna gdyż studenci boją się przeciwko niej protestować. „Jeśli się na nią nie zapiszesz będziesz marginalizowany” - powiedział „The Times” - „To bardzo szkodliwa forma indoktrynacji”.

 



Źródło: The Times, Telegraph, Mail+, Breitbart

Wiktor Młynarz