Bardziej podoba mi się amerykański termin „weaponization of law” – uczynienie z prawa broni w walce politycznej. Brzmi dużo mocniej i lepiej oddaje istotę rzeczy niż nasze „upolitycznienie sądów”. Proponuję więc termin „sądowa przemoc polityczna skierowana przeciw przedstawicielom opozycji”. Przejawy tej przemocy obserwujemy w rozmaitych krajach, przy czym zwykle, jeśli informacja o nich nawet do Polski dociera, to szybko znika z pamięci publiki. A nie powinna, bo składa się to wszystko w obraz niepokojący. Nie tylko Polska jest poligonem doświadczalnym, gdzie establishment unijny testuje granice działań, do których może się posunąć w obronie swojej władzy i przywilejów.
Każdemu zabrać immunitet
W Parlamencie Europejskim obecnej kadencji prawdziwą plagą stało się odbieranie immunitetów posłom należącym do trzech prawicowych frakcji (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, Patrioci Za Europą i Europa Suwerennych Narodów). Na cel wzięto także posłów niezrzeszonych, a reprezentujących poglądy konserwatywne. Polskie media informują o przypadkach dotyczących polskich europarlamentarzystów (jak ostatnio Michał Dworczyk i Daniel Obajtek z EKR), zazwyczaj innych wniosków nie zauważając. A powinny zauważać, bo w tym szaleństwie jest metoda. Jaka? Nazwijmy ją na potrzeby tych rozważań wariantem francuskim.
Przypomnijmy: wiosną tego roku we Francji rozgrzani sędziowie reinterpretowali prawo tak, by uniemożliwić start w wyborach prezydenckich Marine Le Pen. Zarzuty o sprzeniewierzenie środków finansowych z Parlamentu Europejskiego (mocno dęte, dodajmy) posłużyły do wydania przez sąd karny drakońskiego wyroku: dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu i natychmiastowe odebranie prawa wyborczego. W ten sposób we Francji za pomocą politycznej przemocy sądowej prezydent Emmanuel Macron pozbył się swojej najgroźniejszej konkurentki w wyborach.
Wariant rumuński
Mniej więcej w tym samym czasie całkiem poważnie dyskutowaliśmy w Polsce o tym, czy rząd Donalda Tuska posunie się w Polsce do wariantu rumuńskiego, to znaczy czy będzie próbował podważyć wynik wyborów prezydenckich. W Rumunii skreślono wszak nieco wcześniej z list wyborczych popularnego kandydata na prezydenta, zarzucając mu prorosyjskość i finansowanie kampanii z zagranicy. Dziś możemy powiedzieć: tak, rząd Tuska planował wariant rumuński, ale wyszedł mu nieudany zamach stanu. W marcu 2025 r. grunt przygotowywał wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski, opowiadając w wywiadzie dla Interii o tym, że „powstała specjalna komórka w rosyjskim wywiadzie GRU, która ma za zadanie destabilizację polskich wyborów”, i że w Polsce został „powołany specjalny zespół, który zajmuje się sprawdzaniem nielegalnych treści” i „ewentualnego wpływu”, oraz że resort sprawdza, „czy są informacje o nielegalnym finansowaniu kampanii”. Który kandydat miałby brać pieniądze od Rosjan – tego nam nigdy nie powiedziano, uruchomiono za to szeptaną kampanię pomówień wobec Karola Nawrockiego. A kiedy kandydat opozycji wygrał, planowano nie dopuścić do jego zaprzysiężenia i unieważnić werdykt polskich wyborców – o czym opowiada (na razie półgębkiem) Szymon Hołownia, który do współudziału namówić się nie dał.
Sposób mołdawski i niemieckie standardy
W minionych miesiącach wariant rumuński zamienił się w wariant mołdawski, gdzie przy okazji wyborów parlamentarnych seryjnie skreślano z list kolejne partie. Ostatecznie dotknęło to trzech – w przypadku dwóch rzeczywiście mowa o rosyjskiej agenturze wpływu, ale są poważne wątpliwości, czy były powody by eliminować trzecią, czyli Moldova Mare. Wariant francuski zaczęto zaś stosować na szeroką skalę w europarlamencie, biorąc na cel nie całe ugrupowania, lecz pojedynczych posłów (za to wielu). Jednocześnie za zachodnią granicą Polski trwa przygotowanie do wariantu niemieckiego, gdzie Urząd Ochrony Konstytucji od lat upiera się, że Alternatywa dla Niemiec to „prawicowa organizacja ekstremistyczna zagrażającą demokratycznemu porządkowi państwa”, i gdzie powracają propozycje delegalizacji AfD.
Warianty są różne, ale cel – ten sam. Zduszenie opozycji, wpłynięcie na wynik wyborów metodami w istocie podważającymi sens przeprowadzania wyborów. Wariant polski to na razie wariant francuski – stąd plaga rozmaitych rozdmuchiwanych i nieuprawnionych oskarżeń pod adresem polityków PiS, stąd nieustanne sięganie – nawet gdy nie ma ku temu powodów – po zarzuty typu „zorganizowana grupa przestępcza” i opowieści o rzekomym wielkim złodziejstwie z czasów rządów PiS. To nie małpia złośliwość, lecz praktyczne wyciąganie wniosków z polskiego prawa, które mówi, że w wyborach startować nie może osoba skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego. Zatem Żurek i jego ekipa (ale nie tylko oni, bo zaczęło się już w czasach ministra Adama Bodnara) wyłażą ze skóry, żeby listy wyborcze opozycji zawczasu przerzedzić. Jeszcze się nie udało, ale nie wiemy, dokąd zaprowadzi nas to szaleństwo. I jakie twórcze interpretacje zaproponują minister Żurek i jego akolici. Oczywistą korzyścią dla rządu będzie, rzecz jasna, dostarczanie takimi wyrokami paliwa dla propagandy wyborczej i mediów wspierających rząd.
Jednocześnie nie ustają próby podważenia zarówno pozycji Sądu Najwyższego, jak i Krajowej Rady Sądownictwa, a także przejęcia kontroli nad Państwową Komisją Wyborczą. Na jakich podstawach? Na żadnych, poza wielką ochotą, by wreszcie opozycji dobrać się do skóry i przejąć w całości aparat państwa. Polska okazuje się wielkim poligonem doświadczalnym dla unijnych elit. Jak daleko można się posunąć w politycznej przemocy sądowej, to wiemy już z Francji – wyeliminować z wyborów tak wpływową postać, jak Marine Le Pen. Koalicja pod kierownictwem Donalda Tuska testuje natomiast granice zamachu na wszelkie instytucje wymiaru sprawiedliwości. Nie mam wątpliwości, że uzyskane w ten sposób doświadczenia posłużą do podobnych działań w innych krajach Unii Europejskiej, gdy jej obecni nadzorcy znajdą się w prawdziwych opałach. Zobaczymy, co będzie się działo, gdy wybory we Francji wygra Front Narodowy, a w Niemczech – AfD. Prawdopodobnie ujrzymy to nawet wcześniej, bo podejrzewam, że do rozszerzenia politycznej przemocy sądowej i instytucjonalnej dojdzie już wtedy, gdy sondaże przedwyborcze będą dawały tym ugrupowaniom wygraną. Tusk i Żurek mają swoje własne obsesje i cele, ale jednocześnie realizują polityczne zamówienie Brukseli. I dlatego czują się nietykalni oraz bezkarni.
Piotr Gociek – pisarz, publicysta, krytyk, związany z tygodnikiem „Do Rzeczy” i portalem Literacki.com.pl; współautor kanału filmowego YT „Się zobaczy”, gospodarz kanału YT „Piotr Gociek zaprasza”