Trwa akcja robienia z Piotra S. - mężczyzny, który spalił się pod Pałacem Kultury w proteście przeciwko PiS - męczennika. I to mimo faktu, że człowiek ten leczył się od kilku lat psychiatrycznie. Warto więc przypomnieć, jak nazwała \"Gazeta Wyborcza\" emerytowanego policjanta, który w 2011 roku podpalił się przed Kancelarią Premiera Donalda Tuska. Tekst o nim \"Wyborcza\" zatytułowała: \"Terrorysta Andrzej Ż.\".
Mija tydzień od dnia, w którym mężczyzna podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Nie mogę przestać o nim myśleć. Człowiek ten nie pozostawił miejsca na niedomówienia i wątpliwości co do motywów swego desperackiego czynu. Na chodniku leżał list. Chłodny i do bólu logiczny, pod którym większość spośród czytelników „Wyborczej” zapewne się podpisuje. Protest przeciw naruszaniu praworządności, gwałceniu konstytucji oraz praw i wolności obywatelskich w Polsce
- tak niedawno napisał o Piotrze S. wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski.
Zastępca Adama Michnika dodawał patetycznie:
To list przejętego sprawami publicznymi obywatela, który z bezsilną rozpaczą patrzy, jak w jego kraju depcze się wolność.
Warto więc przypomnieć, co sześć lat temu ta sama "Gazeta Wyborcza" pisała o Andrzeju Ż. - emerytowanym policjancie i pracowniku skarbówki - który podpalił się w 2011 r. przed Kancelarią Premiera Donalda Tuska. Oto fragment artykułu "Terrorysta Andrzej Ż." autorstwa Grzegorza Sroczyńskiego:
Pod kancelarią premiera nie podpalił się szlachetny bohater, który walczy o wzniosłe cele. Nie podpalił się tam bezkompromisowy tropiciel korupcji. Zrobił to ktoś, kto przy pomocy aktu terroru (skierowanego wobec samego siebie) próbował na nas coś wymusić.
Dziennikarz "Wyborczej" tak pouczał wówczas Andrzeja Ż.:
Nie ma takich spraw, które w demokratycznym kraju dawałyby prawo do samospaleń. Bo w demokratycznym kraju wszyscy się umówiliśmy, że problemy rozwiązujemy inaczej. Poprzez wolne media, partie polityczne, organizacje pozarządowe. Ryszard Siwiec w Peerelu i tybetańscy mnisi w Chinach nie mieli tej możliwości. O wolności marzyli i w imię tego marzenia decydowali się na desperacki krok. Jest coś wyjątkowo niedobrego w powtarzaniu ich gestów w kraju, który wolność odzyskał.
I znów nazywał Andrzeja Ż. terrorystą:
Terroryści - niezależnie jakie przesłanki nimi kierują, a bywają przecież te przesłanki szlachetne - są w demokratycznych krajach piętnowani i izolowani. Tymczasem u nas Andrzeja Ż. odwiedza w szpitalu premier. I ogłasza, że stosowne służby po raz kolejny sprawdzą jego doniesienia. Jednym słowem: cel terrorysty został osiągnięty. Znajdą się zapewne następni chętni.
Choć nie podzielamy poglądów, trosk ani obaw śp. Piotra S., nigdy nie przyszłoby nam do głowy nazwać go "terrorystą". "Gazecie Wyborczej" współczujemy nawyku Orwellowskiego "dwójmyślenia".
Andrzej Ż., który podpalił się pod Kancelarią Tuska w 2011, został przez "gazetę wyborczą" nazwany TERRORYSTĄ!
— antyKOD (@antyKOD) 30 października 2017
Przypomniał o tym @MiAdamczyk pic.twitter.com/Nl0uT9Mvve