Minęły dwa lata między tymi Wigiliami. Jedna z nich miała miejsce kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny i wyruszeniu pierwszych kompanii z Oleandrów. Druga, w 1916 r., kiedy legioniści okrzepli i doświadczyli się w boju. Za nimi były największe bitwy, krew przelana pod Laskami, Anielinem, Krzywopłotami, Marcinkowicami, Łowczówkiem, Konarami, Rokitną czy wreszcie Kościuchnówką. Tyle się zdarzyło w ciągu tych dwóch lat i kilku miesięcy. Strzelcy usiłowali wzniecić powstanie w Królestwie, powstał 1 pułk. Potem Naczelny Komitet Narodowy powołał do życia Legiony. Tysiące Polaków walczyło w trzech brygadach, a po dymisjach i kryzysie lata i jesieni 1916 r. zdawało się, że te Legiony przestaną istnieć.
Żołnierze I Brygady szli w ślad za naczelnikiem i chcieli opuszczać szeregi. W II Brygadzie też coraz więcej ludzi myślało o podobnej formie protestu. Przyszedł jednak Akt 5 listopada. Pojawiła się nowa nadzieja. Piłsudski napisał do Legionów, by natchnąć je znów pozytywnym duchem. Żołnierze II Brygady na samym początku grudnia weszli do Warszawy. Było to równo sto lat temu.
Jedno życzenie – wolna Polska
100 lat temu także w rozlicznych legionowych miejscach odbywały się wieczerze wigilijne, dzielono się opłatkiem, a składając życzenia, nie zapominano o tych związanych z ojczyzną. Legiony były od września przekształcane w Polski Korpus Posiłkowy, miała także powstać Polska Siła Zbrojna, czekał ich jeszcze kryzys przysięgowy oraz obozy w Szczypiornie i Beniaminowie. Ale ta przyszłość była jeszcze odległa. Podczas świąt 1916 r. Polacy żyli nadzieją związaną z Aktem 5 listopada. Zbierano fundusze na czyn wojenny, sprzedawano specjalne karty i marki pocztowe, wypuszczano okolicznościowe cegiełki.
W grudniu 1916 r. do Warszawy, wraz z legionistami, przybył kapelan II Brygady ksiądz Józef Panaś, który wcześniej przebywał w Wilnie. Tam właśnie zrobił mu zdjęcie Jan Bułhak, słynny wileński artysta-fotografik.
Ksiądz związany ze środowiskiem Hallerczyków wydał w 1929 r. wspomnienia z lat wojny o niepodległość. W nich znaleźć można opisy obu Wigilii. Tej z 1914 i tej z 1916 r. Podczas pierwszej legioniści spędzali święta na froncie w Karpatach. Mieszkali w szałasach z drągów i jedliny. Ośnieżone góry, mroźne powietrze, skrzypiący pod nogami śnieg i przepiękne widoki. Jednak nie dane im było się nimi nacieszyć – trwała nieustanna walka, a chwile spokoju przerywane były ciągłymi atakami artylerii. W polskim kościółku ksiądz Panaś odprawiał msze codziennie, a na roraty przychodzili nie tylko żołnierze, lecz także cywile. „Wieczerza wigilijna odbyła się we wszystkich kompaniach nadzwyczaj uroczyście – wspominał kapłan. – Przy łamaniu się opłatkiem jedno życzenie rozbrzmiewało powszechnie: »Obyśmy się jak najwcześniej doczekali wolnej Polski«. Nawet na pozycjach Legioniści urządzali sobie choinki i śpiewali kolędy, których echo zwabiało do nas placówki rosyjskie. Pasterka odbyła się w kościele. Wojskowej parady ani szyku nie było, ale wszyscy przyszli hurmą i z tysiąca młodych piersi zabrzmiało donośnie: »Wśród nocnej ciszy«…”.
Pasterka wśród paczek z amunicją
Pisarz i żołnierz Legionów Bertold Merwin również wspominał Wigilię karpacką jako niezwykłe przeżycie: „Idzie mrok. Idzie ciemność, i szarość, i mgła. Kładzie się na ośnieżone szczyty Karpat, zsuwa się po połoninach, wtula się między gałęzie i konary drzew po stokach… Gęsta, nieprzenikliwa ciemność… Coś błysnęło. Stoi chłopak, okutany w płaszcz, a ostrze bagnetu błyszczy w ciemności.
– Kto idzie? (…)
– Swoi… Ksiądz kapelan idzie na pasterkę przed front… Spojrzałem w tej chwili chłopcu w oczy i wzroku tego, póki życia, nie zapomnę. W tych oczach było łkanie i gloria, i ból, i żar, i wizja stołu, w którym na sianie bieleje obrus, i fantom drzewka, promieniejącego srebrnemi nici, gorzejącego światełkami świeczek kolorowych, i obraz ojca… matki… braci… ukochanej, tego jasnego dziewczęcia, o którym na górze pod Oekömezö, wśród zadymki śnieżnej, dusza tylko nieśmiało marzyć się odważa…
Idzie ksiądz kapelan przed front. Z nim kilku oficerów. Idzie polskim dzieciom w tę noc wojny zwiastować narodziny Tego, który był symbolem pokoju. Idzie dzielić się z synami Polski, walczącymi, uzbrojonymi, opłatkiem… Idzie na pasterkę, odprawioną w gotyckim kościele lasów szpilkowych, na białych taflach śnieżnych pól, pod baldachimem roziskrzonych milionów gwiazd na niebie, przed ogniskiem stosów, płonących dla ogrzania się o kilkadziesiąt kroków od okopów, wśród rzędów karabinów, paczek z amunicją, pak szrapneli… Zbliża się północ. Maleńki szałas, naprędce z choiny sklecony. W nim dokonuje się misterium… Srebrzysty odgłos dzwonka. Podniesienie… W cieniu poza szałasem pochyla się kilkaset głów, przypada do ziemi kilkaset ciał…”.
Za chwilę ciszę tę przerwał wybuch bomb i szrapneli. Taka to była Wigilia.
Wieczerzano w wielu miejscach. W stajni – oddział kawalerii. Dokoła ścian wiły się festony gałązek choiny, wisiały skrzyżowane szable. A na stole zastawa wigilijna – proste żołnierskie misy i kubki. W kącie choinka. Przychodzi komendant. Życzenia. Wzruszone głosy. „Chłopcy moi, dzieci moje, żołnierze moi! Szedłem do stajni, a przyszedłem do pałacu!”. Jedzą barszcz, dzielą się opłatkiem. Naraz wstaje poeta legionowy Józef Mączka i wygłasza toast wigilijny wierszem…
A tymczasem nieopodal, w leśniczówce, trwa Wigilia kompanii sztabowej, ordynansów i czeladzi. Zaczynają śpiewać „Kolędę sztabową”:
W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia –
Dziś w Legionach wielkie święto:
Ofensywę rozpoczęto! Rozpoczęto!
A potem płynie zwrotka za zwrotką, aż do końca:
Panie Jezu – Dziecię małe,
Dajże nam zwycięstwa chwałę!
Niech w żołnierskiej tej kolędzie
Chwała Tobie wieczna będzie –
Wieczna będzie!
I gdy tejże czarownej nocy płyną kolędy ponad lasem, podobne śpiewają żołnierze I Brygady w okopach pod Łowczówkiem. W pewnej chwili, z drugiej strony, od okopów rosyjskich płynie ta sama pieśń. To także śpiewają Polacy, tyle że przyobleczeni w inny mundur…
Wigilia w jenieckich obozach
Przenieśmy się teraz do grudnia 1916 r. Ksiądz Panaś odprawił w stolicy, w kościele św. Krzyża, uroczyste nabożeństwo dla polskiej załogi miasta. Środkową nawę wypełniło wojsko, boczne nawy – mieszkańcy Warszawy. Panaś dostał w opiekę jako kościół załogowy świątynię pijarską przy placu Krasińskich, zamienioną przez Rosjan na cerkiew prawosławną. 18 grudnia władze niemieckie zawiadomiły go, że chcą, aby dwóch kapelanów udało się na święta do obozów w Niemczech, gdzie przetrzymywani są polscy jeńcy. Ksiądz wyruszył na misję wraz z młodszym od siebie księdzem Antoszem. Jechali pociągiem z Brześcia Litewskiego do Berlina, oglądając po drodze wojenne krajobrazy. Panaś odnotował też takie dziwadło jak niemieckie konduktorki w… spodniach! W Berlinie, rankiem 21 grudnia, księża odprawili mszę świętą w kościele św. Jadwigi, a potem otrzymali od jakiegoś starszego generała przepustki do wszystkich obozów jenieckich, w których byli Polacy. Następnie podzielili się zadaniem – ksiądz Antosz wziął na siebie obozy leżące w Hannowerze i Osnabrück, a ksiądz Panaś Gardelegen i Helmstadt. Gdy kapelan dotarł do Gardelegen, czekał tam już na niego adiutant, który zawiózł duchownego do obozu, poznał z komendantem i wskazał kwaterę na mieście.
Baraki obozowe były otoczone drutem kolczastym. Trzymano w nich około 6 tys. Polaków. Ksiądz Józef uprosił komendanta, by pozwolił mu zamieszkać z więźniami i w ten sposób nieść im posługę kapłańską. Msze święte celebrowane w obozie gromadziły prawdziwe tłumy. Ksiądz spowiadał i pocieszał rodaków uskarżających się na bardzo trudne warunki.
Jak wyglądała Wigilia? „Rano odbyła się wspólna komunia św. Później obszedłem baraki, życząc wszystkim przy opłatku jak najszybszego powrotu na łono rodzin, do których tęsknią starsi, zostawiwszy w domu żony i dzieci, a także i młodsi, którym się niewola, praca w kopalniach, pobyt w mroźnych barakach już mocno uprzykrzył. Wieczorem urządziliśmy w jednym z baraków jodełkę i kolędowaliśmy »na sucho« i »na głodno«, a mimo to, że na myśl przychodziło mi quo modo cantabimus canticum nostrum in terra aliena, śpiew polskich kolęd, pełnych życia i radości, podniósł nasze uczucia wysoko ponad rozpacz bezsilnego oczekiwania niepewnego jutra, które leży w cudzych rękach.
Tych kilka dni pobytu w obozie jeńców poza siatką drutu kolczastego przekonało mnie, że stokroć gorszem od zimna i głodu jest panujące tutaj poczucie beznadziejnej bezsilności i nudy. Jej to przypisać należy, że wśród jeńców spotyka się częstokroć obłąkanych, a prawie wszyscy więźniowie chorują na jakąś neurasteniczną apatię i abulię. Pasterki o północy niestety nie mogłem odprawić ze względu na obowiązujący w obozach jeńców regulamin…”.
Co się zmieniło?
Smutne słowa kapelana legionowego robią wrażenie. Czytałem je, trzymając w ręku stare, przedwojenne ich wydanie, które ukazało się w 1929 r. Moją uwagę przykuło kilka słów. Ktoś delikatnie podkreślił je ołówkiem: „Rozpacz bezsilnego oczekiwania niepewnego jutra, które leży w cudzych rękach”. Ten kto zaznaczył właśnie to zdanie, pociągnął linię dalej w dół i sporządził dopisek przy paginie: „28 lat minęło no i co się zmieniło? Grudzień 1944”.
Te kilka słów dopisanych przez kogoś nadało całej książce, a tym opisom w szczególności, inny wymiar. Jakby czas przekraczał wszelkie możliwe wymiary. Oto ktoś, nie wiem gdzie – może w Warszawie obróconej w zgliszcza, po powstaniu, z armią sowiecką za progiem? Może w Krakowie? Albo we Lwowie?
Ktoś w kolejny czas mroku dopisał: „co się zmieniło?”. Więcej nic. Może w jego domu stała choinka, jak ta w 1914 r. w Karpatach czy w barakach w Gardelegen? Czuć straszną gorycz tej Wigilii, może gorszą nawet niż ta w obozie niemieckim w 1916 r. Dramatyczne poczucie beznadziei, bezsiły i zawisłości naszych losów od cudzych decyzji. Tak to od Wigilii roku 1916 można dojść aż do dzisiaj i znowu spytać – czy nie za wiele jesteśmy zależni od innych? Bo okazuje się, że znowu musimy walczyć o swoje. Nie na polach bitew, na szczęście. I mając wolną ojczyznę. Ale nadal musimy trwać w zmaganiach o Polskę.
Po raz kolejny można sięgnąć do legendy legionowej. Gdy pierwsze kompanie kadrowe szły w sierpniu 1914 r. do Królestwa, z nadzieją wzniecenia powstania, zetknęły się z potworną rzeczywistością. Patrzono na nich jak na szaleńców. „Mówili, żeśmy stumanieni”. Lecz wierzyli, że „chcieć to móc”. Tak więc walczyć o Polskę musieli nie tylko z zaborcami, lecz także z zimnym stanem dusz Polaków. Większość była uśpiona, niczym postaci z „Wesela” Wyspiańskiego. Trzeba było ich obudzić własną energią, zapałem i wiarą. A to nie było łatwe. Ksiądz Panaś drugiego dnia pobytu w Gardelegen spotkał się w sali jadalnej z dużą grupą oficerów polskich, którzy służyli w armii rosyjskiej. „Zacząłem śpiewać kolędę »Wśród nocnej ciszy«, ale niestety śpiew nie poszedł. Pomiędzy oficerami było wielu Polaków z głębi Rosji. Ci nie tylko nie umieli śpiewać polskich kolęd, ale, zwłaszcza starsi, mówili bardzo źle po polsku, z domieszką rusycyzmów”.
Otóż właśnie, zdaje mi się, że owa „domieszka rusycyzmów” jest oznaką zewnętrzną tego co w duszy. Nie tylko mówi się, lecz także myśli „z domieszką rusycyzmów”. Widać to i dzisiaj na ulicach Polski…
Eucharystia z czarnego chleba
Losy księdza Józefa Panasia zakończyły się tragicznie. Po wybuchu wojny działał we Lwowie na rzecz Komitetu Narodowego Polskiego. W marcu 1940 r. został wyznaczony na kuriera do siedziby premiera Sikorskiego w Angers we Francji, a jego zadaniem miało być relacjonowanie działań ZSRS na zachodniej Ukrainie. Niestety, nie udało mu się wyjechać. Na początku kwietnia 1940 r. został aresztowany we Lwowie. Zginął po brutalnym śledztwie, zamordowany najprawdopodobniej 4 kwietnia 1940 r. we lwowskiej siedzibie NKWD przy ul. Pełczyńskiej. Parę dni przed oficerami zabijanymi strzałem w tył głowy w Katyniu… Oni także mieli swoje wojskowe Wigilie. Bardzo trudne, bo Sowieci tropili wszelkie objawy religijnych zachowań wśród jeńców w Starobielsku czy Kozielsku. Msze odprawiano więc w ciszy i po zmroku. Za ołtarz służyła czasem zwykła skrzynka. Opłatkiem był kawałek chleba. „W swej masie kadra oficerska jest religijna…” – raportował w dokumencie z 1 grudnia 1939 r. mjr. P. Supronienko z Kozielska. A ponieważ zdawano sobie sprawę z tego, jak Boże Narodzenie wpływa na Polaków, postanowiono zapobiec wszelkim próbom świętowania. I tak władze postanowiły, by dzień przed Wigilią wszystkich kapłanów odseparować od innych więźniów. Tak się też stało. I w Kozielsku, i w Ostaszkowie, i w Starobielsku. Większość z ponad 20 tys. jeńców spędziło tę Wigilię bez mszy. Jedynie nielicznym się udało, tylko dzięki temu, że Sowieci nie rozpoznali wszystkich kapłanów wśród żołnierzy. Tak było w przypadku kpt. Janasa. Eucharystię podał pod postacią czarnego chleba… We wspomnieniach, które przetrwały, odnaleźć można ślady najbardziej wzruszających chwil. Gdy w barakach, po zmroku, polscy żołnierze zaczynali cichutko śpiewać kolędy. Ulatywali marzeniami do swoich domów. W oczach zapalało się to samo pragnienie, które widać było w spojrzeniu młodziutkiego strażnika, który zatrzymywał księdza Panasia idącego na pasterkę, krzycząc: „Stój! Kto idzie?”. – „W tych oczach było łkanie i gloria, i ból, i żar…”.
Źródło: Gazeta Polska
#Boże Narodzenie #Legiony #Wigilia
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Tomasz Łysiak