To jest tworzenie prawa, które nie tylko działa wstecz, ono unieważnia ostateczne wyroki Trybunału Konstytucyjnego, a więc bezpośrednio łamie konstytucję stanowiąc tym samym niedopuszczalną ingerencję władzy ustawodawczej w regulację konstytucyjną – mówi w wywiadzie dla Niezalezna.pl konstytucjonalistka, prof. Anna Łabno, odnosząc się do przyjętych w piątek ustaw mających rzekomo zreformować i przywrócić powagę Trybunałowi Konstytucyjnemu. Jednocześnie podkreśla, że „prawo w Polsce nie tylko nie działa, ale przestaje także obowiązywać, a władza czuje się absolutnie bezkarna”.
Przemysław Obłuski: Jak Pani profesor ocenia przyjęte przez parlament zmiany w ustawach regulujących funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego? W założeniu ustawodawcy mają one doprowadzić do uregulowania sytuacji wokół tej instytucji, jednak znalazło się w nich szereg bardzo dyskusyjnych zapisów.
Prof. Anna Łabno: Z pewnością tak właśnie jest, ale przepisy, to nie wszystko. Nawet, jeżeli pewne regulacje ulegną zmianie, to po pierwsze, muszą one być wynikiem porozumienia pomiędzy najważniejszymi siłami politycznymi, bo nie wystarczy zadeklarować tylko, że zmiany te są dobre, więc musi być dobrze. Musi być porozumienie polityczne, wokół którego zgromadzą się ci najważniejsi na tej scenie i wtedy będzie to wynik wspólnej koncepcji zmian.
Zgodnie z konstytucją w ogóle nie można podważać wyboru sędziów, a wyrok Trybunału jest ostateczny i nie podlega żadnej procedurze, w ramach której można byłoby go uchylić. Jeżeli wziąć to wszystko pod uwagę, to trudno nie wyrazić poważnej wątpliwości co do skuteczności tych przepisów, bo one powodują kolejne problemy i to o bardzo poważnych skutkach. Przede wszystkim niepewność prawa, destabilizację sytuacji prawnej, a więc chaos prawny i instytucjonalny.
Propozycja ślubowania wybranego przez Sejm kandydata na sędziego przed notariuszem, to dość czytelna próba zmarginalizowania roli prezydenta, ale czemu to rozwiązanie ma służyć?
Oceniam tę propozycję (bo oczywiście nie jest to jeszcze uregulowanie, które wchodzi w życie - myślę o ustawie) zdecydowanie negatywnie. Niewątpliwie jest to próba odsunięcia prezydenta i zmarginalizowania jego roli politycznej i prawnej. Ale z drugiej strony jest też kwestia statusu ustrojowego sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Nie umniejszając w żadnym wypadku funkcji, zadań i roli społecznej notariusza, nie można porównać go z rolą prezydenta. Prezydent jest reprezentantem państwa i jest wyposażony w bardzo specjalny status, ponieważ pochodzi z wyborów powszechnych. Poza tym, jeżeli chcemy zamienić prezydenta na notariusza, to pojawia się pytanie: jakie to ma znaczenie dla powagi urzędu sędziego Trybunału Konstytucyjnego? To umniejsza rangę tego urzędu i wprowadza dysonans, czyli brak równowagi instytucjonalnej w systemie władzy. Pamiętajmy, że każdy sędzia składa ślubowanie przed Prezydentem.
Ja odnoszę wrażenie, że w tym przypadku mamy do czynienia z jakimś rodzajem złośliwości. Środowisko polityczne, które zainicjowało i przeprowadziło przez parlament ten pomysł często porównywało przecież prezydenta Dudę właśnie do notariusza.
Mnie się wydaje panie redaktorze, że notariuszem to był poprzednik, bo tylko odnotowywał fakty, czyli nie uczestniczył faktycznie w polityce państwa. A środowisko wywodzące się z Platformy zawsze cieszyło się wsparciem prezydentów, którzy właśnie w tej polityce nie brali udziału; podpisywali wszystko to, co parlament przesyłał (bo to prezydent podpisuje ustawy, czyli dokonuje promulgacji). A jeśli protesty społeczne były poważne, a czasem się zdarzały, to podpisywał i czasem przekazywał do Trybunału Konstytucyjnego, ale przepisy już w życie wchodziły. To był właśnie ten prezydent-notariusz, a nie prezydent-polityk, wykonujący tę rolę, jaką mu ustawa zasadnicza przypisuje, to znaczy: obrońcy, strażnika konstytucji, podmiotu stojącego w związku z tym na straży praw obywatelskich i bezpieczeństwa państwa, aktywnie angażującego się w ważne zadania, które państwo powinno wykonywać dla swojego rozwoju i stabilizacji.
Wróćmy na chwilę do wątku związanego z przewidzianą w nowych przepisach możliwością unieważniania orzeczeń Trybunału. Czy to rozwiązanie nie jest przypadkiem usankcjonowaniem działania prawa wstecz?
To jest tworzenie prawa, które nie tylko działa wstecz, ono unieważnia ostateczne wyroki Trybunału Konstytucyjnego, a więc bezpośrednio łamie konstytucję stanowiąc tym samym niedopuszczalną ingerencję władzy ustawodawczej w regulację konstytucyjną. To jednocześnie narusza określone interesy, bo wszystkie wyroki wywołują konkretne skutki. Po to one są wydawane, żeby właśnie te skutki zaistniały. A tu mamy sytuację, kiedy chcemy wycofać to wszystko, co zostało zrobione zgodnie z literą konstytucji. Przecież TK stwierdził już, że określone przepisy są konstytucyjne, czy są zgodne z aktem wyższego rzędu. I tu są dwie rzeczy: po pierwsze, to jest właśnie ten problem wzruszania wyroków, a wyroki wzruszane być nie mogą, bo zgodnie z brzmieniem konstytucji, są one ostateczne i nie ma od nich żadnej możliwości odwołania. Więc ta regulacja ustawowa narusza po prostu konstytucję. A druga rzecz, to jest – jak wcześniej mówiłam – naruszanie interesów podmiotów, które tymi wyrokami miały ustaloną, zgodnie z konstytucją czy innym aktem wyższego rzędu, swoją sytuację prawną.
Z jednej strony ustawy te nazwano „reformą”, próbą przywrócenia powagi Trybunału Konstytucyjnego, a z drugiej strony pan premier publicznie mówi, że „instytucja opisana w konstytucji jako Trybunał Konstytucyjny przestała istnieć”. Jak zatem rozumieć intencje rządzących?
Niestety, najkrótsza odpowiedź na to pytanie jest taka, że teraz obowiązuje prawo takie, jak rozumie je pan premier Donald Tusk. To są przecież jego słowa, które znajdują potwierdzenie w wielu działaniach podejmowanych przez ostatnie miesiące. A najnowszym tego przykładem jest ustawa o Trybunale Konstytucyjnym, przyjęta w ostatni piątek w zakresie, o którym tutaj mówimy. Regulacje te budzą – albo zasadnicze wątpliwości, co do logiki ustrojowej, jak kwestia tego jednak niedopuszczalnego przypadku składania ślubowania przez sędziego przed notariuszem – czy też stanowią obrazę i złamanie przepisów konstytucji w zakresie, w jakim dotyczą uchylenia skutków wyroków podejmowanych przez tzw. „neosędziów” Trybunału Konstytucyjnego. A zatem to wszystko, o czym wspomniałam potwierdza tezę, że znaleźliśmy się w sytuacji, gdy prawo nie opiera się już na podstawach konstytucyjnych, a więc narusza zasadę demokratycznego państwa prawnego, czy zasadę legalizmu – by ograniczyć się tutaj do tych najistotniejszych.
W czasie, kiedy procedowano ustawy rzekomo mające reformować funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego, Marszałek Sejmu przekonywał, że Sejm nie powinien wybierać nowych sędziów Trybunału w miejsce tych, których kadencja wkrótce się skończy. To wygląda jak swoisty szantaż wobec prezydenta, który być może z uwagi na zastrzeżenia natury konstytucyjnej nie będzie chciał (mógł) podpisać tych ustaw. To sprawi, że skład Trybunału będzie stopniowo topniał, co doprowadzi do jego paraliżu. Co taki stan rzeczy będzie oznaczał dla polskiego systemu prawa?
Tutaj kilka wątków jest ważnych. Na pewno chodzi o paraliż, który będzie miał pokazać, jakie są skutki polityki tej „swoistej” polityki poprzedniego rządu. Ma to być próba ośmieszenia, dezawuowania prawicy w Polsce; pokazaniem, że działa źle i nieskutecznie, „ale my tu - nowa władza, potrafimy we właściwy sposób reagować”. Taka koncepcja, by eliminować organ i czekać aż wyczerpie się jego skład personalny z uwagi na upływ kadencji poszczególnych członków, a ona ma charakter indywidualny, to jest przede wszystkim podważanie podstaw ustroju, jest to też działanie sprzeczne z konstytucją. Sejm ma obowiązek stosować postanowienia konstytucji, jest nimi związany tak długo, dopóki nie zostaną zmienione w konstytucyjnie uregulowanej procedurze.
Najbardziej niebezpieczne są właśnie skutki, które z tego typu działań wynikają. Bo można walczyć z ludźmi, można twierdzić, że działają niewłaściwie, ale jeżeli zaczynamy likwidować system w ten sposób, że czekamy aż skład personalny zakończy z upływem kilku lat swoją kadencję i przestajemy w ogóle uznawać konstytucyjny organ, to znaczy, że podważamy konstytucyjne zasady ustroju. Z tego wynika, że państwo, na których się ono opiera jest nic nie warte.
To jest miecz obosieczny, bo ci, którzy to dzisiaj słyszą, mogą powiedzieć to samo za pięć, za dziesięć lat dzisiaj rządzącym. W ten sposób pokazujemy, że można podważyć wszystko, nie mając żadnych argumentów, albo nawet nie próbując ich przedstawiać. „Wystarczy, że coś powiem, a mając władzę jestem bezkarny. Nic mi nie grozi, mogę to wykpić i wyśmiać”. Ludzie, którzy mają dziś 15-20 lat to słyszą i dla nich to może być pożywka na przyszłość. A oni mogą szukać jeszcze bardziej radykalnych rozwiązań. To jest bardzo niebezpieczne.
Z punktu widzenia przeciętnego obywatela wydawać się może, że prawo w Polsce dzisiaj już niewiele znaczy. Rozmawiając z jednym z konstytucjonalistów, zapytałem, czy prawo w Polsce jeszcze obowiązuje. On odparł, że obowiązuje, ale nie funkcjonuje jak należy i bywa, że nie jest egzekwowane.
To niestety w praktyce oznacza to samo. Władza ma obowiązek prawo stosować. Jeśli prawo narusza w taki czy inny sposób, to powinny być zastosowane odpowiednie środki egzekwowania odpowiedzialności z tego tytułu. Władza jest silna poparciem społecznym, tego w sposób trwały nie da się zbudować anarchizując system prawny. A poza tym uczy to, przede wszystkim młode pokolenia takiego rozumowania, że prawem można w dowolny sposób się posługiwać. Jeżeli tylko mamy siłę, która zagwarantuje nam bezkarność, to możemy robić, co dusza zapragnie. Stąd to hasło, że prawo znaczy to, co my przez to prawo rozumiemy. Jak dodamy do tego „demokrację walczącą” z wszystkimi metodami jej działania, mamy koniec systemu. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, co to znaczy.
Ten cytat z Donalda Tuska o „demokracji walczącej” pochodzi ze spotkania w Senacie pod hasłem „Drogi wyjścia z kryzysu konstytucyjnego”. Tam premier stwierdził też, że nie zamierza przestrzegać istniejącego w Polsce prawa. Powiedział, że będzie „podejmował decyzje ze świadomością ryzyka, że nie wszystkie będą odpowiadały kryteriom pełnej praworządności z punktu widzenia purystów”. I mówił jeszcze, że nad porządkiem konstytucyjnym w Polsce będą mogły czuwać jakieś siły zewnętrzne. To brzmi bardzo groźnie…
Tak, to budzi grozę. Zresztą ten pierwszy cytat również, bo to oznacza, że prawo nie ma żadnego znaczenia. A prawo reguluje stosunki społeczne, ale przede wszystkim stanowi środek ograniczenia bezkarności władzy. To o to tu przede wszystkim chodzi, jeśli mówimy o praworządności. Praworządność ocenia się tylko i wyłącznie w oparciu o to czy władza działa na podstawie i w granicach prawa. Nie interesuje nas jako kryterium praworządności, jak zachowuje się obywatel – on może zachowywać się w dowolny sposób. Istotne jest jak działa władza. Nie ma innego wyjaśnienia dla pojęcia praworządności.
Pamiętajmy też, że prawo jest skuteczne wtedy, kiedy ludzie chcą to prawo stosować zgodnie z jego literą, a równocześnie ono jest tzw. dobrym prawem. A premier temu zaprzeczył w pełnym zakresie. To wyklucza wszelkie środki demokratyczne i wszystkie te, które się składają na ochronę jednostki i ochronę jej godności. A na straży tych wartości powinno stać państwo.
Z tego o czym pani profesor mówi wynika, że zmierzamy do dyktatury.
Niestety, trzeba to otwarcie powiedzieć, że podążamy drogą do dyktatury i jesteśmy na początku tej drogi. Na razie problem dotyczy przede wszystkim niszczenia instytucji państwa i niektórych osób, które wykonywały funkcje w tym systemie państwowym za poprzednich rządów. Jeszcze nie doszliśmy do innych elementów systemu, ale przecież jest ich dużo, to są na przykład środki przekazu.
Tu warto się odwołać do zapowiadanej ustawy o karalności mowy nienawiści. To są bardzo znaczące punkty na drodze do ograniczenia wolności człowieka w Polsce i wyznaczenia w sposób ścisły tego, co można robić nie ponosząc konsekwencji prawnych.
W ub. piątek (13 września) Sejm przyjął poprawki Senatu do dwóch ustaw reformujących Trybunał Konstytucyjny. Najistotniejsze zmiany dotyczą:
• możliwości złożenia ślubowania wybranemu przez Sejm sędziemu Trybunału bez udziału prezydenta - przed notariuszem;
• wybierania sędziów większością 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów;
• pełnej jawności oświadczeń majątkowych sędziów;
• ograniczenia wieku dla kandydatów na sędziów (od 40 do 70 lat);
• zakazu sprawowania mandatu posła, senatora lub posła do Parlamentu Europejskiego oraz członkostwa w Radzie Ministrów lub partii politycznej w czteroletnim okresie poprzedzającym wybór sędziego.
Po wprowadzeniu przepisów wprowadzających ustawę o TK moc mają utracić także trzy regulacje obecnie odnoszące się do funkcjonowania Trybunału:
• o statusie sędziów Trybunału Konstytucyjnego;
• o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym;
• przepisy wprowadzające ustawę o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym.
Jednocześnie - jak przewidziano w ustawie - wydane w ostatnich latach wyroki Trybunału Konstytucyjnego w składach z udziałem osób (zdaniem obecnej większości parlamentarnej) „nieuprawnionych do orzekania” mają być „nieważne i niewywierające skutków”.
Nowe regulacje przewidują też, że sędziowie Trybunału mogliby złożyć oświadczenia o przejściu w stan spoczynku, a obowiązki prezesa Trybunału Konstytucyjnego miałby przejąć sędzia o najdłuższym stażu. Kandydatów na prezesa miałoby przedstawiać prezydentowi Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK.