„Mało prawdopodobne, by dawni wspólnicy Zbrodni wybaczyli swojej ofierze jej niewygodny i prawie gorszący upór w zachowaniu życia. Już przedtem próbowali zabójstwa moralnego i nawet do pewnego stopnia skutecznie, bo rzeczywiście sprawa polska, jak wszystkie wyraźne dowody winy, zaczęła z czasem światu ciążyć. Skoro uznaje się krzywdę, a zarazem sądzi, że niepodobna jej naprawić bez poważnego ryzyka, pewną pociechę moralną znaleźć można w przeświadczeniu, że ofiara ściągnęła sobie na głowę nieszczęście przez własne grzechy. I tę teorię na temat Polski wysuwano (jak gdyby inne narody nie znały grzechów ani szaleństw) i w rozmaitych okresach cieszyła się ona niejakim powodzeniem, ponieważ zainteresowane strony postarały się, by oskarżanym zamknąć usta” [wszystkie wyróżnienia w cytatach moje – J.L.].
Nie, to nie jakiś prawicowy oszołom, w obliczu niewiarygodnej zajadłości niemieckiego przywództwa Unii Europejskiej usiłujący niezdarnie bronić Polski przed zarzutem niepraworządności. Te słowa napisał w 1919 r. słynny brytyjski pisarz, choć Polak z urodzenia, obserwując ze zdumieniem, jak mocarstwa zachodnie po wygraniu wojny sprowokowanej przez Niemcy faworyzują sprawcę tych nieszczęść kosztem odradzającej się nadludzkim wysiłkiem Polski. W eseju zatytułowanym „Zbrodnia rozbiorów” Joseph Conrad opisał zjawisko, które zadziwiło także innego tytana literatury angielskiej, Gilberta K. Chestertona – niepojętej wrogości krajów zachodniej Europy wobec Polaków. Obaj pisarze zastosowali tę samą metodę zbadania tej kwestii, a mianowicie rozpatrzenie zasług i win obu stron. I uzyskali podobny rezultat – Zachód obwinia Polskę o wszelkie możliwe nieprawości z powodu… nieczystego sumienia Europy w „sprawie polskiej”.
Conrad zauważa, że antypolska propaganda francuskich encyklopedystów hojnie wspierana przez carycę Katarzynę rosyjskimi rublami była tylko pierwszym etapem w dokonanej na naszym kraju zbrodni rozbiorów: „Wbrew cynicznym teoriom na temat potęgi kłamstwa i wbrew całej mocy sfałszowanych materiałów dowodowych – prawda okazuje się często silniejsza od oszczerstwa. Z biegiem lat pojawiło się wszakże inne niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo wynikające w sposób naturalny z nowych sojuszów politycznych, dzielących Europę na dwa zbrojne obozy. Było to niebezpieczeństwo milczenia. Prasa Europy Zachodniej prawie bez wyjątku odmawiała w wieku dwudziestym poruszania sprawy polskiej w jakiejkolwiek postaci i formie. Fakt żywotności Polaków nigdy nie był dla dyplomacji europejskiej bardziej kłopotliwy niż w przededniu zmartwychwstania Polski”.
A gdy już owo zmartwychwstanie się dokonało wysiłkiem całego narodu, okazało się, że utrwalone nawyki myślenia tych prawdziwych – zachodnich – Europejczyków nie pozwoliły im przyznać się przed samymi sobą, że mają wobec Polski nieczyste sumienie. I zaczęto szukać w odrodzonym kraju rozlicznych wad, które pozwoliłyby im traktować go jak zapóźnionego ucznia, mającego słuchać mądrzejszych i bardziej rozwiniętych. Jak pisał Chesterton rok później („The End of the Armistice”, 1920) w obliczu samotnej walki Polski z najazdem bolszewickim: „Polska to kultura katolicka, wepchnięta niczym nagie ostrze miecza pomiędzy bizantyjską tradycję Moskwy i pruski materializm. (…) Jest to również przyczyna nader ułomnej sympatii, jaką odczuwają wobec Polski rozmaici dobrzy ludzie na Zachodzie, którzy zdegustowani patrzą na ten rodzaj życia duchowego i społecznego, ilekroć przypadkiem go zobaczą. (…) Oni czują autentyczną sympatię dla prawdziwych interesów prawdziwej Polski. Właśnie dlatego nie chcą, by Polska miała port morski lub dobre granice. Właśnie dlatego wyrażają pobożne życzenie, by armia polska została pokonana przez bolszewików, a ziemia polska ukradziona przez Prusaków…”.
I z tym samym syndromem mamy do czynienia dziś, równo sto lat później. Niemcy, tworzący swoje kolejne imperium także z udziałem kolejnej V kolumny w naszym kraju, lepiej od ciemnego ludu wybierającego sobie przywództwo „prawicowych populistów” wiedzą, co jest dobre dla prawdziwych interesów Polski. A dobre jest to, co dobre dla interesów niemieckich. Jeśli zaś Polacy nie mogą tego pojąć, to sojusznik Berlina z Paryża pouczy ich, żeby korzystali z okazji, by siedzieć cicho.
Owo określenie „imperium Niemiec” nie pochodzi bynajmniej od jakiegoś prawicowego oszołoma. Użył go niedawno człowiek, którego nie sposób podejrzewać o ów sławetny „populizm”, wielki znawca historii nie tylko Polski – prof. Andrzej Nowak. Być może owo przywiązanie do imperialnych form rządzenia trwające już ponad 1000 lat, a to w postaci Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, a to kolejnych Rzesz aż po tę III, powoduje, że tak chętnie współdziałają Niemcy ze wschodnimi wielbicielami imperium, następcami rosyjskich carów.
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by spojrzawszy na UE, dostrzec zintensyfikowaną ostatnio próbę przekształcenia jej w kolejną formę imperium pod zarządem niemieckim. Część państw poddaje się temu bez głośnego sprzeciwu, czując własną słabość wobec potęgi gospodarczej Niemiec, i z niechęcią patrzy na opór Polski przeciw ostatecznemu jej zdominowaniu przez kraj, który nigdy się z nami nie rozliczył – ani w moralnym, ani w dosłownym sensie – ze straszliwych zbrodni, jakich dokonali na polskich „podludziach”…, ale kto właściwie? Niemcy nie, jacyś mityczni naziści, a jak ostatnio, kopiując wpis swojego szefa z MSZ w rocznicę rozpoczęcia procesu norymberskiego, skorygował ambasador Niemiec w Warszawie, jacyś „mężczyźni” bliżej nieznanego pochodzenia. A dziś ich wnuki chcą nas pouczać, jakie prawo mamy u siebie stanowić, by zadowalało beneficjentów owych zbrodni.
To też nic nowego. Conrad pisze o tej metodzie w kontekście rosyjskim, ale pasuje to i do sytuacji, gdy o ustroju i suwerenności naszego kraju chcą decydować potomkowie „mężczyzn” nazywających się niegdyś Übermenschami: „Warto pamiętać, że niepodległość Polski, ucieleśniona w państwie polskim, nie została podarowana przez jakąkolwiek działalność dziennikarską, nie jest wynikiem jakiegoś szczególnie nawet życzliwego nastawienia ani też jasno uświadomionego poczucia winy. Wiem dobrze, co mówię, kiedy twierdzę, że pierwotną i jedynie wpływową koncepcją była w Europie idea oddania losów Polski w ręce rosyjskiego caratu. […] Myśl ta była wypowiadana otwarcie, rozważana poważnie, przedstawiana jako dobroczynna, z dziwaczną ślepotą na jej groteskowy i koszmarny charakter. Była to idea wydania ofiary z dobrodusznym uśmiechem i pewnym siebie zapewnieniem, że »wszystko będzie dobrze« w ręce całkowicie niepoprawnego mordercy, który po stu latach gwałtownego podrzynania jej gardła miał teraz ponoć zawrzeć z nią przyjaźń i na mistyczną rosyjską modłę ucałować w oba policzki. Był to szczególnie koszmarny wymysł polityki międzynarodowej, lecz oficjalnie nie pozwalano nawet szepnąć o jakimkolwiek innym”.
Dziś nie pora na szepty, Polska i Węgry wspierane przez kolejne ośmielone kraje, już nie tylko należące do naszej inicjatywy Trójmorza, donośnie protestują przeciw takiemu kształtowi UE, który obrazuje propagandowa pocztówka z 1942 r. wydana przez francuskiego kolaboranta Hitlera, rząd Vichy. Pod skrzydełka kury nazwanej dumnie Notre Mere l’Europe (Nasza Matka Europa) chronią się zwasalizowane przez hitlerowskie Niemcy narody poza zagubionymi Szwajcarami i Szwedami oraz Brytyjczykami dążącymi do pułapki w barwach amerykańskich i z żydowską gwiazdą. No i poza Polską, która przemieniła się w Generalne Gubernatorstwo zarządzane z Berlina. Aż chce się przypomnieć naszemu wielkiemu sąsiadowi pierwsze słowa „Roty”...