Pełne rozpaczy i bólu były słowa węgierskiego premiera na antenie radia „Tu mówi Imre Nagy, prezes Rady Ministrów Węgierskiej Republiki Ludowej. Dziś we wczesnych godzinach rannych wojska sowieckie rozpoczęły atak na naszą stolicę, chcąc obalić legalny, demokratyczny rząd Węgier. Na pomoc! Na pomoc! Na pomoc!”. Ten odzew skierowany do wolnego świata, nie doczekał się odpowiedzi, masakrowane przez sowieckie tanki powstanie konało w samotności. Wyrok na Węgry zapadł w Moskwie, wkrótce potem, jak Węgrzy odważyli się upomnieć o trochę wolności, o to, żeby mieć prawo decydować o sobie w swoim domu. Za tę „zbrodnię” mieli zapłacić najwyższą cenę, sowieccy włodarze postanowili utopić narodową rewoltę we krwi.
Tylko z Polski, która dwa tygodnie wcześnie cudem uniknęła „bratniej pomocy Wielkiego Brata”, płynęły na Węgry szczere słowa solidarności i hektolitry krwi. Nie po raz pierwszy w naszych dziejach widać było, że jakaś niezwykła niemal irracjonalna więź splata oba narody.
Początek tego krwawego dramatu miał miejsce zaledwie kilkanaście dni wcześniej…
Wiec poparcia pod pomnikiem Bema
Od początku trzeciej dekady października na Węgrzech a szczególnie w Budapeszcie wrze, docierające z Warszawy wieści, wywołują euforię. Rosjanie zatrzymali swoje czołgi, Polacy wywalczyli przynajmniej skromną porcję wolności – takie informacje dosłownie elektryzują mieszkańców Budapesztu. Głównie pod naciskiem studentów, na 23 października zostaje zaplanowany wiec poparcia dla polskich reform, miejsce tego spotkania jest również szczególne, ma ono się odbyć pod pomnikiem Bema (!). W wyznaczonym dniu pod tym postumentem symbolizującym XIX-wieczne braterstwo polsko-węgierskie, gromadzi się kilkadziesiąt tysięcy ludzi, następnie wszyscy przechodzą pod gmach parlamentu, gdzie liczba ich sięga już 200 000. To już nie jest jedynie wiec poparcia, to początek węgierskiej rewolucji, wśród wznoszonych haseł, pojawia się żądanie wycofania z Węgier wojsk sowieckich. Niestety wieczorem pod gmachem węgierskiego radia padają pierwsze strzały i są pierwsze ofiary. Te strzały oddali funkcjonariusze węgierskiej policji politycznej AVH, struktury naprawdę zbrodniczej.
Węgrzy budują barykady
Następnego dnia zaczyna się część druga dramatu. We wczesnych godzinach porannych do Budapesztu wjeżdżają sowieckie czołgi. W odpowiedzi mieszkańcy rzucają się do budowania barykad, zdobywają broń, rozpoczyna się narodowe powstanie, które szybko ogarnia cały kraj, tworzone są lokalne komitety rewolucyjne i oddziały milicji narodowej. Najbardziej skompromitowani przedstawiciele węgierskich władz uciekają do Moskwy, a urząd premiera (po trosze na żądanie ulicy) obejmuje Imre Nagy, komunista o zawiłej przeszłości, ale w tym momencie zaczynający najpiękniejszy rozdział swojego życia. Symbol tych dni, pamiętany do dziś, to węgierska flaga z dziurą w środku po wycięciu znienawidzonego komunistycznego symbolu.
Kolejny dzień przynosi nową masakrę, to ofiary bratobójczej walki, do pokojowych manifestacji strzelają zbrodniarze z AVH. Dopiero 27 października Nagy formuje rząd narodowy, rozwiązuje bandycką formację policji politycznej i powoli opanowuje sytuację. Nowemu rządowi udaje się wynegocjować zawieszenie broni z wojskami sowieckimi, które powoli wycofują się do garnizonów. Czyżby rewolucja zwyciężyła? Nie było to możliwe w ówczesnym świecie, w którym nikt nie zamierzał ryzykować konfliktu z Sowietami, a moskiewscy satrapowie nie mieli zwyczaju wybaczać. Nieraz obarcza się premiera Nagy winą za to, że ogłaszając 1 listopada wystąpienie Węgier z układu warszawskiego sprowokował sowiecką interwencję. Osobiście uważam, że do krwawej masakry doszłoby i tak, to miała być kara za próbę sprzeciwu, to było także zemsta za „darowanie win Polakom” parę dni wcześniej, a także przestroga dla wszystkich potencjalnych buntowników.
Ulice spływają krwią
4 listopada zaczyna się dramatu akt ostatni, sowieckie czołgi wkraczają ponownie do Budapesztu, tym razem strzelając na oślep. Powstańcy, chociaż wspierani przez część armii węgierskiej, nie mają żadnych szans. Gotowych do interwencji było 17 dywizji sowieckich, z których do bezpośrednich działań użyto około 60 tys. żołnierzy. Budapeszt zostaje opanowany jeszcze tego samego dnia, tylko robotnicza dzielnica na położonej na południu miasta wyspie Csepel broni się do 10 listopada. Ulice stolicy spłynęły krwią. W ciągu kilku dni narodowego powstania zginęło około 3000 Węgrów (być może więcej, nie wiadomo ile osób pogrzebano w bezimiennych dołach kopanych w parkach i na skwerach), a kilkadziesiąt tysięcy zostało rannych. Ponad 25 tys. powstańców stanęło później przed sądami, aż 1200 usłyszało wyrok śmierci. Nieznana, ale z pewnością idąca w tysiące liczba powstańców została deportowana przez Sowietów. Ponad 200 tys. (!) Węgrów porzuciło swoje domy i uciekło do Austrii lub Jugosławii. Również premier Imre Nagy, zapłacił życiem za tych swoich kilka wspaniałych dni honoru.
Cena jaką zapłacili Węgrzy za tę chwilę wolności była straszna, a akceptacja tej zbrodni przez wolny świat porażająca. Pozostała pamięć o tym, do jakich zbrodni gotów jest sowiecki reżim. Sen o wolności jednak nie zginął, przetrwał w węgierskich, podobnie jak w polskich sercach. Teraz kiedy wspominamy te wydarzenia, żyjąc w wolnym kraju, możemy być dumni z tego, że to straceńcze, ale dumne powstanie węgierskie zaczęło się właśnie pod pomnikiem Józefa Bema. Umiłowanie wolności zawsze łączyło nasze narody.
Źródło: Tygodnik GP. Historia
#Węgry #Polska #Nagy #węgierskie #powstanie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Andrzej Wroński