Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

​73 lata temu z Auschwitz uciekł Witold Pilecki

Pilecki był organizatorem powstałej w listopadzie 1939 roku Tajnej Armii Polskiej, która potem została wcielona do ZWZ.

ipn.gov.pl
ipn.gov.pl
Pilecki był organizatorem powstałej w listopadzie 1939 roku Tajnej Armii Polskiej, która potem została wcielona do ZWZ. To podczas jednego ze spotkań sztabu TAP-u rozmawiano o możliwości przedostania się do któregoś z obozów koncentracyjnych, tworzonych właśnie przez Niemców na terenie Polski.

Pilecki opracował plan przedsięwzięcia, dzięki któremu wywiad zdobyłby materiały i wiedzę na temat tego, co działo się za drutami tychże obozów. Pamiętać trzeba bowiem, że wówczas nic jeszcze nie wiedziano o warunkach panujących „za drutami”. 19 września 1940 roku Pilecki „wszedł w kocioł” podczas łapanki na warszawskim Żoliborzu. Podał się za Tomasza Serafińskiego – ukrywającego się polskiego żołnierza – i został wywieziony do Auschwitz, gdzie dotarł z 20 na 21 września 1940 roku. Otrzymał numer 4859.
 
W swym raporcie pisał m.in. „W tym czasie w obozie wprowadzono dwie innowacje. W pierwszych latach mieliśmy dziennie trzy apele. Obok innych brutalnych i prymitywnych sposobów wykańczania, były apele z przedłużanymi stójkami – jeden ze sposobów cichego wykańczania. Potem zaszła zmiana w sposobach mordowania na bardziej >>kulturalne<<... gdy dziennie kończono gazem i fenolem tysiące, a później liczba przywożonych transportów do gazu doszła do 8 tysięcy ludzi dziennie. W tym postępie >>kultury<<, odrzucając kończenie kijem, zdecydowano, że śmiesznym już jest ciche kończenie na stójkach apelowych, nikłe w skutkach w porównaniu z równie cichym kończeniem gazem, i w roku 1942 skasowano apel południowy. Od tego czasu obóz miał dwa apele (…)”.

Mimo nieludzkich warunków panujących w obozie Pilecki zbierał materiały wywiadowcze, przygotował pierwszą tajną notę na temat ludobójstwa w Auschwitz, zorganizował w obozie Związek Organizacji Wojskowych (ZOW), a wreszcie doprowadził do porozumienia organizacji politycznych działających w Auschwitz. W 1943 roku Niemcy wpadli na trop konspiracji w Auschwitz, w związku z czym rozpoczął przygotowania do ucieczki. W raporcie opisał swój sen, który miał kilka dni przed wyznaczoną datą:

W nocy z soboty na niedzielę spałem na sali bloku 20 i śniłem niezwykły sen: wpadam do jakiejś szopy, gdzie stoi piękny koń; gdybym nie był kawalerzystą i nie znał maści, powiedziałbym koloru białego jak mleko. Szybko wrzucam siodło na tańczącego na uwięzi konia, ktoś przynosi mi biegiem derkę, podciągam popręgi zębami (zwyczaj mój z lat 1919/20), wskakuję na siodło i wyjeżdżam z szopy. A do konia już bardzo tęskniłem…”.

W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku, dzięki pracy w piekarni poza obozem, udało mu się  zbiec wraz z dwoma współwięźniami.

Mieliśmy próbować wyjścia z piekarni po drugim wypieku, gdyż po pierwszym było zbyt wcześnie. Tymczasem przeszedł pierwszy, drugi, trzeci i czwarty wypiek, a my wciąż jeszcze nie mogliśmy wyjść z piekarni. Tak jak przy pasjansie karty muszą się ułożyć i trzeba robić najrozmaitsze ich przekładanie i tasowanie, by pasjans się udał, tak również i tu krzyżujące się przebiegi piekarzy po mąkę, piłowiny, węgiel, wodę, odwożących gotowe już bochenki, wzajemnie sobie krzyżowały drogi w najrozmaitszych kierunkach, gmatwane jeszcze przez chodzących w ślad za nimi dozorujących esesmanów, musiały również tak się układać, by umożliwić nam znalezienie się w pewnym momencie w pobliżu drzwi nie objętych wzrokiem ani esesmana, ani piekarzy. A stawką tego pasjansa było życie. (…) Oblewaliśmy się potem z powodu wielkiego gorąca. Piliśmy wodę nieomal wiadrami. Usypialiśmy czujność esesmanów i piekarzy, robiąc wrażenie, że zajęci jesteśmy tylko pracą. We własnych oczach byliśmy, jak rzucające się, zamknięte w klatce zwierzęta, pracujące całym sprytem nad ułożeniem warunków wyjścia z klatki, koniecznie jeszcze tej nocy. Godziny biegły. Pasjans gmatwał się, nie układał, wyjście na razie było nie do zrealizowania. Możliwości to się zwiększały, to znowu zmniejszały. Napięcie nerwów to słabło, to przybierało na sile”.

Wreszcie „Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko – trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg. Gdy byliśmy mniej więcej sto metrów od piekarni, zacząłem krzyczeć: >>Jasiek, Jasiek...<<, lecz Jasiek gnał naprzód jak koń wyścigowy”.

Tak wyglądały pierwsze godziny po ucieczce z trzyletniej katorgi:

Świat ptaków, jak przed tysiącem lat, nadal tak samo w określonych ramach zwijał się, zbiegał, tętnił własnym życiem. A jednak pomimo tylu odgłosów, panowała tu cisza, cisza ogromna, cisza izolowana od wrzasku ludzkiego, od wszelkich podłostek bliźnich, cisza, w której nie było człowieka. Myśmy się nie liczyli. Dopiero wracaliśmy na ziemię. Do grona ludzi mieliśmy dopiero być zaliczeni”.

Uciekinierzy wzdłuż toru kolejowego doszli do Soły, a następnie do Wisły, przez którą przepłynęli znalezioną łódką. U księdza w Alwerni dostali posiłek oraz przewodnika. Przez Tyniec, okolice Wieliczki i Puszczę Niepołomicką przedostali się do Bochni, a stamtąd do Nowego Wiśnicza.

 



Źródło: Raport Witolda Pileckiego z 1945 roku