My-Polacy czujemy się boleśnie podzieleni. O przykłady nietrudno. A gdyby ktoś z nas zapomniał, jak bardzo jesteśmy podzieleni, to już media (i to nie tylko nurtu-III-RP, ale także te przynależne do Archipelagu Polskości) nam przypomną.
Niestety, taka jest dynamika dzisiejszego urynkowienia, że kto nie „podkręca”, nie uskrajnia nawet zrównoważonych poglądów, ze swym przekazem ginie w natłoku niby-informacji, w natłoku sygnałów pozornych, których faktyczną rolą nie jest nic innego jak wybicie się, wyróżnienie z infozgiełku. Częściowo z taką sytuacją trzeba się godzić, ale… tylko częściowo.
Spory naturalne i sztuczne
W dzisiejszym, nazbyt szybko zmieniającym się świecie to pluralizm i różnica są normą, a jednolitość i spójność coraz częściej stają się rzadkością. Konflikty, niezgody, spory społeczne występują we wszystkich krajach. Ale punkt ciężkości spraw leży w proporcjach i stylu.
Część konfliktów społecznych ma charakter autentyczny. Na przykład pracodawcy i pracobiorcy – są sobie potrzebni, razem tworzą społeczną wartość dodaną – ale obok tego w naturalny sposób mają interesy rozbieżne, czego dobrym przykładem są spory płacowe. Na przykład ludzie głęboko wierzący i zaangażowani ateiści – nierzadko jedni z trudem znoszą obecność tych drugich obok siebie, tak jakby istnienie osób inaczej odczuwających podstawowy problem sensu ludzkiego istnienia już samo w sobie było jakąś formą agresji.
Tymczasem – powiedziałby ktoś – jesteśmy dużym krajem, o sporym potencjale rozwojowym i różne środowiska i grupy interesów mają w Polsce dostatecznie dużo miejsca, by pod wspólnym niebem (uczniom wagarującym podczas lekcji geografii przypominam: niebo to rozciąga się od Bałtyku – na górze mapy – po Tatry – na dole) żyć razem i nadmiernie nie wchodzić sobie w drogę.
Ale, niestety, w Polsce, jak zresztą i w wielu innych krajach, poza sporami naturalnymi, autentycznymi są jeszcze te kreowane sztucznie. I nie mam tu na myśli takich „prostych”, „niewinnych” kreacji medialnych, gdy prowadzący debatę telewizyjną popycha swoich gości w stronę zwarcia, by utrzymać wyższą oglądalność swego programu.
W świecie zamętu odwieczny podział na swoich i obcych pomaga w zachowaniu tożsamości. Opozycja musi ogłaszać się totalną, bo – po dryfie rządzenia lat 2007–2015 – inaczej nie potrafi mobilizować poparcia dla siebie. Ale mam na myśli także zagraniczne grupy interesów, którym opłaca się zaognianie sytuacji w Polsce.
Na większej szachownicy
Nie zapominajmy, że w świecie toczy się gra o to, który kraj taniej sprzeda obligacje, zyskując w ten sposób lepsze warunki finansowania swego rozwoju. Toczy się gra o inwestycje zagraniczne, w tym takie, które polegają nie tylko na budowie montowni i wykorzystaniu taniej siły roboczej, ale też na przypływie tzw. wysokich technologii i zwiększania nowoczesności gospodarki. Toczy się gra o reputację w UE, reputację, od której w sporej mierze (poza potencjałem gospodarczym i militarnym) zależy pole manewru w polityce międzynarodowej.
Z punktu widzenia konkurentów Polski opłacalne jest nasilanie konfliktów w naszym kraju. Albo przynajmniej (na przykład dzięki mediom zagranicznym docierającym do Polaków) takie ich nagłaśnianie, byśmy obniżali własną samoocenę zdolności do cywilizowanego radzenia sobie z problemami.
Sprawdzian
Ale – uwaga – nadchodzi sprawdzian. Sprawdzian dobrych intencji, woli i zdolności do rzeczowej rozmowy między rodakami. Inicjatywa prezydenta Andrzeja Dudy referendum konstytucyjnego zakłada bowiem rozbudowany proces konsultacji opinii różnych grup społecznych w sprawach podstawowych dla naszego kraju.
Czy jest już najwyższa pora, by Polacy napisali nową konstytucję? Czy obecna, tak różna od tej z roku 1997 sytuacja geopolityczna oraz cywilizacyjna (eksplozja cyfrowych form komunikacji społecznej), nie czyni potrzeby nowych regulacji konstytucyjnych wprost czymś palącym? Czy i w jakim zakresie powinna być wyznaczona kwestia nadrzędności prawa krajowego nad unijnym? Czy w nowej konstytucji nie należałoby bliżej określić tych warunków polskiej suwerenności, które muszą być swoistym jądrem instytucjonalnym, rdzeniem państwowości, jakiego nie możemy się pozbywać w procesie integracji międzynarodowej? Czy w obliczu współczesnego zróżnicowania i płynności typów kapitalizmu wystarczy poprzestać na zapisie o społecznej gospodarce rynkowej? Czy konstytucja powinna określać sposób podejmowania w Polsce decyzji takich jak wejście do strefy euro?
Ważkich problemów nie brak. I wcale nie chodzi o to, by akurat te wymienione wprowadzić do listy pytań tworzących konstytucyjne referendum. Nie. Szansa, poważna szansa dla Polaków polega na tym byśmy wykorzystali okres przygotowania do tego referendum na rzeczową rozmowę o sprawach dla Polski najważniejszych. Inicjatywą referendum prezydent Duda otwiera nam, Polakom, nową przestrzeń wspólnej rozmowy. Można – zachowując swoją odrębną ocenę biegu spraw polskich, swoje przywiązania ideowe i środowiskowe – wejść do takiej rozmowy w dobrej wierze. Nastawić się na rzeczową wymianę argumentów i poszukiwanie miejsc wspólnych. Można też – aż za często tego doświadczamy – każde wyciągnięcie ręki do rozmowy, każde forum publiczne, wykorzystywać do uskrajniania emocji i napuszczania jednych przeciw drugim.
Debata konsultacyjna przed referendum to szansa. I zarazem sprawdzian intencji i kompetencji komunikacyjnych wielu ugrupowań w Polsce.
Ton ironiczny
Można z góry przyjąć ton ironiczny. Ogłosić referendum jako coś, co nie ma racjonalnego uzasadnienia, jest oderwane od rzeczywistości. Można wyrażać, jak niedawno słyszałem w radiu TOK.fm, oburzenie, jak można z prostym ludem dyskutować o kształcie najważniejszego aktu prawnego. Przecież ci ludzie nie mają pojęcia o prawie, rządzeniu państwem:
„Już to widzę, jak prości ludzie jadący tramwajem do pracy o 6 rano dyskutują o konstytucji”.
Ale można też spróbować wyzbyć się pogardy dla przeciętnych obywateli, którzy rzekomo nie nadają się na partnerów do dyskusji na poważne tematy. Gdy Jarosław Kaczyński wskazał na gorszy sort obywateli, którzy działają przeciw Polsce, część zaKODowanej opozycji wpadła w histerię, ale zapomniała, że za czasów królowania „Gazety Wyborczej” pielęgnowanie podziału na światłych i głupich było na porządku dziennym. A jak ci głupi okazali się nie tak głupi, bo skorzystali z praw demokracji, to świat tak przyjazny dla elit III RP się zawalił.
Konsultacje przed referendum konstytucyjnym to również okazja wyciągnięcia wniosków ze swoich (tj. moich i Twoich) błędów.
Andrzej Zybertowicz jest doradcą Prezydenta RP. Artykuł prezentuje jego osobisty ogląd spraw
Źródło: Gazeta Polska
#Andrzej Zybertowicz #referendum
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Andrzej Zybertowicz