Legendarny bramkarz, barwny polityk PiS i PO, Jan Tomaszewski, mawiał: „postaw krowę na lodzie, sama się wyp...”. To dość brzydkie, ale jednocześnie zabawne powiedzenie jak ulał pasuje do opozycji, która absolutnie nie potrafi wykorzystać ewidentnej zadyszki obozu rządzącego.
Przykład pierwszy z brzegu – ostatni przyjazd Donalda Tuska do Polski, w związku z przesłuchaniem w prokuraturze. Były premier chciał być jak dawniej cwanym politycznym graczem. Wymyślił więc podróż pendolino do Warszawy i niby-marsz z udziałem swojego elektoratu w kierunku prokuratury, po wyjściu z której pozował na męczennika „reżimu pisowskiego”. Wspomniał też, że jeśli władza nie przestanie go nękać, będzie w przyszłości zasłaniał się immunitetem.
Wszystko wyglądało sprawnie, ale wrażenie popsuli obrońcy demokracji. Na powitanie Tuska na Dworcu Centralnym zjawiło się wielu psychofanów Platformy Obywatelskiej i Komitetu Obrony Demokracji, oblepionych znaczkami tych organizacji nawet na czapkach. Żeby było śmieszniej: w rękach trzymali czerwone plakaty z wizerunkiem Donalda Tuska. Skojarzenie z piłką nożną nachodziło oczywiste: były premier otrzymuje czerwoną kartkę. Kto wymyślił plakat? Zdania są podzielone, według Michała Szczerby plakaty przygotowali zwolennicy lewicy, Jan Grabiec zrzucił winę na KOD. Wyszło w każdym razie tak, że Tusk ze swoją świtą musiał czmychać jak najdalej od nakręconych zwolenników opozycji.
I po Nowoczesnej?
Nie lepiej miewa się Ryszard Petru. Ten jest wszak w permanentnym kryzysie, odkąd po wyborach parlamentarnych znienacka pojawił się na Wiejskiej. Milion wpadek, zaskakujących teorii, a do tego wszystkiego odejście z jego formacji czterech posłów do Platformy. Tak wygląda najwyraźniej współpraca „zjednoczonej opozycji”.
Sam Petru traci kontrolę nad partią, w sondażach też nie zyskuje, a w dodatku coraz częściej mówi się o tym, że straci funkcję szefa klubu. Co jakiś czas podgryza się ze Schetyną, starając się udowodnić, że jest liderem opozycji. Po odejściu posłów Nowoczesnej do PO Petru oskarżał największą partię opozycyjną o rozbijanie swojego klubu. Nie miał natomiast problemów z transferem Marka Sowy do własnych szeregów, dzięki czemu zyskał oficjalne poparcie jednego księdza – Kazimierza Sowy.
Nie tylko jednak sejmowi konkurenci PiS-u mają ogromny problem. Mateusz Kijowski zalega z alimentami, które wynoszą już ponad 200 tys. zł. Lider KOD-u wpadł na genialny pomysł: wydaje książkę o sobie samym, indywidualiście, buntowniku, którego każdy chciał poznać, ale nie w Polsce, lecz w Londynie. Kijowski tłumaczy, że chodzi jak zwykle o brak wolności i demokracji, że czuje się jak w PRL-u, dlatego biografię postanowił wydać w Londynie. Jak to zwykle bywa, także i tu pojawia się problem z wiarygodnością naszego buntownika. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że choć książka nie stanie się bestsellerem, zyski z jej sprzedaży zająłby komornik. Cena „Buntownika” w ofercie przedsprzedaży wynosi 6 funtów.
Hipsterski alimenciarz
Już sama zajawka książki pt. „Buntownik” brzmi jak żart: „Polacy nie byli przygotowani na zamach na demokrację. Większość była zagubiona w nowej sytuacji. (…) Nie wszyscy jednak chcieli patrzeć biernie na niszczenie Polski przez partię Kaczyńskiego, która swoje populistyczne projekty obudowywała socjalnymi hasłami i narodową retoryką. Jednym z pierwszych buntowników, którzy pociągnęli za sobą innych był Mateusz Kijowski. W ciągu kilkudziesięciu godzin do założonej przez Mateusza na Facebooku grupy Komitet Obrony Demokracji zapisało się dziesiątki tysięcy ludzi. Kijowski stał się symbolem oporu przeciwko prawicowemu populizmowi. Z dnia na dzień skromny informatyk, borykający się z trudnościami życia codziennego hipster spod Warszawy, stał się postacią rozpoznawalną na całym świecie”.
Jeśli Kijowski uwielbia strzelać we własne kolana, to cóż dopiero powiedzieć o Andrzeju Rzeplińskim. Były prezes Trybunału Konstytucyjnego, profesor, autorytet aktora Mariana Opanii, który przyznał, że sędzia jest jedynym żyjącym bohaterem wolnej Polski, postanowił brzydko się wyrazić w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem niniejszej gazety. Zapytany o polityczne plany wypalił: „Niech mnie Pan nie wk...”. Przeklina większość z nas, ale nie trzeba być obrońcą demokracji, by tym się chwalić i używać takiego języka publicznie. Już widzę nagłówki największych mediów w Polsce, gdyby Jarosław Kaczyński stracił panowanie nad sobą i rzucił do dziennikarza „Wyborczej” tak chamską odpowiedź.
Kiedyś Tusk powiedział, że „nie ma z kim przegrać”. Ilekroć zirytuje mnie PiS, zawsze spoglądam na popisy opozycji, która absolutnie nie jest w stanie do siebie nikogo przekonać. Nawet zamieszanie – a to wokół Bartłomieja Misiewicza, dziwne deklaracje dr. Wacława Berczyńskiego o storpedowaniu zakupu caracali, prostowane przez MON, aż wreszcie konflikt między Pałacem Prezydenckim a MON-em – na razie nie zagrozi poparciu PiS-u. Dlatego, że opozycja ma gen autodestrukcji, który kiedyś trafnie przytoczył w zupełnie innym kontekście Jan Tomaszewski.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#KOD
#Nowoczesna
#PO
#opozycja
Grzegorz Wszołek