Wybory w Holandii są pierwszym testem nastrojów elektoratu w starej UE. Wkrótce do urn pójdą Francuzi, Niemcy i może Włosi. Rezultat osiągnięty w Holandii ma nikłe znaczenie. Proporcjonalna ordynacja wyborcza uniemożliwia zdobycie samodzielnej większości parlamentarnej przez jedną partię. Radykalnie antyimigrancka i eurosceptyczna Partia Wolności Geerta Wildersa też jej nie zdobędzie. Izolowana politycznie nie wejdzie do rządu i nie będzie prowadziła polityki państwa. Nie znaczy to, że nie będzie na nią wpływała. Już to czyni. To konkurencja z jej strony wymusiła na premierze Marku Ruttem przeciwstawienie się tureckim wiecom politycznym, odbywanym z udziałem ministrów rządu tureckiego w Holandii, a związanych z referendum konstytucyjnym w Turcji. (Sama ta praktyka nie jest niczym niezwykłym – polscy politycy też jeździli np. do Londynu, by zdobyć głosy Polaków na Wyspach). To zaś wywołało kryzys na linii Holandia–Turcja i UE–Turcja.
Jeśli Ankara wypuści do UE rzesze imigrantów, skutek dla kluczowych wyborów we Francji i w RFN może być rozstrzygający. Nie tyle zatem wynik wyborów w Holandii jest ważny, ile skutki poprzedzającej je walki wyborczej.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Holandia
#Turcja
#Europa
#wybory
Przemysław Żurawski vel Grajewski