Złośliwi obserwatorzy mówią, że jeśli prezes PiS-u Jarosław Kaczyński miałby wymyślić sobie przeciwników politycznych, nawet jego osławiony „zmysł stratega” nie zdołałby wykreować takich ludzi jak Ryszard Petru czy Grzegorz Schetyna. Obaj politycy, bijący się o przewodzenie opozycji, tak dalece oderwali się od realiów, że partia rządząca nie musi w zasadzie robić nic, jak tylko obserwować ten lot w nieznane.
Na nic zdały się tłumaczenia Ryszarda Petru, który po powrocie z sylwestrowego wypadu do Portugalii, gdzie udał się w towarzystwie posłanki Joanny Schmidt, wił się jak piskorz, by nie zdradzić ani gdzie był, ani co tam robił. I choć przekonywał, że to jego prywatna sprawa, tłumaczenia te brzmiały niewiarygodnie, wziąwszy pod uwagę fakt rzekomego kryzysu parlamentarnego w Polsce. Ponadto obnażały słabość organizacyjną partii „nowoczesnych”. O tym, gdzie i po co wyruszył lider ugrupowania, nie wiedzieli nawet jego najbliżsi współpracownicy. Katarzyna Lubnauer, wysłana na odcinek tłumaczenia się z eskapady, nie dość że najpierw przekonywała, iż Petru pojechał w podróż służbowo (wszak wielka polityka zawsze rozgrywa się w dniach 31 grudnia–1 stycznia), potem wyglądała na wyraźnie zaskoczoną, gdy Petru na pytania dziennikarzy wykręcił się prywatą.
Wszystko byłoby oczywiście bardzo śmieszne i świadczyło jedynie o poziomie intelektualno-moralnym rozwiedzionej niedawno Schmidt i wciąż żonatego Petru, gdyby nie fakt, że nakręcana przez ostatnie tygodnie spirala histerii nad rzekomo zagrożoną w Polsce demokracją na trwałe zdominowała życie polityczno-medialne w Polsce. Miała także wpływ na obraz naszego kraju za granicą. Nie jest tajemnicą, że każde zbiegowisko przed Sejmem i nocne zdjęcia z sali plenarnej – „przerażające relacje z miejsca, gdzie nic się nie dzieje”, były przez lewicową prasę zachodniej Europy wykorzystywane do utrwalania obrazu Polski jako pogrążonej w kryzysie quasi-autorytarnej krainy.
Paradoksalne jest to, że jedyne, co ugrał na swojej eskapadzie Ryszard Petru, to fakt, że przez wiele mediów Zachodu został okrzyknięty liderem opozycji. Nie jest to jednak powód do nie wiadomo jakiej dumy. Media w USA, Nowej Zelandii, a nawet na Tajwanie rozpisują się o „liderze polskiej opozycji, który w momencie kryzysu ucieka na urlop z koleżanką z partii”. Nie wiadomo, czy o taki obraz siebie chodziło szefowi Nowoczesnej.
Zresztą o ścieżkach, którymi chadzają myśli „lidera opozycji”, wiadomo niewiele. Jego aktywność poza wojażami ogranicza się do powtarzania utartych frazesów, które następnie sam kompromituje swoimi działaniami. Trudno w zasadzie znaleźć w Nowoczesnej kogoś, kto miałby jakąkolwiek ofertę dla niezadowolonych z rządów PiS-u Polaków. Dochodzi do tego, że nawet najtwardsi zwolennicy Nowoczesnej publicznie żałują swoich wyborów. „Kiedyś to już napisałem i tym bardziej powtórzę teraz. Głosowałem na Nowoczesną. Żałuję. I dodaję, że z każdym dniem coraz bardziej” – pożalił się na Twitterze Tytus Hołdys, syn znanego muzyka. – „Trzeba było głosować na PiS. My głosowaliśmy i nie żałujemy” – drwili internauci.
Trudne czasy dla twardego gracza
Ale utrwalanie (nawet w tak specyficzny sposób jak poprzez skandale towarzyskie) wersji, jakoby „najważniejszym politykiem opozycji” był Ryszard Petru, nie może podobać się Grzegorzowi Schetynie. Poważny kłopot, przed jakim stanął szef PO, nie ogranicza się zresztą tylko do kwestii przywództwa w opozycji. Wydaje się, że kreowany przez lata na „twardego gracza” dziś nie potrafi sobie poradzić z „sierotami po Tusku”, które wbrew wszelkiej logice okupują Sejm. Mowa oczywiście o Sławomirze Nitrasie, Agnieszce Pomaskiej, Kindze Gajewskiej i pozostałych posłach Platformy, którzy z okupacji sali plenarnej uczynili sobie sposób na autopromocję i licytację z Nowoczesną.
Za nic mają sceptyczne podejście Schetyny do tej formy protestu, przy czym ten ostatni wydaje się kompletnie skołowany całą sytuacją. Do tego stopnia, że nie potrafił wczoraj na antenie Polskiego Radia wytłumaczyć, jaki sens ma domaganie się przez PO ujawnienia taśm z głosowania nad ustawą budżetową, które miało miejsce w Sali Kolumnowej, skoro jego ugrupowanie jednocześnie uznaje, że wciąż trwa posiedzenie Sejmu w sali plenarnej, a w Sali Kolumnowej odbywało się „spotkanie” posłów PiS-u.
Taśmy z owego głosowania, jak się okazuje, mają zostać upublicznione, wytrącając ostatecznie opozycji ów cep argumentacyjny. To zresztą im szybciej się stanie, tym lepiej. Bo o ile można zrozumieć strategię polityczną PiS-u, która oparła się na przekonaniu, że trwający protest powoduje dalszą kompromitację PO i Nowoczesnej i dlatego PiS nie naciska na zakończenie tego konfliktu, o tyle w oczach zdecydowanej większości Polaków ten spór jest bezsensowny i najwyższy czas, by zakończyć ten bezproduktywny konflikt.
Koło Ujazdowskiego
Narracja opozycji jest więc dziurawa jak szwajcarski ser. Trudno nie dostrzec, że jeśli sama „kryzysowa sytuacja” komukolwiek szkodzi, to właśnie jej. Brak konstruktywnych pomysłów, żenujące śpiewy czy mikroskopijne protesty garstki osób na mrozie (w czasie gdy inni politycy formacji latają do ciepłych krajów) raczej nie zdobędą sympatii Polaków. Jak napisał w jednym z serwisów społecznościowych dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski: „W zasadzie jest to już bardziej smutne niż zabawne. W demokracji opozycja jest niezbędna – im poważniejsza intelektualnie, tym lepiej. Taka żałosna jej jakość jest objawem choroby systemu. To groźne dla Rzeczypospolitej”. Miejmy więc nadzieję, że 11 stycznia, podczas kolejnego posiedzenia Sejmu, nie dojdzie do kolejnych scen.
Ale ostatnie dni to także przypadek Kazimierza Ujazdowskiego, który zakończeniu sporu nie pomógł. Polityk z gatunku „zawiedzionych, teatralnie występujący (już po raz drugi) z szeregów PiS-u, a de facto podający opozycji koło ratunkowe. Nie sposób bowiem inaczej odczytać jego decyzji o wystąpieniu z Prawa i Sprawiedliwości, która zapadła akurat w momencie wizerunkowego harakiri popełnionego przez Ryszarda Petru. Ujazdowski, przez ostatnie miesiące zachowujący się jak outsider, dziś tłumaczy, że jednym z powodów jego wystąpienia z PiS-u była kwestia sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. To dość zaskakujące, zważywszy na fakt, że wraz z końcem kadencji prezesa Andrzej Rzeplińskiego spór ów ostatecznie się zakończył. Co znamienne, Ujazdowski wraz z odejściem z PiS-u nie zamierza oddawać mandatu posła do Parlamentu Europejskiego, który, przypomnijmy, wiąże się z potężnym uposażeniem.
Nie zmienią się
Ostatecznie decyzja polityka skutecznie „przykryła” wojaże Ryszarda Petru, wprowadzając w mediach nieprzychylnych władzy fałszywą symetrię, jakoby „i w PiS źle się działo”. Cel? Zniechęcenie opinii publicznej do całej klasy politycznej, tak by odrzuciła ją w całości. Oczywiście na rzecz ewentualnego „rządu fachowców i outsiderów”. O tym, że być może taki był plan, świadczy plotka mówiąca o spotkaniu, do jakiego miało dojść we Wrocławiu w połowie grudnia, a więc w szczycie kryzysu sejmowego. Mieli w nim wziąć udział Donald Tusk, Bogdan Zdrojewski, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Kukiz. I choć ostatecznie z puczu wyszedł ciamajdan, „bujanie polską łódką” trwa w najlepsze.
Jak mówił na łamach „Codziennej” prof. Zdzisław Krasnodębski, chodzi o pokazywanie rzekomego „demolowania Polski”, że oto „nawet budżetu nie da się uchwalić”. Ta kalkulacja jest obliczona na pokazanie, że wszędzie gdzieś coś się pali, by wywołać poczucie niepokoju, utraty bezpieczeństwa”. Cóż, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że poza postępującą autokompromitacją „opozycja totalna” nie jest zdolna do czynienia większych szkód, bo na refleksję nie ma chyba co liczyć.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Grzegorz Schetyna
#ciamajdan
#opozycja
#Joanna Schmidt
#Ryszard Petru
Wojciech Mucha