Minister kultury prof. Piotr Gliński i szef międzynarodowej kancelarii prawnej Dentos Elliott Portnoy 6 czerwca podpisali w Warszawie list intencyjny. Kancelaria reprezentowana przez Portnoya ma się zajmować ściganiem osób używających w publikacjach medialnych fałszujących historię określeń w rodzaju „polskie obozy śmierci” czy „polskie obozy zagłady”.
To bardzo dobra wiadomość. Po latach faktycznego zostawienia samym sobie działających w tej sprawie organizacji i osób prywatnych, wreszcie pojawia się wsparcie instytucjonalne na szczeblu rządowym. Ekipy rządowe, odwołujące się do polskich kompleksów i poczucia winy, bądź opierające się na wsparciu Berlina i skrajnie wobec Niemców uległe, nie były zbytnio zainteresowane przywracaniem pamięci o rzeczywistych sprawcach zbrodni z czasów II wojny światowej. Z jednej strony naziści bez narodowości, z drugiej ciemni Polacy mordujący swoich żydowskich sąsiadów, dlaczego więc nie gospodarze, co najmniej współodpowiedzialni za postawione na własnej ziemi obozy. Przecież nie protestowali, przecież, jak pisała kilka lat temu zachodnia publicystka, polski rząd musiał się na to zgodzić.
Niewiedza na Zachodzie
Przypominałem już na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” znakomity film dokumentalny „Upside down” Wioletty Kardynał, który pokazuje przerażający stan wiedzy, czy raczej niewiedzy, zachodnich nastolatków. Film, który początkowo cieszył się dużym wsparciem polskiego MSZ-etu (miał być dystrybuowany na całym świecie z wykorzystaniem ambasad, jakiś czas dostępny był też na stronie internetowej ministerstwa), utracił je, gdy stanowisko ministra MSZ-etu objął Radosław Sikorski. Ten sam Sikorski, który wcześniej potrafił porównać Gazociąg Północny do paktu Ribbentrop-Mołotow, by później obawiać się już tylko niemieckiej bezczynności. O filmie niestety jest dziś cicho, wygląda na to, że zapomniało o nim również Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które przecież w swoim czasie włożyło w dokument Kardynał bardzo duże środki finansowe. Kolejny raz apeluję, by do niego wrócić, na razie bowiem rezygnujemy z bardzo dobrego narzędzia polityki historycznej. Jest oczywiste, że Polska bronić musi swojego dobrego imienia. Jednak w ślad za działaniami prawnymi musi iść również edukacja.
Dobitny akt oskarżenia
Z tą zaś na razie nie jest dobrze, gdyż w światowym dyskursie historycznym, pomimo działań i publikacji wielu autorów, dominuje kłamliwa narracja Jana Tomasza Grossa. Wygodna, poręczna, usypiająca sumienia Zachodu, który nigdy nie uznał własnych win wobec Polaków zostawionych najpierw na pastwę hitlerowskich Niemiec, później zaś Sowietów. Kolejny znakomity film „Żona oficera”, zrobiony przez Amerykanina polskiego pochodzenia Piotra Uzarowicza, opowiadający o odkrywaniu przez autora historii Katynia, również przepadł bez śladu. To znakomity, również pod względem artystycznym, dokument, w którym historia rodziny miesza się z wielką polityką i powojennym milczeniem mocarstw. To potężny i dobitny akt oskarżenia. Niestety, praktycznie nieznany, więc i zupełnie niewykorzystany.
„Czemu mnie o Tobie w szkole nie uczyli?”
Czy umiemy wreszcie odpowiednio uhonorować rotmistrza Witolda Pileckiego? To pytanie zadane w 2016 r. może wydawać się nie na miejscu – Rotmistrz jest przecież wszędzie: patronuje imprezom sportowym, zdobi koszulki, patrzy na nas z murali, przywołuje się go w piosenkach. Wydawałoby się więc, że Witold Pilecki odzyskuje należne mu miejsce niezłomnego symbolu, stając się zarazem ikoną popkultury, superbohaterem z krwi i kości. Jego „Raport” inspiruje nie tylko Polaków. Między innymi dzięki staraniom naszej redakcyjnej koleżanki Hani Shen czytany jest w Chinach, Hongkongu i na Tajwanie. Wbrew staraniom Michała Tyrpy i uczestników inicjatywy „Przypomnijmy o Rotmistrzu” nie może być jednak czytany w polskich klasach szkolnych. Na ponowiony już po raz piąty apel o umieszczenie „raportu Witolda” w kanonie lektur MEN odpowiedziało jedynie ogólnikowym listem o planowanej dyskusji z udziałem ekspertów na temat zmian podstawy programowej – bez żadnego konkretnego odniesienia się do meritum. „Czemu mnie o Tobie w szkole nie uczyli?” – pytał w swoim czasie raper Tadek. Czy pytanie to wciąż pozostać ma aktualne?
Nierówna walka
Wracając do punktu wyjścia, trzeba jasno stwierdzić, że kancelaria, chcąca w pełni bronić dobrego imienia Polaków, wiele pracy znalazłaby w samej Polsce. Gross ma przecież wielu naśladowców gotowych zawsze relatywizować odpowiedzialność innych i bezkrytycznie, z pominięciem dramatycznego kontekstu i okoliczności, oceniać te zachowania Polaków, które łatwo jest potępić, zwłaszcza w czasie pokoju i bez zagrożenia karą śmierci za pomoc żydowskiemu sąsiadowi. Takie postawienie sprawy wyklucza porozumienie, uniemożliwia też dojście do prawdy, powoduje bowiem zupełnie naturalne reakcje obronne i odrzucenie. Gdy zaś niemożliwa jest rozmowa, prowadzi się ożywiony monolog, w którym Polakom przypisać można mord w Jedwabnem (pomijając rolę Niemców), pogrom kielecki (bez zastanowienia się nad rolą bezpieki i przydatnością tego wydarzenia dla bieżącej polityki sowieckich i lokalnych komunistów), można nawet powiązać Marzec ’68 z tradycyjnym polskim antysemityzmem – byle tylko nie przypominać przy tej okazji roli gen. Wojciecha Jaruzelskiego w antysemickich czystkach w Ludowym Wojsku Polskim.
We wtorek obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. Najważniejsi politycy przyzwyczaili nas niestety do swojej nieobecności podczas obchodów tego święta, w tym roku jednak dyrekcja muzeum oświęcimskiego postanowiła de facto dodatkowo obniżyć rangę uroczystości. Po ustanowieniu strefy ciszy w miejscu wykonywania egzekucji niemożliwe stało się wykonanie tam polskiego hymnu narodowego czy odprawienie uroczystej mszy świętej. Budzi to protesty Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Rodzin Oświęcimskich, dotąd organizującego tamtejsze obchody. Jeśli podejmujemy nierówną walkę o przywracanie prawdy historycznej, nie możemy pozwalać sobie na podobne spory i kontrowersje w dniu, który powinien być w tej batalii kluczowy.
By historii nie pisali za nas inni
Prawo i Sprawiedliwość wielokrotnie podkreślało wagę należycie prowadzonej polityki historycznej. Ta, odpowiednio prowadzona, budować może tożsamość i godność Polski i jej mieszkańców, uzupełniając równocześnie bieżącą politykę zagraniczną. Kroki, takie jak nawiązanie współpracy z prawnikami w celu zwalczania przypisywania nam odpowiedzialności za obozy koncentracyjne, pokazują, że za deklaracjami idą próby realnych działań. Wciąż jednak nie wszędzie i, mam wrażenie, bez rozpoznania zasobów, którymi dysponujemy – zarówno ludzkich, w postaci zdeterminowanych i wytrwałych środowisk, które zajmowały się tą dziedziną w czasach, gdy rząd traktował ją po macoszemu, jak i kulturalnych czy oświatowych, jak choćby wspomniane wyżej filmy, niejedyne przecież. Jeśli gdzieś w grę zaś wchodzą zwykłe ludzkie ambicje, należy z tym natychmiast skończyć. W cieniu największego z dramatów, jakie były udziałem Polaków i innych mieszkańców II RP w ubiegłym stuleciu, nie może być miejsca na personalne rozgrywki.
Przez wiele lat Prawu i Sprawiedliwości, i szerzej – prawicy, zarzucano koncentrację na przeszłości. Dziś „dobra zmiana” odważnie wybiega w przyszłość za pomocą programów socjalnych czy reform ministra Morawieckiego. Krzywdzące byłoby stwierdzenie, że PiS wchodzi w buty poprzedników w kwestiach narodowej pamięci, jednak za siebie musimy patrzeć równie odważnie, co przed siebie, inaczej historię nadal będą pisali nam inni.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Niemcy #II wojna światowa #Polska #Witold Pilecki #historia
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski