Wolność dana nam jest jak resztki dla psa, czyli przypadek ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

Paradowska zaprosiła do studia Laska. Żałosny spektakl pełen inwektyw

Problem jak zwykle prawdopodobnie leży i w złym zarządzaniu, i w pieniądzach.

Marcin Pegaz
Marcin Pegaz
Problem jak zwykle prawdopodobnie leży i w złym zarządzaniu, i w pieniądzach. Ja tak bym do tego podszedł - mówił o przyczynach katastrofy smoleńskiej Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Jego rozmowa z Janiną Paradowską w Super Stacji została przeprowadzona według z góry nakreślonego scenariusza. Chodziło przede wszystkim o to, by wyśmiać i wyszydzić powołaną ostatnio podkomisję, która ma od nowa zbadać rzeczywiste przyczyny tragedii z 10 kwietnia 2010 roku.

Zarówno Paradowska, jak i Lasek, już na początku sugerowali, że zespół powołany przez ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza zebrał się wbrew przepisom. - No tak, Trybunał Konstytucyjny jest sparaliżowany - stwierdziła dziennikarka. - Myśmy pracowali w zgodzie z prawem - dorzucił inżynier.

Później przyszedł czas na podważanie kompetencji członków podkomisji. - O przewodniczącym (Wacławie Berczyńskim - red.) pisze się, że przebadał wiele katastrof - mówiła Paradowska. - Wystarczy wrzucić nazwisko w wyszukiwarkę i znajdujemy raporty. Nam jednak nie udało się znaleźć takich informacji - wtórował jej Lasek.

Dodał, że nie ma żadnych nowych faktów, które pozwoliłyby zmienić ustalenia dotyczące przyczyn katastrofy.

Odpowiedzieliśmy na wszystkie istotne hipotezy. Trudno polemizować na przykład z informacją o przeżyciu trzech osób

- stwierdził.

Później rozmówcy przeszli do meritum.

- Czyli nie ma tak, że któryś raport jest ważniejszy, a któryś mniej ważny - chciała wiedzieć prowadząca rozmowę.

- W środowisku badaczy wypadków lotniczych na świecie obydwa raporty są traktowane równorzędnie. Nasz raport jest zdecydowanie bardziej szczegółowy, co nie jest dziwne, gdyż to my mieliśmy dostęp do informacji, które są najważniejsze w badaniu. Bo nie sama przyczyna jest najważniejsza, ostatnie kilka sekund lotu, czy kilkanaście, które doprowadziły do tej tragedii, ale to, co do niej doprowadziło przez lata wcześniej... znaczy... to, co powodowało degradację umiejętności pilotów...

- brnął Lasek.

- Czyli to wszystko, co było przyczyną potem ostatecznego rozwiązania tego 36 Pułku... - pytała Paradowska.

Dokładnie. Myśmy analizując dokumenty, rozmawiając z pilotami, z byłymi dowódcami tej jednostki zauważyliśmy, że na początku lat 90-tych to naprawdę była bardzo dobra jednostka wojskowa ze standardem operacji lotniczych przypominającym LOT. Zresztą piloci LOT-u i 36. Pułku latali często zamiennie.

- wyjaśnił przewodniczący.

- Dlaczego ona uległa takiej degradacji? - chciała wiedzieć Paradowska.

Problem jak zwykle prawdopodobnie leży i w złym zarządzaniu i w pieniądzach. Ja tak bym do tego podszedł. Starsi piloci odchodzili, szkoliło się nowych, coraz szybciej. Znowu kolejni instruktorzy odchodzili, a żeby móc odejść musieli szybciej wyszkolić swoich następców. Żołd, wynagrodzenie... Ja wiem, że wojsko służy. Ale pilotom, którym wmawiało się, że latali w elitarnej jednostce i są najlepszymi na świecie pilotami, prawie że Air Force One, trudno jest nie porównać się do kolegów, którzy przeszli do linii lotniczych, którzy zarabiali kilka razy więcej i wykonywali więcej lotów, działając w zdecydowanie lepszym środowisku procedur i przepisów.

- odparł inżynier.

- Jednak tak w sumie ważne są te ostatnie minuty, prawda? - to Paradowska.

Do wypadku dochodzi wtedy, kiedy występuje zbieg niekorzystnych okoliczności, gdzie te bariery, które sobie w jakikolwiek sposób stawiamy, nas nie chronią.

- stwierdził Lasek.

- Teraz będziemy słuchać wybuchów, a nie nagrań - rzuciła na zakończenie prowadząca.

- Nie było żadnego wybuchu, żadne ślady na to nie wskazują

- odparł Lasek.

 



Źródło: niezalezna.pl,Super Stacja

pb