Gdy sfrustrowane i spanikowane elity w Berlinie dokonują wariackich wolt, aby ratować wizję niemieckiej Europy, w Waszyngtonie ostatniego dnia lutego Wołodymyr Zełenski popełnił na oczach świata polityczne samobójstwo - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".
Wizyta prezydenta Ukrainy w Białym Domu miała sfinalizować podpisanie przez oba państwa umowy w sprawie minerałów ziem rzadkich. Jej zawarcie radykalnie poprawiłoby sytuację Ukrainy wobec Rosji. Moskwa była wściekła. Zdawała sobie sprawę, że będzie to potężny cios wywracający do góry nogami kalkulacje Putina. Ale też masakrowało to kalkulacje Berlina. Dlatego zdenerwowani Niemcy, za plecami Trumpa, próbowali podkręcać Zełenskiego, obiecując mu góry złota, jeśli się postawi. Już raz, w kluczowym momencie konfliktu, tuż przed wyborami parlamentarnymi w Polsce, wciągnęli go do gry przeciw Warszawie. Skutki były koszmarne dla Ukrainy. A jednak prezydent Duda i politycy PiS wykonali ogromną pracę, aby wyjaśniać ekipie Zełenskiego rzeczywiste znaczenie owej rozgrywki. Już podczas owego spotkania, 28 lutego, prezydent Trump spontanicznie stwierdził:
„Jestem bardzo zaangażowany na rzecz Polski. Myślę, że Polska naprawdę stanęła na wysokości zadania i wykonała świetną robotę dla NATO. Jak wiesz [do Zełenskiego] oni zapłacili więcej niż musieli. To jedna z najlepszych grup ludzi. Najlepszy naród, jaki kiedykolwiek poznałem. Jestem bardzo zobowiązany wobec Polski”.
Rozmowa między Trumpem a Zełenskim, transmitowana na cały świat, przebiegała w dobrej atmosferze. Po niej miało nastąpić uroczyste podpisanie przygotowanej już umowy. Zdarzyło się jednak coś, na co nie ma miejsca w wielkiej polityce, a co prawdopodobnie zakończy polityczną karierę Zełenskiego – rozpętał on kłótnię z prezydentem USA. W pewnym momencie interweniował James D. Vance, który chciał ostudzić emocje ukraińskiego lidera: „Panie prezydencie, uważam to za ogromny brak szacunku. Przyjeżdża pan do Białego Domu, spotykamy się w Gabinecie Owalnym, a Pan, w obecności kamer i dziennikarzy, mówi takie rzeczy. W tej chwili jesteście w takiej sytuacji, że zmuszacie poborowych do walki na pierwszej linii, bo brakuje wam zasobów ludzkich. Powinniście więc dziękować prezydentowi USA za to, że jest gotowy zaangażować się w ten konflikt” – stwierdził. Ale Zełenski brnął dalej. Zaatakował także wiceprezydenta USA: „Skąd Pan wie, jakie mamy obecnie problemy? Był Pan kiedykolwiek na Ukrainie?”.
Usłyszał w odpowiedzi: „Przeczytałem wiele raportów i analiz na temat sytuacji w Ukrainie, by wiedzieć, w jakiej sytuacji się obecnie znajdujecie. Chce Pan powiedzieć, że nie zgadza się Pan ze stwierdzeniem, iż macie obecnie problem z wypełnieniem etatów w wojsku? Czy uważa pan w takiej sytuacji za oznakę szacunku, że przyjeżdża Pan do Gabinetu Owalnego, do Stanów Zjednoczonych, i atakuje Pan administrację, która chce zapobiec niszczeniu pańskiego kraju?” – odpowiedział zirytowany Vance. Zełenski dalej eskalował agresję: „Dużo pytań. Zacznijmy więc od początku. Podczas wojny każdy ma problemy. Nawet wy. Ale wy macie piękny ocean i obecnie ich nie czujecie. Ale poczujecie w przyszłości. Bóg zapłać, Bóg zapłać, że nie jesteście na wojnie…” – kontynuował. Ale przerwał mu Donald Trump:
„Nie mów nam, co mamy czuć. Próbujemy rozwiązać problem. Nie mów nam, co mamy czuć. Nie jesteś w pozycji, aby cokolwiek dyktować. To właśnie robisz”. (…) Igrasz życiem milionów ludzi. Igrasz z III wojną światową”.
Po tej wymianie zdań i po naradzie Trumpa w gronie najbliższych jego współpracowników, Amerykanie podjęli decyzję o zerwaniu dalszych rozmów. A Zełenski został poinformowany, iż ma natychmiast opuścić Biały Dom. Ukraińska delegacja protestowała, chciała dalej negocjować, ale postawa Amerykanów była zdecydowana – Zełenski „nie jest w stanie negocjować”. Niedługo później Trump opublikował na swoim portalu społecznościowym wpis, w którym stwierdził, że „ustalił”, iż Zełeński „nie jest gotowy na pokój”.
Zełenski już drugi raz zagrał w ten sam sposób. Gdy pierwsza wersja umowy w sprawie minerałów ziem rzadkich była już gotowa i zaakceptowana przez niego, nagle – po rozmowach z Niemcami – rozpętał międzynarodową awanturę. Podczas konferencji w Monachium Scholz go przekonywał, że UE wesprze go militarnie. Amerykanie nie będą potrzebni. Szef koncernu Rheinmetall obiecał, że jego firma zapewni wielkie dostawy sprzętu i amunicji.
A przecież według raportu Instytutu Kilońskiego przy obecnym tempie zamówień niemiecka armia osiągnie poziom uzbrojenia z roku 2004 w przypadku samolotów po 15 latach, a w liczbie czołgów – po 40 latach. W ukraińskiej wojnie czołową rolę odgrywa artyleria. Niemiecka Bundeswehra potrzebuje całego stulecia, aby odbudować utracony poziom posiadania haubic. Ale po prowokacji Zełenskiego natychmiast zareagował kanclerz Scholz.
Stwierdził: „Nikt nie pragnie pokoju bardziej niż obywatele Ukrainy! Dlatego wspólnie poszukujemy drogi do trwałego i sprawiedliwego pokoju. Ukraina może polegać na Niemczech – i na Europie”. A niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, histerycznie stwierdziła: „Twoja godność honoruje odwagę narodu ukraińskiego. Bądź silny, bądź odważny, bądź nieustraszony. Nigdy nie jesteś sam, drogi Prezydencie”. Von der Leyen, gdy była w ekipie Merkel ministrem obrony, mocno przyczyniła się do niszczenia potencjału niemieckiej armii. W przerwie między kolejną fazą zamachu stanu w Polsce odezwał się także Donald Tusk w serwisie X: „Drogi prezydencie Zełenski, droga Ukraino, nie jesteście sami” – napisał. A przecież wszystkie te wrzaski mają ukryć szaleństwa dokonywane przez Berlin w UE. Z obecnej perspektywy widać wyraźnie, że słynne przemówienie w Monachium Jamesa Davida Vance’a miało drugie dno – nie tylko nawoływało do unijnych elit, aby zeszły z drogi bolszewizacji instytucji demokratycznych. Znacznie ważniejsze było danie do zrozumienia Berlinowi, że Stany Zjednoczone wiedzą o przygotowywanych planach siłowego zdewastowania polskiej i rumuńskiej demokracji oraz przygotowywanej operacji spacyfikowania opozycji. To wywołało największą furię i atak na Vance’a.
Niemieccy politycy z właściwym tej nacji niepojętym uporem pchają Unię Europejską ku przepaści. Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, i Manfred Weber, szefujący Europejskiej Partii Ludowej, stoją na czele zmasowanego ataku na europejskie instytucje demokratyczne. W środę 26 lutego, pod presją Berlina, część proniemieckich elit Rumunii zadała potężny cios demokracji, przekraczając kolejną czerwoną linię. Policja aresztowała i doprowadziła na przesłuchanie Călina Georgescu, zwycięzcę wyborów prezydenckich, które zostały anulowane przez tamtejszy Trybunał Konstytucyjny w oparciu o sfałszowane dowody. Wobec Georgescu wszczęto dochodzenie karne za rzekome „nadużycia wyborcze”. Prokuratura, w stylu bodnarowców, zarzuca kandydatowi na prezydenta m.in. nieprawidłowości w finansowaniu kampanii prezydenckiej, promocję treści antysemickich i szerzenie mowy nienawiści, a także działania przeciw porządkowi konstytucyjnemu. Po zatrzymaniu Georgescu jego zespół prasowy przekazał w oświadczeniu, że miał on tego dnia złożyć swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich, które zostaną powtórzone w maju, gdyż w grudniu sąd konstytucyjny zdecydował, że na proces wyborczy wpłynęła kampania dezinformacyjna w mediach społecznościowych. Także w środę rumuńskie służby przeszukały 47 adresów osób bądź organizacji związanych z kandydatem na prezydenta. Reuters zwrócił uwagę, że przeszukano m.in. dom należący do Horatiu Potry, byłego żołnierza Legii Cudzoziemskiej i najemnika pracującego w Demokratycznej Republice Konga. Firma ochroniarska Potry odpowiada za ochronę Georgescu. Prokuratorzy przekazali, że w siedzibie tej firmy znaleziono kryjówkę z bronią i pieniędzmi. Polska i Rumunia są kluczowymi państwami na wschodniej flance NATO. Wiele wskazuje na to, iż w Rumunii testuje się siłowy wariant utrzymania u władzy koalicji 13 grudnia w Polsce, gdyby w wyborach prezydenckich zwyciężył obywatelski kandydat. Wszystko to dzieje się zaledwie kilka dni po przedwczesnych wyborach parlamentarnych w Niemczech, które przyniosły najgorszy od powojnia wynik SPD i niespełna dwa tygodnie po historycznym wystąpieniu 14 lutego w Monachium Jamesa Davida Vance’a, wiceprezydenta USA. Wywołał on prawdziwą histerię w Berlinie i Paryżu, gdy stwierdził:
„Zagrożeniem, które budzi mój największy niepokój w odniesieniu do Europy, nie jest Rosja, nie są Chiny, ani nie jest żaden inny zewnętrzny gracz. Najbardziej obawiam się zagrożenia wewnętrznego – odwrotu Europy od jej fundamentalnych wartości, które dzieli ona ze Stanami Zjednoczonymi. Uderzyło mnie, gdy były europejski komisarz niedawno wystąpił w telewizji i z wyraźnym zadowoleniem mówił o tym, że w Rumunii unieważniono wybory”.
W wyniku prawnych manipulacji pierwsza tura przesuniętych wyborów w Rumunii odbędzie się 4 maja, a więc zaledwie dwa tygodnie przed wyborami w Polsce. Na kilometr widać, że Niemcy przygotowują jakąś koszmarną prowokację, obliczoną na pacyfikację ugrupowań, które nie chcą europejskiej Rzeszy. Raport Hudson Institute „When Democrats Rule Undemocratically: The Case of Poland” jest jednym wielkim oskarżeniem ekipy Donalda Tuska. Autorzy raportu, Matthew Boyse i Peter Doran, pokazują, że w niszczeniu demokracji ekipa 13 grudnia przekroczyła czerwone linie. Raport ten został jednak w dużej mierze przemilczany przez media europejskie z dominującym udziałem kapitału niemieckiego. Paradoks polega na tym, iż to Niemcy, które wywołały II wojnę światową i wymordowały – razem z sowiecką Rosją – bez mała 10 mln obywateli RP i którym narzucono po II wojnie światowej demokrację, dziś pouczają Polaków czym jest demokracja i praworządność. Według niemieckich raportów w latach 60. XX wieku szefowie wszystkich departamentów w Ministerstwie Sprawiedliwości działali na rzecz III Rzeszy i uczestniczyli w aparacie represji. Porażająca publikacja niemieckich uczonych: Eckarta Conzego, Norberta Freia, Petera Hayesa i Moshe Zimmermanna „Urząd. Niemieccy dyplomaci w III Rzeszy i w RFN”, pokazuje, że jeszcze po zjednoczeniu Niemiec dominującą pozycję w polityce zagranicznej Berlina odgrywali ludzie tworzący rzeczywistość III Rzeszy.
Ten proces był jeszcze bardziej radykalny w przypadku Ministerstwa Sprawiedliwości. Według ujawnionych danych, w latach 60. szefowie wszystkich departamentów byli nazistami. Wszystkich. W lipcu 2024 roku Bodnar spotkał się z niemieckim ministrem sprawiedliwości Marco Buschmannem, aby rzekomo omówić współpracę w zakresie przywracania praworządności i porządku konstytucyjnego w Polsce. Podczas spotkania Bodnar wyraził wdzięczność za wsparcie ze strony niemieckiego rządu. To wówczas Buschmann przedstawił bodnarowcom plan, jaki mają realizować w ramach „demokracji walczącej”.
Za prowokacją Zełenskiego w Białym Domu stał Berlin. Niemcy są najbardziej antyamerykańscy w UE. Ukrywana nienawiść do USA jest wspólna dla wszystkich tamtejszych partii. Zwycięstwo wyborcze Trumpa spowodowało prawdziwą katastrofę polityczną w Niemczech. Nieomal natychmiast rozpadł się dziwny układ polityczny zbudowany przez socjaldemokratę Scholza, człowieka, który od pierwszych kroków w polityce mocno zaangażowany był we współpracę ze Związkiem Sowieckim, a potem z Rosją. W wyborach jego partia została zmiażdżona. Uzyskała zaledwie 16,4 proc., a więc najgorszy wynik od momentu, gdy przy dużym wpływie Stanów Zjednoczonych 23 maja 1949 roku powstała niemiecka Ustawa Zasadnicza. Porażkę poniosła też CDU/CSU, która uzbierała 28,6 proc. Sekretarz generalny CDU, Carsten Linnemann, powiedział w połowie lutego, że związek tych dwóch ugrupowań musi uzyskać ponad 30 proc. Friedrich Merz, który wspólnie z Merkel obalił Kohla, a potem podzielili się fruktami – ona dostała szefostwo nad partią, a on kierował frakcją CDU/CSU w parlamencie, został potem przez nią zmarginalizowany. Ale paradoksalnie to jej rządy miały kluczowy wpływ na fatalny wynik SPD i mizerny rezultat, jaki uzyskał Merz. Jej szalone decyzje otwarcia Europy na setki tysięcy migrantów w 2015 roku spowodowały, że powstała w 2013 roku marginalna partyjka Alternatywa dla Niemiec zaczęła rosnąć, aż stała się w tych wyborach drugą siłą polityczną z wynikiem 20,8 proc. głosów. Merkel w swoich zakłamanych wspomnieniach, które prowokacyjnie nazwała „Wolność”, a wydanych 26 listopada 2024 roku (polskie wydanie ukazało się dzień później) z oburzeniem pisze, że przed swoją pierwszą kadencją Trump „nadał swojej kampanii nacjonalistyczny ton, a mnie osobiście i Niemcy ciągle krytykował. Twierdził, że zrujnowałam Niemcy, przyjmując tak wielu uchodźców w latach 2015–2016, zarzucił nam, że nie wydajemy wystarczających środków na obronność i oskarżył nas o nieuczciwe praktyki handlowe ze Stanami Zjednoczonymi”. Z oburzeniem stwierdza też, że Trump narzucił sankcje na Nord Stream 2. Jak zauważa: „Stany Zjednoczone argumentowały, że budowa gazociągu zagrozi ich interesom bezpieczeństwa, ponieważ ich sojusznik – Niemcy – stanie się za bardzo zależny od Rosji w kwestii gazociągu”. We wszystkim Trump miał rację.
Kohl wylansował Merkel, aby przezwyciężać podział Niemiec. Oto kobieta sformatowana przez mieszankę ideologii bolszewickiej i pruskiej, wychowana w reżimie Ulbrichta i Honeckera, miała zrobić wielką karierę w nowych Niemczech. Jednak po latach to głównie jej polityka doprowadziła do rosnących napięć między West i Ost. Doskonale obrazuje to mapa wyborcza – AfD stała się, prawdopodobnie na długo, dominująca siłą polityczną na ziemiach byłego NRD. Pokonała wszystkie inne ugrupowania. A jednak Merz, który już 25 lutego spotkał się z Scholzem, prawdopodobnie będzie dążył do koalicji z SPD. Ich celem będzie przyspieszona centralizacja UE pod dyktando Berlina, aby możliwie szybko uniezależnić się od USA. Herfried Münkler, wpływowy politolog z berlińskiego Uniwersytetu Humboldta, przekonuje na łamach „Die Zeit”, że Niemcy dokonały strategicznego przełomu i podjęły długofalową decyzję o zerwaniu więzi atlantyckich, które dotąd stanowiły istotę niemieckiego bezpieczeństwa. A to oznacza, o czym nie wspomina Münkler, iż wszystkie siły będą skupione na odbudowaniu imperialnej pozycji Berlin na kontynencie. Wracają chore wizje Niemców, które dwukrotnie utopiły Stary Kontynent w morzu krwi. Robert Kagan w swojej analizie relacji amerykańsko-europejskich z 2003 roku „Potęga i Raj” zauważał, iż „Europejczycy, a zwłaszcza Francuzi i Niemcy, nie mają całkowitej pewności, że problem określany kiedyś jako »problem niemiecki« został rozwiązany. (…) Francuzi nadal nie są pewni, czy mogą zaufać Niemcom, a Niemcy nadal nie są pewni, czy mogą zaufać sobie”. Najnowsze doświadczenia Polaków powodują, że bodaj najbardziej wyraźnie dostrzegamy odpowiedź na to pytanie – w każdym miejscu UE, gdzie dochodzi do łamania demokracji, otwiera się przestrzeń do przekształcania Europy w scentralizowane, autorytarne niemieckie imperium. Wszędzie tam widać też rękę Berlina. Tak jak to ma miejsce w Polsce, gdzie pod osłoną Niemiec trwa przyspieszona putinizacja państwa, i w Rumunii. Także Berlin stał za szokującym zachowaniem Zełenskiego w Waszyngtonie.
📢 Najnowszy numer tygodnika #GazetaPolska już dostępny – teraz z naklejką #StopCenzurze!
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) March 6, 2025
Sięgnij po swój egzemplarz i pokaż, że wolność słowa ma dla Ciebie znaczenie!
🔗 Więcej na https://t.co/OnIeddgtlv / https://t.co/P6zoug9c6E pic.twitter.com/LYdOvvggaE