Promowanie Bronisława Komorowskiego w majowy świąteczny weekend to najwyraźniej było dla PO za mało. Tuż przed wyborami władze postanowiły stworzyć nowe święto: Narodowy Dzień Zwycięstwa. 8 maja, a więc w rocznicę zakończenia II wojny światowej.
Wojny, która dla Polski, niestety, wcale nie zakończyła się zwycięstwem. Politycy i historycy (a także zwykli obywatele) doskonale sobie z tego zdawali sprawę, więc od lat 8 maja był raczej dniem refleksji nad zdradą aliantów i tragedią nowej okupacji. Ale cóż to znaczy dla Komorowskiego, gdy jego sztab potrzebuje okazji do kolejnego przedwyborczego wydarzenia? Pośpiesznie więc zorganizowano obchody. Okazało się jednak, że mało kto chce na nie przyjechać. Pojawią się wprawdzie prezydenci kilku państw Europy Środkowej – tyle że w większości tych, których narody podczas wojny… współpracowały z nazistowskimi Niemcami i pomagały w Holokauście: Węgier, Litwy, Rumunii, Ukrainy i Chorwacji. Zagraniczny obserwator może odnieść wrażenie, że oto w Gdańsku spotyka się dawna koalicja sojuszników III Rzeszy. To cios dla polskiej polityki historycznej. Ale cóż to znaczy wobec kampanii PO?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Paweł Rybicki