Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Ksiądz Stanisław Orzechowski „Orzech” wrocławianinem wszechczasów!

Kapelan wrocławskiej „Solidarności”, kultowy duszpasterz akademicki i niezwykły Wielkopolanin. Ksiądz Orzechowski jest nominowany do tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia.

archiwum Duszpasterstwa Akademickiego "Wawrzyny"
archiwum Duszpasterstwa Akademickiego "Wawrzyny"
Kapelan wrocławskiej „Solidarności”, kultowy duszpasterz akademicki i niezwykły Wielkopolanin. Ksiądz Orzechowski jest nominowany do tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia. Dla mieszkańców Wrocławio jest pierwszym wśród mieszkańców już od dawna - pisze w najnowszym numerze tygodnik „Gazeta Polska”.
 
„Orzech” figurował na czarnej liście księży, których komunistyczna władza chciała zamordować, kilka miejsc za swoim przyjacielem, bł. ks. Jerzym. – I żeby mi nie zrobili z Popiełuszki jakiegoś zniewieściałego Dudusia i nie wsadzili mu na obrazkach w ręce jakiejś lilijki. Jeżeli już ogłoszą go świętym, to na obrazkach powinien trzymać w ręku swoje ulubione amerykańskie papierosy Marlboro – te słowa z niedawnego kazania ks. Stanisława Orzechowskiego wywołały niemałe poruszenie . Ci, którzy słyszą podobne wypowiedzi ks. Stanisława Orzechowskiego po raz pierwszy, bywają zaszokowani. Ale na kochających „Orzecha” wrocławianach nie robią specjalnego wrażenia, bo znają wiele bardziej zaskakujących.
 
Trudno, będziecie musieli mnie aresztować
Za czasów Jaruzelskiego esbecy inwigilowali organizowane przez niego pielgrzymki. Bywało, że mówili „Orzechowi”, iż jego pielgrzymka jest nielegalna i powinna zostać zakończona. „No to najwyżej będziecie mnie musieli aresztować, my idziemy dalej!” – tak reakcję księdza wspomina Maciej Izdebski, jeden z liderów Młodzieżowego Ruchu Oporu „Solidarność”. – Ogromnie mi zależało na tym, żeby łączyć pokolenia, doświadczenie średniego pokolenia z determinacją młodych. To ubeków denerwowało najbardziej – mówi „Gazecie Polskiej” ks. Stanisław Orzechowski.
 
W jego duszpasterstwie spotyka się już trzecie pokolenie wychowanków. – Jego autorytet wynika także z tego, że nigdy nie szedł na układy. Mimo wielu propozycji omija salony, tłumacząc, że nie ma czasu, bo zbyt jest zajęty swoimi obowiązkami duszpasterskimi, zupełnie mu na tym nie zależy – opowiada Mariola Korowiec, jego współpracowniczka. Kiedy na jednej z pielgrzymek pojawił się prezydent miasta Rafał Dutkiewicz, „Orzech” wywołał go na środek trzebnickiego kościoła i nakazał umyć nogi dwunastu pielgrzymom.
 
Miągwy i kobiety konie
Na samo hasło „Orzech” wielu wrocławian uśmiecha się w specyficzny, łobuzerski sposób. Każdy z jego znajomych ma zestaw anegdot związanych z tym korpulentnym oryginałem i z niezwykłym miejscem, które stworzył w podziemiach kościoła parafialnego przy ul. Bujwida.
Tysiące ludzi co roku przechodzi tam szkołę życia, pracy i modlitwy. Oryginalny kapłan i wyjątkowy człowiek, którego ukształtowała, jak sam często przyznaje, Wielkopolska, kardynał Stefan Wyszyński oraz Solidarność, to fenomen, który – mimo wielu publikacji i prac magisterskich, jakie o nim powstały – trudno ogarnąć.
 
Jako uczeń Prymasa Tysiąclecia próbował początkowo naśladować jego styl, zwracając się do ludzi: „Umiłowane dzieci moje”. Każdy kto słyszał go choć raz, wie, jak daleko odszedł od swojego wzoru, wprowadzając do swojego języka wiele dosadnych sformułowań. W słowniku „Orzecha” są więc „Miągwy”, „Dudusie”, „Paniusie”, „kobiety konie” czy „dziewczynki typu: och, jaki ładny piesek”.
 

(Fot. archiwum Duszpasterstwa Akademickiego "Wawrzyny")

Organista gra, a ksiądz kroi świnię
– „Orzechem” stałem się dopiero podczas głodówki kolejarzy w 1980 r. To kolejarze nauczyli mnie być z ludźmi, do czasów Solidarności nie wiedziałem właściwie, kim jesteśmy, my jako Polacy – mówi, wspominając październik 1980 r., kiedy przyłączył się do ich głodówki.
 
„Jego obecność miała dla nas kolosalne znaczenie, nigdy nie zapomnę tej spowiedzi, kiedy groziło nam najgorsze i kiedy opuścili nas wszyscy, z Wałęsą na czele. Od tamtej pory, kiedy z nami głodował, cały czas uważamy go za swojego kolegę, za kolejarza” – mówi jeden z nich, Mieczysław Rzepecki, w książce Violetty Nowakowskiej „Orzechowy plon”.
 
Kolejarzy darzył szczególną sympatią ze względu na to, że pochodził z kolejarskiej wielkopolskiej rodziny. Jeszcze wcześniej, w Sierpniu ’80, to właśnie „Orzech” odprawił słynną mszę we wrocławskiej zajezdni tramwajowej. Wielu świadków opowiada o niej jak o niesamowitym przełomie. W trakcie mszy w zajezdni pojawili się muzycy, aktorzy, naukowcy i zwykli mieszkańcy.
 
Pod koniec mszy „Orzech” zaapelował do ludzi stojących za bramą o wsparcie materialne dla tych, którzy zostają strajkować. Po tych słowach ludzie zaczęli rzucać strajkującym pieniądze i kwiaty. Solidarność w jego wydaniu zawsze oznaczała bardzo konkretną pomoc, to nigdy nie były tylko wielkie słowa.
 
Razem ze studentami opiekował się np. rodzinami internowanych, donosząc im mięso, które zorganizowała z kolei Solidarność chłopska. – Kiedyś jakimś cudem udało nam się przewieźć krwawiącego świniaka na motorze na Bujwida. Trzeba było go ukryć przed proboszczem, którego nie byłem wtedy pewien. Kazałem więc uderzać organiście najgłośniej, jak tylko się da, kolędy jedna za drugą, a my z tyłu rąbaliśmy to mięso, które ludzie w workach roznosili z tego chóru do rodzin – opowiada ksiądz.

Wielkim przyjacielem „Orzecha” był bł. ks. Jerzy Popiełuszko, któremu kilka dni przed śmiercią tłumaczył swoją metodę przechytrzania ubecji za pomocą tzw. koni rozstawnych – samochodów zaparkowanych w różnych miejscach trasy tak, żeby zmylić jadących za nim esbeków. Po jego śmierci „Orzech” bardzo zaprzyjaźnił się z jego mamą. Duszpasterstwo przez lata wspierało ją także materialnie.
 
Po katastrofie smoleńskiej, kiedy we Wrocławiu ekshumowano ciało, które miało być ciałem Anny Walentynowicz, ks. Stanisław odprawił mszę w jej intencji. Gości z Gdańska uraczył zrobionym przez siebie bigosem z koziną oraz herbatą.
 
Nie dla „spijania śmietanki”
– Zawsze chciałem ich uformować na odpowiedzialnych i odważnych ludzi – mówi o studentach, a w słowach tych wybrzmiewa jego olbrzymia pasja pedagogiczna (poza seminarium ukończył studia pedagogiczne na lubelskim KUL). Struktura duszpasterstwa według jego pomysłu ma kształt państwa: posiada prezydentów, premierów i radę odpowiedzialną za to, żeby każdy student, szczególnie ten nowo przybyły, dobrze w nim się czuł.
Ale kiedy „Orzech” widzi, że duszpasterstwo zamienia się w koło wzajemnych adoracji skupione na – jak sam to określa – „spijaniu śmietanki”, wtedy wybucha. – Jak tak na was patrzę, to myślę sobie, że to jest takie pierd…e, nie chrześcijaństwo – tak brzmiało chyba najkrótsze z kazań ks. Orzechowskiego wygłoszone po tym, jak zauważył tego typu zachowania u swoich studentów.
 
Jego kaznodziejski styl, nieco ocenzurowany w dwóch zbiorach wydanych przez wieloletniego pasjonata jego twórczości ks. Aleksandra Radeckiego, był przedmiotem wielu analiz i dwóch prac magisterskich obronionych na Uniwersytecie Wrocławskim. Żywa narracja, umiłowanie pracy fizycznej, dosadność języka, podejmowanie tematów tabu oraz odnoszenie się do bieżących wydarzeń, samoakceptacja, poczucie humoru, bezpośredni kontakt ze słuchaczami, znajomość wnętrza tych, do których mówi – to tylko niektóre wyznaczniki jego kaznodziejskiego stylu wymieniane w opracowaniach Radeckiego.
 
Seks w centrum życia
Studentom szczególnie mocno zapadają w pamięć kazania, w których mówi o seksie. – Przychodzi do mnie kiedyś czterdziestoparoletnia kobieta spowiadać się z miłości francuskiej, jaką uprawiała ze swoim mężem – zaczynał jedno z kazań. – I ja jej wtedy mówię: no przecież to jest jakieś odwrócenie pojęć, kobieto! Ty mi się tu spowiadaj raczej, że dopiero teraz to robisz, po tylu latach! – grzmiał.
Innym razem znowu wygłosił kazanie dotyczące, jak sam określił, „kurewstwa w małżeństwie”, dotyczące oddawania się mężowi za to, że np. coś zrobił albo kupił. – Musicie zrozumieć, że seks to jest centralny punkt dla całej życiowej twórczości mężczyzny, to jest dla niego bardzo ważne – upominał zszokowane dosadnym określeniem żony.
 
W swoich kazaniach piętnuje świętoszkowatość i wszelkiego rodzaju tendencje do pudrowania rzeczywistości. – On nawet jak krzyczy, to człowiek się nie obraża i nie boi, tylko pod wpływem tego krzyku pewne rzeczy zaczyna lepiej rozumieć. Nawet jak nas wyzywa, to coś się takiego dzieje, że my zaczynamy rozumieć – mówi Rzepecki.
 
Oddzielny temat to „Orzech” w czasie mszy dla dzieci. – Jako jeden z pierwszych wprowadził w latach 80. specjalne msze dla przedszkolaków. Mimo że ludzie nie mieli wtedy samochodów, przyjeżdżali na nie specjalnie, nawet spoza Wrocławia. Te rozmowy maluchów podczas mszy były bardzo przejmujące, szczególnie intencje wznoszone np. za internowanych rodziców swoich kolegów. Kiedyś kazał dzieciom przynieść do kościoła ulubione misie, którymi mieli się wymienić w trakcie przekazywania znaku pokoju. Ten eksperyment zakończył się jednak okropnym wrzaskiem wymieszanym z płaczem dzieciaków. Jedną rączką trzymały bowiem już misia sąsiada, ale swojego nie chciały oddać – opowiada Mariola Korowiec.
 
„Orzech” gada z Matką Boską
– Ludzie do niego lgną, bo jest prawdziwy, wszystko co mówi, potwierdza swoim życiem. Zachwyca nas także jego stosunek do drugiego człowieka i do zwierząt. Wszystkich traktuje tak samo, nie patrząc na ich pozycję czy inteligencję. Ludzie go uwielbiają także za jego specyficzne dziwactwa – mówi ks. Łukasz „Alvaro” Pawicki, młody wrocławski ksiądz, którego ksywa nadana przez „Orzecha” wzięła się z zamiłowania ksiądza Orzechowskieg do tasiemcowych seriali w rodzaju „Luz Maria” i „Mody na sukces”.
 
Duszpasterstwo przyciąga bardzo różnych ludzi; robotników, hipisów, artystów, naukowców, filozofów, ludzi z problemami psychicznymi, ale też… ateistów. – Mam taką koleżankę ateistkę, która nie znosi księży – opowiada w książce „Orzechowy plon” Maria Dąbrowska, działaczka podziemnej Solidarności – i ona przyjmuje do wiadomości pewne podstawowe prawdy dotyczące np. Ewangelii tylko dlatego, że są wypowiedziane przez „Orzecha”.
Ks. Stanisław jest też powszechnie uważany za wielkiego mistyka. – Jego rozmowy z Matką Boską albo Jezusem to jest coś tak normalnego, że nikogo już nie dziwi, kiedy mówi, jak coś tam z nimi „załatwia” – opowiada, śmiejąc się, Justyna Ostrowska, współpracowniczka ks. Orzechowskiego. – Kiedyś powiedział Maryi, że jak on ma pojechać na dialogi małżeńskie, to Ona musi mu załatwić kasę na stolarza, żeby zrobił mu schody do jego gospodarstwa w Morzęcinie… I właśnie podczas dialogów przyszła do niego para z dokładnie odliczoną sumą na schody – dodaje Ostrowska.
Od kilku dni po Wrocławiu krąży anegdota dotycząca telefonu od jednego z urzędników.  Kiedy poinformowano „Orzecha”, że może dostać tytuł Honorowego Obywatela Wrocławia, ten w swoim stylu odpowiedział: – Też mi coś, przecież zawsze nim byłem!
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Magdalena Piejko