W pełnym nieprawdy, przekłamań i fikcji wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (27-28 września 2014 r.) prof. Witold Kieżun zapytany przez Roberta Mazurka o pseudonim agenturalny „Tamiza” odparł jednoznacznie: „O takim pseudonimie dowiedziałem się dopiero teraz”. Z kolei w równie oderwanym od rzeczywistego przebiegu zdarzeń – bo już po publikacji akt TW ps. „Tamiza” – wywiadzie dla „W Sieci” (29 września – 5 października 2014 r.), profesor pytany o Wiesława Chrzanowskiego odesłał czytelników do swojej zbeletryzowanej książki wspomnieniowej „Niezapomniane twarze”, która od lat 90. doczekała się już kilku wydań.
Pracując od dłuższego czasu nad sprawą „Tamizy” przeczytaliśmy zdecydowaną większość jego publikacji książkowych, choć przyznać musimy, że zbiór jego opowiadań, w których literacka fikcja miesza się z przeżyciami autora, uznaliśmy w tym dorobku za najmniej istotny.
Skoro jednak Witold Kieżun z takim uporem powraca w wywiadach do „Niezapomnianych twarzy”, zwłaszcza do opowiadania zatytułowanego „Władek”, pochyliliśmy się i nad tą lekturą. Nie ma co ukrywać – po batalii medialnej ostatnich dwóch tygodni, fali wrogości z którą w części środowisk patriotycznych spotkał się nasz tekst w „Do Rzeczy”, a zwłaszcza po tak jednoznacznych deklaracjach samego Witolda Kieżuna, lektura „Niezapomnianych twarzy” była dla nas niemałym szokiem.
„Tamiza” po raz pierwszy
W opowiadaniu „Władek”, Witold Kieżun – na użytek książki przybierający postać Teofila – w zawoalowany sposób opisuje swoje relacje z Wiesławem Chrzanowskiemu (w książce występuję jako Władysław Ciechanowski). W końcowej części tej opowieści Kieżun opisał swój wstrząs związany z umieszczeniem „Władka” na tzw. liście Macierewicza jako tajnego agenta bezpieki. Później „Teofil” (Kieżun), który właśnie po wielu latach wrócił do kraju, miał spotkać załamanego „Władka” (Chrzanowski). W ten sposób opisał ich spotkanie: „Teofil wkrótce spotkał Władka. Był zaskoczony jego wyglądem. Mocno postarzały, przygarbiony wyglądał na złamanego człowieka. Wyjaśnił Teofilowi, że udało mu się uzyskać zgodę na przeglądnięcie jego „teczki” przez trzech najbardziej godnych zaufania ludzi, cieszących się powszechnym szacunkiem. Stwierdzili oni, co było oczywiste, że są to raporty sporządzane przez pułkownika Śliwickiego z kilkunastu przesłuchań, o których Władek opowiadał Teofilowi. Był on uważany za jednego z bardziej niebezpiecznych dysydentów.
Nazwano go „Tamiza” i poddano okresowej inwigilacji, stosując stałą kontrolę jego kontaktów bezpośrednich i pisemnych. – Widzisz – powiedział Teofil – przewidziałem, że te wezwania do pałacu Mostowskich mogą być jakąś formą prowokacji, żałuj teraz, że nie uciekłeś z kraju tak jak ja”. Swoją opowieść o Chrzanowskim, Kieżun kończy informacją o nagłej śmierci kolegi opatrując go słowami przyjaciółki: „nie dał się komunistom, zabili go koledzy w Niepodległej Polsce”.
Będąc pod wrażeniem lektury opowiadania „Władek”, zadaliśmy sobie pytanie, kiedy pseudonim „Tamiza” mógł zostać wprowadzony do wspomnień, i czy ewentualnie autor posłużył się w różnych wydaniach książki innym pseudonimem przypisanym Wiesławowi Chrzanowskiemu. W naszym posiadaniu znajdują się trzy wydania „Niezapomnianych twarzy”: pierwsze z 1997, drugie z 2008 i trzecie z 2014 r. We wszystkich wydaniach „Władkowi” przypisano pseudonim TW „Tamiza”.
Wydanie najnowsze, opublikowane nakładem wydawnictwa Poltext w 2014 roku, jeden z autorów niniejszego artykułu otrzymał z rąk profesora Kieżuna wraz z dedykacją w maju bieżącego roku podczas pierwszego (z czerech) spotkań poprzedzających publikację artykułu „Tajemnica Tamizy”.
Wniosek logiczny może być tylko jeden: Witold Kieżun o istnieniu TW o pseudonimie „Tamiza” nie dowiedział się od Piotra Woyciechowskiego, ani z dokumentów mu wówczas przedstawionych do weryfikacji. Wbrew swoim późniejszym niespójnym i chaotycznym wypowiedziom prasowym znał pseudonim „Tamiza” oraz jego znaczenie. Witold Kieżun poznał swój pseudonim w czasie swojej współpracy z SB.
Przypomnijmy: pomiędzy nami a profesorem Kieżunem nie ma już sporu, co do charakteru jego relacji ze Służbą Bezpieczeństwa. Podczas naszego ostatniego spotkania, które odbyło się na kilka dni przed publikacją artykułu „Tajemnica Tamizy” – nastąpił przełom i Witold Kieżun potwierdził, iż miała miejsce współpraca z SB. To przyznanie się uznajemy za kończące dyskusję o charakterze spotkań profesora z oficerami bezpieki.
Przypomnijmy także, co wynika z analizy materiałów źródłowych TW ps. „Tamiza” (jednej teczki personalnej i dwóch teczek pracy): w latach 1973-1980 TW Tamiza odbył 87 spotkań ze swoimi oficerami prowadzącymi; przekazał 76 doniesień, z czego 54 sporządzone własnoręcznie oraz dobył 36 spotkań w lokalach kontaktowych i w mieszkaniach konspiracyjnych SB.
Strukturalne zakłamanie
W świetle powyższego cytatu moglibyśmy w zasadzie zakończyć wszelkie dyskusje i rozważania na temat Witolda Kieżuna, który w ostatnich tygodniach zapewniał wszystkich publicznie, że aż do maja 2014 r., czyli pierwszej rozmowy z Piotrem Woyciechowskim, nigdy nie słyszał o pseudonimie „Tamiza”. Okazało się po raz kolejny, że nas oszukał. Ale nawet nie to zasługuje w tym miejscu na największe napiętnowanie.
Szczególnie bolesny jest w naszym mniemaniu fakt, że Witold Kieżun, który zwłaszcza przez pierwsze dwa lata swojej współpracy z SB (1973-1974) był zadaniowany do inwigilowania Wiesława Chrzanowskiego, na kartach „Niezapomnianych twarzy” przebiera się w moralistę ubolewającego nad niedolą skrzywdzonego przyjaciela przypisując mu w dodatku własny pseudonim agenturalny „Tamiza”! Warto w tym miejscu ponownie przypomnieć, że kiedy SB przekwalifikowywała sprawę operacyjną „Spółdzielca” w sprawę agenturalną Chrzanowskiego o tym samym kryptonimie, kpt. Szlubowski chwalił Kieżuna pisząc: „Uzyskane od „Tamizy” informacje (pisemne) i ustne w znacznym stopniu dopomogły rozpracować figuranta i zakończyć sprawę „Spółdzielca””. Innymi słowy, według bezpieki, działalność Kieżuna przyczyniła się do zwerbowania Chrzanowskiego przez SB jako TW ps. „Spółdzielca”. Po latach profesor Kieżun o tym wszystkim już nie wspomina, i kreśląc wspomnienia o Chrzanowskim przypisuje własnej ofierze swój pseudonim agenturalny!
„Wsteczne tendencje” katolickiego kleru?
Wśród dowodów na prawdomówność prof. Witolda Kieżuna przywołuje się też czasem argument związany z naszym rzekomo bezkrytycznym cytowaniem donosów „Tamizy”. Dowodem tego ma być fragment donosu „Tamiza” z 4 lipca 1973 r., w którym padły następujące słowa: „Przypuszczam, że grubiaństwo Chrzanowskiego w stosunku do mnie ma związek z tym, że w ubiegłym roku na imieniny przekazałem Chrzanowskiemu w prezencie napisaną przeze mnie
książkę, w której ostro skrytykowałem kler katolicki, za jego wsteczne tendencje”. W związku z powyższym, profesor Kieżun wyjaśniał w „Do Rzeczy”: „Autorzy mnie dyskredytujący bezkrytycznie cytują zupełnie nonsensowne insynuacje np. kapitana Szlubowskiego , że Chrzanowski niechętnie odnosi się do Kieżuna ze względu na jego
książkę wrogą w stosunku do kleru. Jestem skłonny dać natychmiast 10 000 złotych temu kto pokaże mi taką moją książkę”. Kilka dni później, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, powtórzył niemal to samo: „Czytam te łgarstwa Cenckiewicza i Woyciechowskiego i pytam: jakim cudem mogłem pisać takie donosy? Twierdzą, że skarżyłem się SB na chłodne stosunki z Wiesławem Chrzanowskim
ze względu na moją książkę, krytyczną wobec księży, którą mu podarowałem. Przecież ja nie mogłem nikomu tego powiedzieć i dać Chrzanowskiemu książkę, bo takiej książki nie ma! Nigdy jej nie napisałem! Dam 10 tys. zł nagrody każdemu, który znajdzie taką książkę”.
Jednak w książce Witolda Kieżuna „Zagadnienia teorii organizacji i zarządzania”, wydanej w 1972 r. przez Zakład Polityki Przemysłowej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, znaleźliśmy fragment, który prawdopodobnie związany jest z treścią donosu z 4 lipca 1973 r.
Na stronie 260 prof. Kieżun poddał krytyce XIV-wiecznego scholastyka, filozofa i logika, znanego najbardziej z krytyki koncepcji heliocentryzmu, ojca Jeana Buridana w kontekście rozważań na temat decyzyjności i zarządzania: „Jeden z najbardziej znanych średniowiecznych wywodów dotyczy zasady niedostatecznej racji. Jean Buridan w pierwszej połowie XIV wieku wymyślił osła, znanego dotąd jako „osioł Buridana”. Osioł ten miał znajdować się dokładnie w środku pomiędzy dwoma identycznymi stertami siana. Buridan twierdzi, że osioł musi paść z głodu, gdyż nie ma żadnego powodu, by poszedł do jednej sterty zamiast do drugiej”. Dalej pisze Pan Profesor również o ojcu Buridanie w kontekście jego przywiązania do heliocentryzmu: „Inne słynne stare zastosowanie dotyczyło położenia ziemi w przestrzeni. Wywód ten prowadził do wniosku, że ziemia nie może się znajdować w jakimś przypadkowym punkcie przestrzeni, bo gdyby tak było, Bóg nie miałby żadnego powodu, aby ją umieścić w jednym takim punkcie zamiast w innym. Nie umieściłby jej zatem nigdzie. Wychodząc z takiego założenia, dowodzono dalej, że ziemia musi się znajdować w centrum wszechświata”.
książka autorstwa Witolda Kieżuna wydanej nakładem WSNS przy KC PZPR w 1972 roku
Niewątpliwie, w propagandzie komunistycznej, lewicowej i liberalnej, długie przywiązanie Kościoła katolickiego do koncepcji geocentrycznej, obalonej ostatecznie przez Mikołaja Kopernika w początku XVI wieku, uchodzi – używając słów z donosu „Tamizy” – za przejaw „wstecznych tendencji” i do dziś jest często powtarzanym argumentem przeciwko Kościołowi.
„Wybitny ekonomista”?
Często pojawiającym się „argumentem” w obronie prof. Witolda Kieżuna jest odwołanie się do jego bohaterstwa z okresu Powstania Warszawskiego, ale również do jego kompetencji zawodowych.
W polemikach z nami, okrzyknięto profesora „wybitnym ekonomistą”, choć on sam nigdy nie studiował ekonomii (skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim), zaś w swoich publikacjach – tych z okresu PRL – ekonomią zajmował się bardzo pobieżnie i to w kontekście prakseologii czyli teorii sprawnego działania. Czytając jego książki z czasów PRL mieliśmy silne poczucie dysonansu poznawczego, w którym marksistowskie teorie na temat zarządzania i organizacji pracy wykładane specyficzną nowomową przez Witolda Kieżuna rozmijały się z powtarzanymi bez opamiętania sloganami o nim, jako „wybitnym ekonomiście”. Nadmierne przywoływanie cytatów z Marska, Engelsa i Lenina, powoływanie się na osiągnięcia literatury sowieckiej zestawianej z podręcznikami wydawanymi w Anglii czy Stanach Zjednoczonych, tworzyły często trudną do pokonania pisaninę z której nie wiele w istocie mogło wynikać.
Wystarczy sięgnąć po jego sztandarową książkę zatytułowaną „Dyrektor”, wznawianą od lat 60. w formie kolejnych wydań, by bez trudu zauważyć, iż
podstawowym dylematem badawczym ówczesnego docenta Kieżuna była kwestia pogodzenia anglosaskich teorii na temat sprawnego zarządzania przedsiębiorstwem (zaczerpniętych głównie z myśli Taylora) z marksistowsko-leninowską koncepcją kolektywu i roli w niej dyrektora, jako przedstawiciela partyjnej nomenklatury oddelegowanego na funkcję kierowniczą. Powoływał się przy tym na myśl Lenina, który wielokrotnie chwalił system Taylora postulując jego zastosowanie w bolszewickiej Rosji („Ewolucja systemów zarządzania. Zasadnicze kierunki rozwoju myśli organizacyjnej po II wojnie światowej”, Bydgoszcz 1973, str. 5). Stąd też Kieżun – w wydaniu książki „Dyrektor” z 1974 r. – zgodnie z doktryną Gierka rozwodzi się na temat pogodzenia funkcji społecznych i politycznych z rolą dyrektora dochodząc do przekonania, że łączone w ten sposób 3-4 funkcje pełnione w PZPR, ZSL czy SD lub Powiatowych i Miejskich Radach Powiatowych powinny zostać diametralnie ograniczone, gdyż nie tylko ma to zgubny wpływ na kierowanie przedsiębiorstwem, ale również na „ograniczenie rzeczywistej aktywności poszczególnych działaczy i tempa wzrostu aktywu społeczno-politycznego w kraju” („Dyrektor. Z problematyki zarządzania instytucją (na przykładzie banku)”, Warszawa 1974, str. 377).
O „profetyczności” jego myśli prakseologiczno-ekonomicznej świadczy również przekonanie, wyrażone chociażby w książce „Tendencje zarządzania w warunkach rewolucji naukowo-technicznej” (Rzeszów 1973), w której Witold Kieżun przewidywał, że gospodarka PRL będzie się tak dynamicznie rozwijać, że w 2000 r. Polska wejdzie do Klubu Państw Rozwiniętych pod warunkiem, że zrealizuje „konkretne kierunki rozwoju nakreślone w wytycznych gospodarczych Partii i Rządu” (str. 24).
Rozprawa z „autonomizacją” i „dyrektor-kolega”
Jednak swoje koncepcje na tym polu najlepiej wyłożył Witold Kieżun w jednej ze swoich sztandarowych książek – „Autonomizacja jednostek organizacyjnych. Z patologii organizacji” (Warszawa 1971).
W tej nużącej książce, pełnej cytatów z traktatów i przemówień Lenina w rodzaju „Imperializmu jako najwyższym stadium kapitalizmu”, prof. Kieżun rozprawia się ze zjawiskiem „autonomizacji monopolistycznego kapitału” upatrując je we zachowawczych i „wielowiekowych tradycjach kulturowych” akcentujących silne przywiązanie do prywatnej własności, w tym „prywatnej własności środków produkcji”. W warunkach polskich chodzi więc przede wszystkim o „admirację szlachcica dla hierarchii społecznej i związanego z nią rytuału”, co miało również odegrać negatywne konsekwencje nawet wówczas, gdy w drabinie społecznej – jak w okresie PRL – piął się urzędnik pochodzenia chłopskiego, gdyż starał się on wzorować na swoim ciemiężycielu „stylizując się na pana” („Autonomizacja…”, str. 212-213). Zdaniem Kieżuna, ta zgubna szlachecko-własnościowa tradycja jest trudna do przełamania nawet po blisko 30-latach komunizmu w Polsce Ludowej, gdyż „wytworzyło się przywiązanie do „swego”, do sfery autonomicznego działania na własnym kawałku ziemi, oddzielonym od sąsiada wyraźnie wykopaną miedzą. Idea współdziałania, szerszego interesu całej wnioski, przy indywidualnym systemie gospodarowania i indywidualnym zaspokojeniu swoich potrzeb (własny wypiek chleba, przędzenie lnu, szycie ubrania), nie mogła się rozwinąć przechodząc w nawyk myślenia kategoriami społecznymi”. I dalej:
„Postawy wykształcone w wielowiekowym oddziaływaniu określonych wzorców kulturowych nie zostały zniwelowane w procesie industrializacji i rozwoju zespołowych form pracy, tak jak to miało miejsce w innych społeczeństwach europejskich. Wynikało to przede wszystkim z opóźnienia w rozwoju przemysłu i wskutek tego wejścia w okres socjalistycznej industrializacji z pominięciem wcześniejszych stadiów rozwojowych” („Autonomizacja…”, str. 214-215).
fragment książki Witolda Kieżuna dotyczący Jean Buridan
Jednak do niezbędności zmian kulturowych w społeczeństwie, warunkujących przecież prawdziwy rozwój socjalistycznej gospodarki, Witold Kieżun powracał także później w swoich wykładach i skryptach wydawanych „do użytku wewnętrznego” przez Wyższą Szkołę Nauk Społecznych przy KC PZPR. Rozważając problem zmiany kulturowej we wspomnianych już „Zagadnieniach teorii organizacji i zarządzania” uzależnił od tego kwestię „przeciwdziałania procesowi koncentracji i centralizacji kapitałów” polemizując w tym miejscu ze znanym teoretykiem kapitalizmu Fridrichem A. Hayekiem nazywając jego myśl mianem „utopijnej próby zatrzymania rozwoju społecznego” („Zagadnienia teorii organizacji…”, str. 91).
W tej socjalistycznej dialektyce, tak rozumianą „autonomizację” postaw mógł przełamać wśród pracowników nowy typ w pełni uświadomionego „dyrektora-kolegi”, który powinien znać swoich pracowników, poznać ich „warunki rodzinne i mieszkaniowe”, „pozostający w bliskim nieformalnym kontakcie z pracownikiem („byłoby wskazane, by kierownik mógł z każdym pracownikiem w odpowiedniej chwili w koleżeńskiej formie porozmawiać o jego warunkach życiowych, troskach czy radościach”)” i promujący „uniformizację” ubioru jako „element poprawy atmosfery pracy” („Dyrektor…”, str. 407). Nie znaczy to jednak, że „dyrektor-kolega” miałby funkcjonować poza kontrolą. W komunizmie nikomu wierzyć nie można więc kilka lat później prof. Kieżun sprecyzował swoją koncepcję kontroli „dyrektora-kolegi”:
„należy tu wymienić przede wszystkim oddziaływanie wewnętrznych organów politycznych i społecznych, a mianowicie: podstawowej organizacji partyjnej, innych organizacji politycznych (koła ZSL i SD), rady zakładowej, samorządy robotniczego, SZMP i innych. Wiele z tych organizacji posiada konkretne uprawnienia władcze w stosunku do dyrektora, że wspomnimy tylko kontrolny charakter działalności POP i określone uprawnienia samorządu robotniczego. Sposób postępowania z pracownikami i metody motywacji dyrektora są przedmiotem stałej uprawnionej obserwacji i ingerencji innych czynników” („Elementy socjalistycznej nauki o organizacji i zarządzaniu” (Warszawa 1978, str. 229).
Stalin i „elementy socjalistycznej nauki”…
Bodaj najbardziej znaną książką Witolda Kieżuna w PRL były właśnie wspomnienie powyżej „Elementy socjalistycznej nauki o organizacji i zarządzaniu” (Warszawa 1978). Napisał ją już jako w pełni dojrzały naukowiec, profesor i prakseolog korzystający z przywilejów władzy. W czasie, gdy wielu byłych marksistów i komunistów porzucało dialektykę na rzecz wolności nauki, a nawet wiązało się z ruchami antykomunistycznymi, profesor Kieżun brnął w jedynie słuszną ideologię tłumacząc cały sens prakseologii marksizmem: „Prakseologiczna interpretacja pojęcia organizacji jako całości składającej się z części podporządkowanych określonym regułom postępowania w interesie całości jest zbieżna z pojęciem całości w dialektyce marksistowskiej. Klasycy marksizmu wielokrotnie akcentowali znaczenie ustroju jako całości. Marks pisał, że „stosunki produkcji każdego społeczeństwa tworzą jedną całość”. Podobnie Lenin traktował społeczeństwo jako całość integralnie rozwijającą się. Czynnikiem integrującym poszczególne części są stosunki produkcji wytwarzające się między ludźmi w procesie produkowania. Ważne jest więc widzenie całości. „(…) socjaliści powinni umieć odróżnić cząstkę od całości, powinni wysuwać jako swoje hasło całość, a nie cząstkę (…)” – pisał Lenin. Oskar Lange również uważał pojęcie całości za jedno z najważniejszych w materializmie dialektycznym. Pisał: „Jednym z kluczowych zagadnień materializmu dialektycznego jest sprawa całości oraz kwestia charakteru dialektycznych procesów rozwojowych. Materializm dialektyczny stwierdza istnienie układów, których elementy powiązane są łańcuchami zależności przyczynowo-skutkowych” („Elementy socjalistycznej nauki…”, str. 16-17).
Był na tyle w tym gorliwy, że w rozważaniach na temat kontroli pracy wprowadził do nich aprobatywnie cytat nieprzywoływanego już wówczas Stalina z jego dzieł (t. 4, Warszawa 1951): „
Kontrola staje się przede wszystkim środkiem wyzwalania konfliktów nieantagonistycznych, czynnikiem zorganizowanej krytyki, mającym na celu ulepszenie pracy. W lapidarny sposób ujął istotę kontroli socjalistycznej J. Stalin, pisząc, że: „Najważniejszą rzeczą jest nie łapanie poszczególnych przestępców, lecz poznawanie rewidowanych instytucji, wnikliwe i poważne zapoznawanie się z nimi, poznawanie ich wad i zalet oraz posuwanie naprzód sprawy doskonalenia tych instytucji”. Te teoretyczne założenia nie zawsze były jednak jednoznacznie realizowane w praktyce, w której czasem występowało zjawisko patologii kontroli stającej się instrumentem biurokracji” („Elementy socjalistycznej nauki…”, str. 43).
Powrót do wielkości Lenina
Ale to, co wypaczyli uczniowie Stalina naprawić miał powrót do czystości idei Lenina i jego modelu równowagi pomiędzy centralnym zarządzaniem i kolektywem demokratycznym: „Dla naszych rozważań ważne jest, że
w leninowskiej koncepcji wypracowano nowy model równowagi, w którym element centralnej decyzji wiąże się z demokratyczną jej preparacją i samodzielną realizacją. Zasada centralizmu demokratycznego, która zgodnie z założeniami funkcjonować ma zarówno w skali makro-, jak i mikroorganizacyjnej, staje się podstawową cechą tego systemu. Należy tu zwrócić szczególną uwagę na fakt, że przy jednoznacznym widzeniu potrzeby centralizacji kładzie się silny nacisk na partycypację, na rozwój demokracji” („Elementy socjalistycznej nauki…”, str. 46-47). W swoim skrypcie wydanym przez KC PZPR ujął to profesor nieco dobitniej:
„stanowczo zwalczając kolegialność konkretnych decyzji gospodarczych i domagając się przeprowadzenia zasady jednoosobowego kierowania, Lenin nie odrzucał jednak kolegialności tam, gdzie jest jej właściwe miejsce. Z równą siłą stwierdzał, że „każdemu obywatelowi powinno się stworzyć takie warunki, by mógł uczestniczyć i w omawianiu ustaw państwowych, i w wyborze swych przedstawicieli, i w wprowadzaniu ustaw państwowych w życie, a oceniając projekt dekretu o trybunałach rewolucyjnych stwierdził, iż „niesłuszne jest wprowadzenie urzędy jednoosobowego trybuna” („Zagadnienia teorii organizacji…”, str. 195).
W czym Witold Kieżun upatrywał ową „partycypację” i „rozwój demokracji” w warunkach PRL? Nie tylko w stosunkach pracowniczych, ale w samej istocie ustrojowej państwa komunistycznego, którego poszczególne gremia kierownicze (w PZPR) i urzędy (np. Rada Ministrów) pochodziły – według profesora Kieżuna – z wolnego wyboru. W swoim podręczniku o socjalistycznej nauce o organizacji i zarządzaniu bez zająknięcia tłumaczył ową „partycypację” społeczeństwa w demokracji ludowej:
„źródłem władzy jest ta część społeczeństwa, która ma pełnię praw obywatelskich, w tym również przodująca grupa członków partii. W obrębie tej części społeczeństwa mieszczą się i grupy społeczne reprezentujące poszczególne zakłady pracy. Wyborcy wybierają Sejm, a delegaci wybrani na zjazd partii wybierają Biuro Polityczne i Komitet Centralny (analogicznie wybiera się i Centralną Radę Związków Zawodowych), Sejm, w którym podstawową grupą są członkowie Poselskiego Klubu PZPR, powołuje rząd, którego poszczególni członkowie (ministrowie) mianują dyrektorów zjednoczeń i przedsiębiorstw. Dyrektor kieruje określoną grupą społeczną, posiadającą bezpośrednie instrument bieżącego kontrolowania jego czynności i wpływania na jego decyzje. W produkcyjnym zakładzie pracy będzie to konferencja samorządu robotniczego i organizacja partyjna, w instytucji administracyjnej – rada zakładowa i egzekutywa organizacji partyjnej. Organa te mają określony wpływ od wewnątrz na działalność dyrektora. Do tego dochodzi zewnętrzna instancja partyjna i związkowa, które sprawują kontrolę nad bieżącą działalnością dyrektora” („Elementy socjalistycznej nauki…”, str. 159-160).
Cytując przy tym dzieła i mowy Lenina, również te z okresu wojny z Polską z lat 1919-1921, Witold Kieżun przekonywał o wyższości socjalistycznego modelu pracy nad stosunkami panującymi w kapitalizmie. Na tym polu dawał tu popis swojej szczególnej lojalności wobec obowiązującej ideologii: „Pełny rozwój osobowości człowieka jest możliwy przy określonym, wysokim poziomie dobrobytu i realizacji modelu dezalienacji pracy. Wynika stąd waga operacyjnych, pośrednich celów socjalizmu – rozwój bazy przemysłowej i stworzenie systemu organizacji umożliwiającego twórczy, kreatywny udział każdego pracownika w procesie pracy i w pełni zabezpieczającego jego zdrowie fizyczne i psychiczne.
Chodzi o takie zorganizowanie pracy, które umożliwi osiągnięcie maksymalnej wydajności pracy przy minimalnym wysiłku, największym komforcie pracy i zadowoleniu z niej, przy jednoczesnym zapewnieniu optymalnych warunków zdrowia fizycznego i psychicznego. Człowiek epoki socjalizmu określa więc swój stosunek do pracy w kategoriach pełnej identyfikacji. Praca staje się celem samym w sobie, źródłem satysfakcji, przestaje być ciężarem, znojem, czymś obcym naturze człowieka. Człowiek identyfikuje się również z szeroką sferą aktywności społecznej, uczestniczy w procesach zarządzania, przestaje być przedmiotem manipulacji, a staje się podmiotem współdecydującym o losach mikro- i makroorganizacji. Dezalienacja oznacza też pełne zaangażowanie osobiste w funkcjonowanie makroorganizacji, odczuwanie satysfakcji z osiągnięć zbiorowych i przejmowanie się porażkami” („Elementy socjalistycznej nauki…”, str. 58).
Kariera obieżyświata
Aleksander Wierzejski, dziennikarz i redaktor prowadzący RadiaWnet jako jeden z nielicznych komentatorów najtrafniej określił Witolda Kieżuna mianem „członka PRL-owskiego establishmentu”.
Zauważyć należy, że profesor Kieżun nie dość, że w żaden sposób nie włączał się w jakikolwiek nurt opozycji w latach 70., to na dodatek nie może być dzisiaj uznany za osobę represjonowaną po powrocie z sowieckiego gułagu w 1946 r. Nie ulega wątpliwości, że jego życiorys w PRL nie jest reprezentatywny dla żołnierzy AK, zwłaszcza tych, których osobiście odznaczył Virtuti Militari sam Komendant Główny AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski. Zaledwie kilka miesięcy po powrocie z zesłania w Związku Sowieckim Kieżun (w październiku 1946 r.) wstąpił do Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację (późniejszy ZBOWiD) otrzymując – jak sam deklarował – Odznakę Grunwaldu (prawdopodobnie chodzi Order Krzyża Grunwaldu bądź o Odznaką Grunwaldzką), a miesiąc później – będąc jeszcze studentem Wydziału Prawa UJ (ukończył studia w 1949 r.) – został stypendystą-praktykantem w Narodowym Banku Polskim w Krakowie. Późniejsza jego kariera w kierowanym przez stalinistów NBP jest wręcz oszałamiająca – we wrześniu 1949 r. był już kierownikiem działu w Wydziale Inspekcji i Kontroli NBP w Warszawie (1949-1953), zaś od kwietnia 1953 r. Zastępcą Głównego Rewidenta w Biurze Głównego Rewidenta NBP (1953-1959). Już wówczas miał utrzymywać bliżej nieokreślone kontakty z SB, które „sprawiły, że w środowisku (Banku Narodowego) miał wiele z tego powodu przykrości”. Kolejne szczeble kariery Witolda Kieżuna w NBP to wyłącznie stanowiska kierownicze i dyrektorskie, z których w 1971 r. zrezygnował na rzecz kariery naukowej w PAN, Uniwersytecie Warszawskim, SGPiS, Uniwersytecie Łódzkim czy KC PZPR.
Miarą korzystania przez profesora Kieżuna z przywilejów ludzi władzy są przyznane mu odznaczenia państwowe oraz w istocie nieskrępowana możliwość podróżowania (w tym jego najbliższej rodziny) po świecie, zwłaszcza do krajów kapitalistycznych. Z jego akt paszportowych, różnych kwestionariuszy osobowych i własnoręcznych życiorysów wynika, że od lat 50. Witold Kieżun zwiedził niemal całą zachodnią Europę i Amerykę Północną, nie wspominając o krajach arabskich, afrykańskich i socjalistycznych ze Związkiem Sowieckim na czele. W latach 1955-1981 prof. Kieżun przebywał za granicą 26-krotnie, z czego 17 razy wyjeżdżał do krajów kapitalistycznych (najczęściej do Francji i USA, ale odwiedzał także Kanadę, Wielka Brytanię, RFN, Hiszpanię i Turcję oraz Grecję). Pozostałe wyjazdy dotyczyły tzw. demoludów. W latach 1967-1979 pięciokrotnie przebywał w ZSRS, dwukrotnie odwiedzał Czechosłowację (1955 i 1967 r.) i Bułgarię (1973 i 1975 r.). Tylko jeden raz władze komunistyczne – wedle dostępnych dokumentów SB – odmówiły profesorowi Kieżunowi prawo wyjazdu do krajów kapitalistycznych. Stało się to 1959 r. i miało związek z planowanym wyjazdem do Anglii.
„Pełna identyfikacja”
Już w 1946 r. Witold Kieżun został odznaczony Odznaką Grunwaldu (prawdopodobnie chodzi Order Krzyża Grunwaldu bądź o Odznaką Grunwaldzką), ustanowioną najpierw przez dowództwo Armii Ludowej a później przejętym przez władze Polski Ludowej. Na kolejne odznaczenie państwowe czekał blisko dziewięć lat. Najpierw dostał Medal 10-lecia Polski Ludowej a później, uchwałą Rady Państwa PRL z 10 lipca 1954 r., za zasługi w pracy zawodowej w dziedzinie finansów, otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi. W 1962 r. udekorowano Kieżuna Odznaką m. st. Warszawy a kilka lat później Odznaką 1000-lecia Państwa Polskiego (1966 r.). Co więcej, w 1968 r. Witold Kieżun otrzymał od Ministra Obrony Narodowej gen. Wojciecha Jaruzelskiego PRL Brązowy Medal Zasługi dla Obronności Państwa. Trzy lata później władze PRL przyznały mu Srebrny Medal za Zasługi dla Obronności PRL. Później były kolejne odznaczenia, m. in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1972 r.) i Medal Komisji Edukacji Narodowej (1976 r.). Z różnych dostępnych dokumentów wynika, że całym okresie PRL Witold Kieżun otrzymał co najmniej 15 odznaczeń państwowych. I co najciekawsze – nie wymienia ich wszystkich w swojej książce wspomnieniowej „Magdulka i cały ten świat” (str. 560).
Jego lojalność wobec Polski Ludowej została też potwierdzona uchwałą Rady Państwa z 17 stycznia 1980 r. o powołaniu Witolda Kieżuna w skład 16-osobowej Państwowej Komisji Wyborczej, w związku z wyznaczonymi na 23 marca 1980 r. wyborami do Sejmu PRL. Ich wynik był z góry przesądzony i nasz „wybitny ekonomista” nie musiał zbyt długo liczyć głosów. Już dzień po wyborach Państwowa Komisja Wyborcza, w której zasiadał, ogłosiła wyniki głosowania: w wyborach wzięło udział 98,87 % wyborców, a na listy Frontu Jedności Narodu oddano aż 99,52 % ważnie oddanych głosów. To była świetnie wykonana praca, bo jak pisał przecież Witold Kieżun dwa lata wcześniej w „Elementach socjalistycznej nauki o organizacji i zarządzaniu”: „Człowiek epoki socjalizmu określa więc swój stosunek do pracy w kategoriach pełnej identyfikacji”.
Na szczęście kilka miesięcy później zakłamany gmach Polski Ludowej zaczął się trząść w posadach. Nastał Sierpień ’80, a później „Solidarność” – masowy narodowo-wyzwoleńczy ruch antykomunistyczny. Droga do wolnej Polski została otwarta. Ale nawet wówczas Witold Kieżun nie stał się twarzą tego ruchu i tej drogi. W 1981 r. państwo Kieżunowie na paszportach PRL wyjechali służbowo do Nowego Jorku, by w ramach misji ONZ w Burundi realizować projekt szkolenia kadr na potrzeby krajów afrykańskich.
Pozostał do końca lojalnym obywatelem Polski Ludowej, której służył przez znaczną część okresu jej istnienia. Ta służba miała zarówno swój wymiar konfidencjonalny – jako TW „Tamiza”, jak i jawny, ujęty najpełniej w dialektycznych rozważaniach książkowych na temat socjalistycznego zarządzania i organizacji pracy.
Źródło: niezalezna.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Sławomir Cenckiewicz,Piotr Woyciechowski