Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Taśmowy przewrót

W sytuacji niezwykle dynamicznych zmian i próby rozgrywania afery taśmowej przez różne środowiska, najważniejszym wyzwaniem jest to, by nie dopuścić do przewrotu władzy w stylu PZPR, czyli zas

W sytuacji niezwykle dynamicznych zmian i próby rozgrywania afery taśmowej przez różne środowiska, najważniejszym wyzwaniem jest to, by nie dopuścić do przewrotu władzy w stylu PZPR, czyli zastąpienia starego genseka nowym.

Wydarzenia od wtorku toczyły się tak szybko, że tekst pisany w środę rano ważność utracił po południu. Notatki pisane tego samego dnia po południu wieczorem były już do niczego, założenia z wieczoru zaś zdezaktualizowały się jeszcze przed północą. Pisząc kolejną wersję artykułu, nie mam żadnej pewności, czy w weekend cokolwiek z niego będzie jeszcze się broniło.

Męskie rozmowy

W środę przed południem sytuacja przedstawiała się dość typowo. Jeśli wierzyć we wszystkie, nawet sprzeczne wypowiedzi polityków związanych z Platformą Obywatelską, w państwie, które nie istnieje, wydarzyła się afera, której nie było. Nie doszło do złamania prawa przez ludzi władzy, ale jedynie przez tych, którzy ich nagrali. Nie doszło do nacisków na prezesa NBP. Trudno zresztą mówić o naciskach w sytuacji, gdy żadne naciski nie są konieczne. Jest tylko ordynarny – dosłownie i w przenośni – handel, który politycy i hojnie dokarmiane przez rząd media przedstawiają jako wyraz troski o sprawy kraju.

Kiedy kilka lat temu „Wprost” ujawniło tzw. taśmy Oleksego [zapis rozmowy Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym], media pracowały pełną mocą, by skupić naszą uwagę na kilku fajerwerkach, takich jak np. wypowiedź byłego premiera na temat urody i zachowania Jolanty Kwaśniewskiej. Dopiero publikowane w internecie analizy politycznej blogerki Kataryny zmusiły je do łaskawego zauważenia, że oprócz wątpliwości obyczajowo-estetycznych pojawiają się również takie, które mogłyby zaprowadzić Aleksandra Kwaśniewskiego wraz z żoną do kryminału.
Ledwie w Sejmie nastąpiła kolejna odsłona tej tragifarsy, a już światło dzienne ujrzały kolejne nagrania, których treść opublikowało „Wprost”. Historia zdaje się powtarzać. Treść rozmowy miała zostać przykryta przez przekleństwa użyte przez polityków. Najmniej istotny w tym wszystkim wulgarny język najpierw wykreowano na zasadniczy problem, później zaś dodano, że jest on przecież normalny w męskiej rozmowie.

Więc o co właściwie chodzi? W czyim interesie

Teraz, gdy realne jest wypłynięcie kolejnych nagrań z cyklu taśm „Wprost” (Sylwester Latkowski zapowiada, że informator obiecał redakcji dostarczyć taśmy z rozmowami Elżbiety Bieńkowskiej z Pawłem Wojtunikiem i Jana Kulczyka z Krzysztofem Kwiatkowskim), w mediach zaczynają się pojawiać nazwiska już nie tylko polityków, lecz również celebrytów. Jakby ktoś liczył na to, że społeczeństwo rzuci się na nagrania rozmów Edyty Górniak i Tomasza Kammela, a zapomni o mniej dotąd eksponowanych, a równie ciekawych wątkach z rozmowy Marka Belki i Bartłomieja Sienkiewicza czy innych polityków.

Podczas gdy jedni (na posterunku radiowa Trójka) zastanawiali się, czy Polacy za dużo przeklinają, inni pytali, kto zyskał na ujawnieniu nagrań. Jak zwykle w takich sytuacjach tropy wiodą do nieodległych stolic. Gdy Polacy rozmawiali o taśmach, Berlin forsował nowe unijne regulacje, uderzające w nasz przemysł węglowy. Rosjanie kupowali kolejne udziały w Azotach. Okazało się, że budynek, w którym mieści się „restauracja nagrywających kelnerów”, jest rosyjską własnością. Jej właściciel Robert Sowa Agnieszce Kublik udzielił zaś wywiadu w towarzystwie gen. Marka Dukaczewskiego. Do tego Sylwester Latkowski jest osobą, o której dużą wiedzę mają nie tylko dziennikarze z konkurencyjnego tygodnika braci Karnowskich, co zawsze prowokuje do pytań o swobodę działania i dziennikarską niezależność.

Nierealny scenariusz

W Polsce do najgłośniejszych samobójstw dochodzi zawsze tuż przed weekendem, tak by nie można było zbyt szybko wszcząć odpowiednich procedur. Czy akcja ABW w redakcji „Wprost” była takim właśnie samobójstwem ministra Sienkiewicza lub nawet premiera Donalda Tuska? Działania służb, wyglądające na sabotaż lub przejaw paniki, uderzyły tym razem nie w dziennikarzy krytycznych wobec rządu, tylko w koncesjonowanego harcownika. Tego samego, który nie tak dawno tworzył hagiograficzne teksty na temat Barbary Blidy, a swoich czytelników – w tym samym czasie co taśmami – częstował serią publikacji atakujących profesora Bogdana Chazana.

To zrodziło podziały wśród sprzyjających ekipie Tuska dziennikarzy. Najwierniejsi docenili zdecydowane działania służb, za porażkę uznając jedynie to, że kompromitujących materiałów nie udało się – przynajmniej w środę – odzyskać. Jednak duża grupa medialnych przyjaciół premiera poczuła nagłe zaniepokojenie stanem wolności słowa w Polsce, a pierwszą jej obrończynią stała się sama Monika Olejnik. Gdy połączyć to z sondażami, w których połowa Polaków oczekuje dymisji premiera, PiS zaś przegania PO o 10 proc., łatwo dać się porwać marzeniom.

Nie sposób jednak nie spojrzeć na nagłe społeczne przebudzenie z dystansem. Wydarzenia w redakcji „Wprost”, nawet jeśli starannie wyreżyserowane, mogą szokować kogoś, kto szczerze i z oddaniem świętował trzy tygodnie wcześniej 25-lecie odzyskania wolności. Na ile jednak rzeczy trzeba było wcześniej przymykać oczy, by 4 czerwca brać udział w radosnej zabawie?

W czym najście ABW na redakcję „Wprost” gorsze było od szykan, jakie spotkały sześć lat temu Wojciecha Sumlińskiego? Owszem, kilku dziennikarzy zainteresowało się wówczas losem kolegi, jednak ogólne reakcje były o wiele łagodniejsze, konsekwencje zaś dla odpowiedzialnych za tamten zamach na wolność słowa – żadne. Sprawa Sumlińskiego do dziś toczy się przed sądem praktycznie bez zainteresowania mediów, choć na sali sądowej goszczą często politycy z pierwszych stron gazet, z prezydentem Bronisławem Komorowskim włącznie. Kiedy dziś czytam o białoruskich standardach, nie wiem, czy docenić deficytową dotąd surowość ocen, czy zazdrościć tylu lat mocnego snu. Możemy być zresztą pewni, że najbardziej krytyczna ocena zachowania służb i rządu wobec redakcji „Wprost” nie wpłynie na podejście do innych ważnych dla nas tematów. „Tych spraw nie można porównywać” – to zdanie, które w najbliższym czasie usłyszymy na pewno wiele razy.

Wątpliwi kandydaci do tronu

Kolejną odsłoną dramatu miała być konferencja prasowa Donalda Tuska. Część obserwatorów spodziewała się dymisji premiera lub przynajmniej ministra spraw wewnętrznych. Zamiast tego dostaliśmy specyficzną, siedzącą odmianę stand‑upu, w której artysta opowiadał o swoich telefonicznych apelach do niezależnej prokuratury i własnej trosce o wolność słowa. Premier Tusk tak bardzo przywiązany jest do tej wartości, że można się zdziwić, dlaczego nie stanął na czele protestu w redakcji „Wprost”. Zamiast tego zaapelował o jak najszybsze ujawnienie wszystkich nagrań i zadeklarował pomoc w tej kwestii. Czy uspokoił tym nastroje opinii społecznej i środowiska dziennikarskiego, które ponoć, jak twierdzi Monika Olejnik, całe jest dziś przeciw niemu?

Tusk na pewno stracił wizerunkowo bardzo dużo. Zarówno przez samą aferę taśmową i brak jakiejkolwiek reakcji, jak i z powodu środowej awantury w redakcji „Wprost”. Brak poparcia części przychylnych dotąd dziennikarzy może kosztować szefa rządu bardzo dużo w sytuacji, w której pisane są już scenariusze pozbawienia go władzy. Wydaje się też, że odwraca się od niego również część partyjnych kolegów. Czy jednak za wszystkim stoją wyłącznie nerwy, czy też chęć uniknięcia publikacji przynajmniej części nagrań lub pytań o to, czy jedynie NBP tak chętny był do wspólnej pracy nad dobrym wynikiem wyborczym partii rządzącej?

Taśm jest ponoć bardzo dużo. Musimy pamiętać, że plany rozwiązania politycznego kryzysu pisane są nie tylko w siedzibie PiS‑u i redakcjach prawicowych tygodników. Opozycyjne środowiska muszą zarówno pilnować premiera i jego ludzi, jak i patrzeć uważnie, czy nie dojdzie do próby zastąpienia ich kimś wywodzącym się z tego samego środowiska i równie uległym wobec rozgrywających w ostatnich latach polską politykę. Pałacowy przewrót w stylu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, do którego przeprowadzenia chętnych, jak widać, nie brakuje, nie przyniesie Polsce nic, z wyjątkiem chwilowej ulgi i wątpliwej satysfakcji. To zaś zdecydowanie za mało.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski