Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Jan Krzysztof Ardanowski nie ma żadnej litości dla umowy UE - Mercosur: "Pasożytowanie na rodzimych rolnikach"

Komisja Europejska pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen z niezwykłą werwą prze do podpisania przez Unię Europejską umowy handlowej z krajami z grupy Mercosur. Negocjacje trwają od 25 lat, a w ostatnim czasie znacznie przyspieszyły. We wtorek rzecznik von der Leyen przekazała, że przewodnicząca KE z pewnością poruszy temat umowy choćby w kuluarowych rozmowach podczas najbliższego spotkania szefów rządów w ramach Rady Europejskiej 19 grudnia. - Polska nic na tym międzykontynentalnym dealu nie zyska - twierdzi Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa i rozwoju wsi. Wymienia jednak, ile możemy na tym stracić. A gra toczy się o ogromną stawkę.

Jan Krzysztof Ardanowski
Jan Krzysztof Ardanowski
Zbigniew Kaczmarek - Gazeta Polska

Według źródeł w Brukseli, von der Leyen będzie chciała na ten temat porozmawiać zwłaszcza z Donaldem Tuskiem i Giorgią Meloni, ponieważ Polska i Włochy znajdują się wśród największych krytyków porozumienia - doniósł we wtorek PAP. Premier Donald Tusk pytany kilka dni temu o umowę Mercosur oświadczył, że "nie może dać gwarancji", iż uda mu się obronić polskie rolnictwo przed niekorzystnymi skutkami unijnej umowy. Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa i rozwoju wsi za rządów Zjednoczonej Prawicy uważa zaś, że wejście w życie umowy z krajami Ameryki Południowej lada dzień zrujnuje polską gospodarkę, w znacznym stopniu opartą o rolnictwo. Dlaczego tak się stanie, wyjaśnił w rozmowie z portalem niezalezna.pl.

Co oznacza dla polskiej gospodarki zawarcie umowy z grupą krajów Mercosur?

Umowa z krajami Mercosur sprowadzi się do wymiany artykułów przemysłowych za żywność. Dążą do niej państwa Europy, które na wysokim poziomie mają rozwiniętą produkcję przemysłową. Chodzi to głównie o Niemcy, które szukają rynku zbytu dla swoich samochodów, sprzętów gospodarstwa domowego czy turbin wiatrowych. Częściowo na tym dealu skorzystałby również przemysł chemiczny Francji. 

Już kilkanaście lat temu niemieccy politycy łakomym okiem zaczęli spoglądać na kraje Ameryki Południowej w poszukiwaniu rynku zbytu. Negocjacje z krajami Mercosur ciągnęły się jednak latami - były leniwe, toczyły się tak, jakby nikomu na nich specjalnie nie zależało. Sytuację zmieniła pandemia oraz wojna na Ukrainie. Dziś rząd federalny Niemiec musi pomagać niemieckim przedsiębiorstwom przemysłowym, by nie upadły. Przykładowo - ostatnie wiadomości o grupie Thyssena są takie, że ma otrzymać dużą pomoc rządu niemieckiego, bez oglądania się tego ostatniego na unijne prawodawstwo dotyczące pomocy publicznej. 

Polska nic na tym międzykontynentalnym dealu nie zyska. My nie mamy rozwiniętego przemysłu, którego wyroby moglibyśmy eksportować. 

Z drugiej strony słyszymy przecież, że raz po raz w Polsce zamykają się przedsiębiorstwa przemysłowe. Czy wzrostu popytu podyktowany otwarciem nowego, ogromnego rynku nie stanowi dla Polski szansy w wyścigu produkcyjnym?

Ale czy my jesteśmy jakimś liczącym się producentem czegokolwiek poza żywnością i produktami spożywczymi? Czy mamy fabryki samochodów, samolotów albo AGD? Przecież w Polsce znajdują się co najwyżej montownie firm z Zachodu! 

Na tej umowie, do której bez względu na wszystko dąży przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, skorzystają przede wszystkim Niemcy. Kraje Ameryki Południowej to ogromny rynek. Państwa te są biedne, lecz mieszka tam bardzo wielu konsumentów, a jedyne co mogą zaoferować na wymianę za produkty przemysłowe, to właśnie żywność.

My zaś jesteśmy eksporterami żywności. Dość powiedzieć, że 40% żywności wyprodukowanej w Polsce idzie na eksport. Zajmujemy w Europie pierwsze miejsce, jeśli chodzi o produkcję drobiu. Wielką szansą jest dla nas rozwój hodowli bydła, ponieważ mamy w kraju wiele terenów zielonych pod pastwiska. W zeszłym roku wartość eksportu rolno - spożywczego z Polski wynosiła 57 mld euro. Mieliśmy też dobry bilans eksportu do importu w tej dziedzinie - ok. 19 mld euro nadwyżki eksportowej. Tyle, że lada moment to się może na naszych oczach skończyć, gdy rynek europejski zaleją produkty tańsze, lecz gorszej jakości, pochodzące z Ameryki Południowej.

Sprzedajemy przede wszystkim na rynki UE. Zaś umowa z Mercosur siłą rzeczy wypchnie nas z tych rynków. Utrata zachodnich rynków na rzecz Ameryki Południowej i w dalszym stopniu Ukrainy to będzie katastrofa dla polskiej gospodarki, nie tylko dla rolnictwa. Bez eksportu produktów polskiego rolnictwa i spożywczych na rynki Europy Zachodniej nie utrzymamy swojego rolnictwa.

Już zresztą tracimy rynki zbytu. Przykładem niech będzie eksport polskiego zboża, rzepaku czy cukru do krajów Europy Południowej - Włoch, Hiszpanii czy Portugalii - który trwał latami, a obecnie drastycznie stracił na znaczeniu, gdy wyparły nas produkty rolnictwa ukraińskiego. 

Jak do tego doszło, że nikt nie protestował przeciwko negocjacjom trwającym latami? 

Była próba wycofania się z wcześniejszych zobowiązań wobec krajów grupy Mercosur. W 2019 roku ówczesna przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, informowała o zakończeniu  negocjacji z potencjalnym partnerem handlowym z Ameryki Południowej. Nie wzbudziło to jednak w Europie gwałtownych reakcji, ponieważ Komisja Europejska zapowiedziała, że umowa ta ma być ratyfikowana przez parlamenty państw członkowskich UE. Dziś jednak okazało się, że dzięki pewnemu sprytnemu zabiegowi prawnemu jedynie część ogólna tej umowy będzie ratyfikowana przez parlamenty krajów członkowskich UE. To, rzecz jasna, może trwać latami. Okazało się jednak, że część handlowa, najbardziej zagrażająca rolnictwu europejskiemu, ma zostać przyjęta przez Radę Europejską, czyli szefów państw członkowskich.                        

Rolnictwo krajów europejskich nie będzie miało szans w tym starciu pomimo faktu, że ono jest dobrze rozwinięte, nowoczesne, często jest biznesem rodzinnym i zostało doinwestowane przez lata dziesiątkami bilionów euro oraz wytwarza najlepszą jakościowo na świecie pożywienie. Dość powiedzieć, że europejskie standardy bezpieczeństwa żywności obowiązują w wymianie handlowej artykułami rolno - spożywczymi na całym świecie. 

Tymczasem zaś umowa z krajami Mercosur umożliwi bezcłowy i nieograniczany granicami eksport do Europy żywności, która została wyprodukowana dzięki taniej, wręcz niewolniczej sile roboczej, przy stosowaniu ogromnej - znacznie większej niż dopuszczalna w Europie - ilości nawozów i środków ochrony roślin, a w hodowli - antybiotyków, których stosowanie niekoniecznie dozwolone jest w Europie, z terenów wylesionych pod rozległe obszary rolnicze - wielkie fermy i gospodarstwa rolne, jakimi dziś zarządzają ogromne międzynarodowe holdingi i grupy kapitałowe. 

A czy ta umowa wzmocni czy osłabi Ukrainę, również w kontekście toczącego się tam konfliktu zbrojnego?

Żywność z Ameryki Południowej, wprowadzana na rynki europejskie, osłabi Ukrainę. Po pierwsze dlatego, że nie pomożemy Ukrainie, niszcząc swoje własne gospodarki. Po drugie, trudno w tym kontekście mówić o "rolnictwie ukraińskim", gdyż na chwilę obecną już ponad połowa ukraińskich czarnoziemów i lessów jest opanowana przez globalny kapitał - ten sam, który posiada latyfundia w Ameryce Południowej. Umowa z krajami Mercosur będzie oznaczała jedynie nabijanie kieszeni tym ogromnym holdingom żywnościowym, które po prostu są zainteresowane tak stabilnym, lukratywnym i zamożnym rynkiem jak europejski. Zamiast pomyśleć o tym, jak wyżywić głodujących ludzi w Afryce, na Bliskim Wschodzie czy w Azji, skąd zresztą trwa wielka migracja do Europy, te wielkie globalne przedsiębiorstwa szukają rynku zbytu, który jest zyskowny, stabilny i zorganizowany. Takie działanie to pasożytowanie na lokalnych rolnikach i rodzimych biznesach!

Jeśli zaś jesteśmy przy bezpieczeństwie, to trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno.

Skoro największym eksporterem w ramach umowy z Mercosur będą Niemcy, to również Niemcy staną się największym importerem tej żywności. To RFN będzie de facto decydować, dokąd ta żywność ma trafić, które kraje europejskie na nią zasługują. To jest ten sam mechanizm, jaki Niemcy stosowali w przypadku rosyjskiego gazu: chociaż Rosja sprzedawała Niemcom swój surowiec, to jego centralna dyspozytornia znajdowała się w Niemczech, które mogły w ten sposób decydować, któremu z nieposłusznych państw - partnerów zakręcić kurek, jeśli nie zgodzi się na Europę wedle niemieckiego pomysłu. Tym razem Niemcy grają nie tylko na energię, ale i na żywność. Jest bowiem jasne, że kto decyduje o energii, żywności, a w niektórych rejonach świata także o wodzie, ten ma w rękach klucz do władzy i niesamowitych wpływów. Własne rolnictwo to natomiast jeden z podstawowych elementów suwerenności i bezpieczeństwa żywnościowego.

Dodajmy do tego absurdalną politykę Zielonego Ładu, która w oparciu o dane niewiele mające wspólnego z rzeczywistością dąży do zniszczenia rodzimego europejskiego rolnictwa i zastąpienia go globalnymi holdingami, które doskonale mają się  w Ameryce Południowej, Nowej Zelandii, na Ukrainie i w Rosji. Gra o Europę toczy się przecież nie tylko wokół biznesu i wytwarzania żywności, lecz dotyczy również jego przetwórstwa i dystrybucji. Uzależnienie żywnościowe 500 mln obywateli UE od żywności z krajów trzecich to wyrok nie tylko na rolnictwo, ale na bezpieczeństwo i polityczne znaczenie Europy.

Swoją drogą, tchnie olbrzymią hipokryzją ze strony eurokratów, którzy na Europie za wszelką cenę usiłują wymóc Zielony Ład, by ratować planetę, a równocześnie bezrefleksyjnie przystają na rujnowanie rodzimego, ekologicznego rolnictwa przez napływ produktów, które z dużym prawdopodobieństwem można posądzić o to, że wyprodukowane zostały na terenach po wykarczowanych lasach równikowych - zielonych płucach Ziemi. 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Jan Krzysztof Ardanowski #Mercosur

Joanna Grabarczyk