Można by pomyśleć, że współtworząca rząd Lewica ma tylko jedno zmartwienie i jest nim posłanka Paulina Matysiak. Po dwukrotnym już zawieszeniu jej w klubie parlamentarnym (za pierwszym razem za stworzenie z Marcinem Horałą stowarzyszenia „Tak Dla Rozwoju”, za drugim nawet nie wiadomo, za co) przyszła pora na usunięcie Matysiak z sejmowej komisji infrastruktury.
Dla jej partyjnych wciąż chyba jeszcze kolegów i pozostałych posłów koalicji rządzącej nie miało żadnego znaczenia, że pani Paulina jest jedną z bardziej zaangażowanych w przedmiot działania komisji osób w sejmie, że na transporcie publicznym i infrastrukturze zna się już dziś jak mało kto – i jak mało kto po tej stronie sceny politycznej stawia na rozwój, a nie zwijanie państwa. Może zresztą właśnie o to tak naprawdę tu chodzi.
Tak, czy inaczej, gdy koledzy okazali się w olbrzymiej większości nielojalni, pomogli posłowie PiS, Kukiz’15 i większość Konfederacji. Wraz z paroma zaledwie osobami z Lewicy stworzyli oni grupę tak silną, że zerwali kworum i tak pierwsze w historii sejmu odwołanie członka komisji wbrew jego woli nie doszło do skutku. Niestety tylko tymczasowo, bo koledzy z uporem
godnym lepszej sprawy zapowiadają kolejne podejścia do tematu.
Równocześnie ani Lewica, ani reszta rządu nie ma problemu z ministrem Wieczorkiem i jego zastępcą Gdulą, którzy radośnie demolują kolejne instytucje nauki polskiej. Demolują, bo mogą, bo wiedzą, że naukowiec nawet przyciśnięty już butem do gleby w ostatnim tchnieniu powie, że jest mu już prawie tak źle, jak za PiS, jak za Czarnka. Zwija się polskie AI, zwija NASK, a PAN próbuje się całkowicie podporządkować rządowi.
Co na swój sposób zabawne, wzorując się przy tym na rozwiązaniach, jakie u siebie wprowadził Victor Orban, tak przynajmniej twierdzą wzburzeni akademicy.
Lewica zdaje się robić dobrowolnie mokrą robotę na instytucjach rozwojowych, nie uzyskując niczego w ważnych dla siebie tematach. Trudno oczywiście martwić się czy współczuć, gdy spotkanie kongresu kobiet zakłóca Marta Lempart, jest jednak faktem, że lewicowcy swojej agendy nie przeforsowali. Dla nas to dobra wiadomość, dla nich niekoniecznie. Razem myśli już nawet o opuszczeniu klubu Lewicy, tak bardzo nie godzi się na politykę rządu, lecz z myślenia tego mało wynika.
Inne problemy mają ludowcy, na każdym kroku wypychani do roboty i sztorcowani. Po nakazaniu Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi pisania w weekend ustawy, przyszła pora na ministra rolnictwa, który został prawie że wyproszony z posiedzenia rządu, by ratować polskie dzieci przez wprowadzonym do sklepowego obrotu alkoholem w kolorowych saszetkach.
Jeśli więc Lewica jest dla Tuska wykidajłą, ludowcy robią już tylko za popychadło. Gdzieś w tle są jeszcze ciągłe naciski na zmianę stanowiska w kwestii aborcji czy działania prokuratury przeciw Władysławowi T. Bartoszewskiemu, o których zresztą
profesor dowiedzieć miał się z mediów. Ludowcy uważali zawsze, że los koalicjantów PiS jest nie do pozazdroszczenia, jednak teraz to im trudno zazdrościć koalicji z Platformą.