Na początku września w Krynicy odbywało się, jak co roku, Forum Ekonomiczne. Były w związku z tym nawet jakieś polityczne kontrowersje. Premier, obrażony, że przez jego lata w opozycji nagrody dostawali tam ludzie PiS, nie tylko nie przyjechał, lecz także zabronił jechać swoim ministrom. Niektórzy jednak pojechali, a taki Władysław Kosiniak-Kamysz dostał nawet tytuł „człowieka roku”, i ten jeden raz bym uwierzył, że premier się wściekł, gdybym o tym gdzieś przeczytał.
Jednak najważniejszym dla mnie wydarzeniem w tej Krynicy było ogłoszenie przygotowanego przez ekspertów Solidarności raportu na temat mechanizmów, kosztów i skutków Zielonego Ładu. Oczywiście bardzo polecam zapoznanie się z tym dokumentem lub którymś z jego licznych omówień, na YouTube jest też dostępny zapis towarzyszącej temu wydarzeniu dyskusji. Tym razem chciałbym jednak skupić się tylko na jednym wątku. Zielony Ład, choć niby budzi szeroki sprzeciw, nie znajduje zbyt wielu przeciwników na scenie politycznej. Partie, które go atakują, same są atakowane i spychane na margines polityki. Niby tylko Polska ma swoją „demokrację walczącą”, ale już kordony sanitarne i rozpaczliwe głosowania pod hasłem „wszyscy przeciw” znają i Francja, i Niemcy. Liberalna demokracja polegać ma na tym, by pewne idee nie były reprezentowane w głównym nurcie polityki, a panująca w nim różnorodność i wielopartyjność była jedynie pozorna. Zielony Ład odbierze ludziom pracę, wymusi inne zachowania konsumenckie, każe zmieniać nawyki i domy w imię idei, w które nie każdy musi wierzyć, ale każdy ma realizować. To łamanie zasad pomocniczości, swobody gospodarczej, społecznej gospodarki rynkowej i ludzkiej godności. Naturalny sprzeciw nie może znaleźć nośnika w świecie mediów i polityki. To ekologia totalna, organizująca nam życie, to demokracja walcząca. Przyszłość Europy maluje się na zielono, lecz to wyjątkowo nieprzyjemny odcień.