„Ruszają dzisiaj negocjacje na temat tego, jak ułożyć instytucje europejskie, a tak naprawdę, jakich zawodników ustawić na najlepszych miejscach w instytucjach europejskich. Dzisiaj Donald Tusk jest jednym z głównych rozgrywających w Europie i od niego sporo zależy. On dzisiaj rozpoczyna negocjacje wspólnie z premierem Grecji, ponieważ należy do tych, którzy zwyciężyli. Od niego zależy też w dużym stopniu układ na najważniejszych stanowiskach europejskich. On jest negocjatorem w imieniu najważniejszej europejskiej rodziny partyjnej, Europejskiej Partii Ludowej”.
Powyższy cytat to laurka, jaką na portalu X (dawniej Twitter) wystawił w poniedziałek Donaldowi Tuskowi Paweł Kowal, poseł PO i przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych. Wygłoszone do kamery laurko-oświadczenie dawno niestety rozmienionego na drobne Kowala dość szybko zweryfikowała rzeczywistość. Podobnie jak wcześniejsze słowa Tuska, mówiące o tym, że „nikt go w Unii nie oszuka”.
Z poniedziałku na wtorek trwały bowiem wspomniane przez Kowala negocjacje (to jedyna rzetelna informacja z jego „wystąpienia”). Jak się okazuje, zamiast „prostej drogi do porozumienia” doszło w ich trakcie do sporu przy podziale stanowisk w ramach koalicji Europejska Partia Pracy – Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów. Kulisy rozmów omówiło Politico. Okazuje się, że nie dość, iż wbrew zapowiedziom unijni przywódcy nie doszli do porozumienia w sprawie drugiej kadencji Ursuli von der Leyen na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej (miała to być formalność), to główną kością niezgody miał być pomysł polityków Europejskiej Partii Ludowej (zwycięzcy wyborów w skali całej Unii), by pognębić swojego koalicjanta. Socjalistom oznajmiono, że przynależne im w teorii stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej ma stać się „rotacyjnym”, z 2,5-letnią kadencją dla każdej z dwóch koalicyjnych partii. Rzecz ze zrozumiałych względów socjalistów zdenerwowała i ostatecznie negocjacje przesunięto na koniec miesiąca.
Co ciekawe, w obszernej relacji na temat tych przepychanek portal Politico na temat „jednego z głównych rozgrywających”, jak określa Tuska Kowal, nie zająknął się ani słowem. Media, owszem, zwracają uwagę, że Tusk usiłował marginalizować włoską premier Georgię Meloni, którą przez znajomość z Mateuszem Morawieckim uważa za „pisowskiego konia trojańskiego”, to większe światło na temat roli polskiego premiera rzuca brukselska korespondentka Radia RMF Katarzyna Szymańska-Borginon, pisząca wprost o upokorzeniu, jakiego miał doznać Tusk.
Otóż przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej i aspirujący do powtórnego piastowania tej roli, znany „przyjaciel Polaków” Manfred Weber miał ostentacyjnie zignorować kandydaturę Andrzeja Halickiego na stanowisko wiceszefa tej frakcji i wskazać na… Ewę Kopacz, która była zaskoczona tym niemieckim wyróżnieniem.
Weber miał ponoć argumentować, że „chodzi o parytety”, choć w rzeczywistości chodziło mu o „przeczołganie” polskiej delegacji. Sama Kopacz oświadczyła tymczasem, że nie zamierza ubiegać się o stanowisko. O co więc może chodzić? – Weber wypowiedział wojnę Polakom – usłyszała Szymańska-Borginon. Sprawa jest dla Tuska tym bardziej smutna, że licząca aż 21 eurodeputowanych polska delegacja teoretycznie ma prawo wyznaczyć kandydata na wiceprzewodniczącego EPL oraz szefostwo dwóch lub trzech komisji. Zresztą jeszcze przed negocjacjami właściwymi Tusk wziął udział we wstępnych rozmowach ws. obsady najwyższych stanowisk w UE. W rozmowach tych uczestniczyli kanclerz Niemiec, prezydent Francji oraz premierzy Holandii, Hiszpanii i Grecji.
Wszystko to kłóci się z nieznośną narracją o tym, jak to wraz z nastaniem koalicji 13 grudnia „Polska wraca na należne jej miejsce w Europie” i „będzie realnie współdecydować o kształcie Unii” – słowami, które od ponad pół roku słyszymy niemal codziennie, nie tylko od Pawła Kowala. I choć istotnie – po wyborach do Parlamentu Europejskiego reprezentacja zwycięskiej partii Tuska jest drugą największą delegacją w Europejskiej Partii Ludowej, to nie widać, by przekładało się to na efekty, a pohukiwanie Tuska robi wrażenie już tylko na jego najtwardszym elektoracie (i na Pawle Kowalu).
Kulisy tych targów być może jeszcze poznamy, ich wynik na pewno. Faktem jest, że pomimo tego, że propaganda mediów III RP stara się utrzymać wizerunek Tuska jako „zawodnika wagi ciężkiej”, gołym okiem widać fałsz tej operacji. I tak np. wczoraj rano portal Onet, zamiast wspomnienia o powyższych faktach, najwięcej miejsca w relacji z Brukseli poświęcił temu, że przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel „w czasie krótkiego wystąpienia dla mediów zacytował słowa Donalda Tuska, które miał usłyszeć przed pięcioma laty”. Ten „szalenie istotny fakt” wybito nawet w tytule na stronie głównej portalu.
I choć jeszcze przed negocjacjami niemiecki serwis „Deutsche Welle”, najwyraźniej dla poprawy nastroju Tuska i jego ludzi, pisał, że „Tusk jest w tym momencie najsilniejszym szefem rządu we frakcji Europejskiej Partii Ludowej”, to jak pokazały kolejne godziny, prawdy w tym niewiele.
Bo trudno przykryć zarówno ostentacyjne dyscyplinowanie premiera przez „wielkich przyjaciół”, jak i to, czego doświadcza od swoich „niemieckich partnerów” – nawet na najniższym szczeblu relacji. Tak przecież trzeba nazwać skandaliczny incydent z udziałem niemieckiej policji, która przekroczyła polską granicę i w pierwszym możliwym punkcie porzuciła rodzinę migrantów z Afganistanu, argumentując to później tym, że „strona polska przez kilka godzin nie reagowała na próbę kontaktu”.
I znów – Tusk w swoim stylu zapowiadał wojowniczym wpisem w sieci, że sprawę poruszy w rozmowie z niemieckim kanclerzem Olafem Scholzem. O efektach tej rozmowy (są kontrowersje dotyczące tego, czy i gdzie w ogóle do niej doszło) wiemy jednak niewiele – Strona niemiecka przeprosiła za działanie niezgodne z procedurami. Ważny gest, ale powiedziałem kanclerzowi, że takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Kanclerz Scholz zobowiązał się do szybkiego wyjaśnienia tej sprawy. Będziemy pracowali wspólnie na rzecz powstrzymania nielegalnej migracji – powiedział Tusk już w Warszawie we wtorek.
Wyraźnie za to usłyszeliśmy słowa wiceszefa polskiego MSWiA Macieja Duszyczka, który w Radiu Zet wyraźnie bagatelizował całą sprawę: „Policjanci (niemieccy – przyp. red.) byli bardzo mało doświadczeni, bo ci doświadczeni zabezpieczają dziś Euro. Prawdopodobnie nie znali procedury i zrobili to, co zrobili. Absolutnie wypadek przy pracy”. Strach pomyśleć, gdzie w takim razie mogliby się zapuścić niemieccy funkcjonariusze z doświadczeniem.
Gorzej, że wbrew zapowiedziom, propagandzie, medialnej oprawie i filmikom Pawła Kowala, jeśli komuś jeszcze brakuje doświadczenia, to tym, którzy najbardziej nim się chwalili – politykom koalicji 13 grudnia.