Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski 8 maja wydał „Zarządzenie nr 822/2024 z dnia 8 maja 2024 r. w sprawie wprowadzenia standardów równego traktowania w Urzędzie m.st. Warszawy”. Treść dokumentu od razu wywołała uzasadniony sprzeciw, ponieważ dotyczy on usunięcia symboli religijnych z warszawskich urzędów, ale i ze wszystkich imprez i uroczystości, a ponadto nakazuje poczynić liczne ustępstwa wobec oczekiwań społeczności LGBT. Wiele osób widzi w tym atak na katolików i Kościół, niektórzy wręcz na polskość. Dużo w tym racji, jednak decyzja Trzaskowskiego niesie za sobą wiele natychmiastowych i możliwych konsekwencji. Praktycznych i politycznych.
Tajemnicze są losy przygotowania samego dokumentu. Zarządzenie istnieje, wszyscy o nim wiedzą i mówią, a jednak trudno do niego dotrzeć – dziwnym trafem w momencie jego publikacji przestał działać warszawski Biuletyn Informacji Publicznej. Tak jakby ktoś nie był pewien, czy ma powody do dumy, czy wręcz przeciwnie. Ostatecznie jednak dokument pojawił się w sieci, wywołując oburzenie konserwatywnych komentatorów i przedstawicieli Kościoła, a także zainteresowanie prawników i polityków. Oto bowiem nie jest do końca pewne, czy ratusz nie naruszył właśnie gwarantowanej konstytucyjnie swobody wyrażania przekonań religijnych.
Według dużej części środowiska prawniczego jest wręcz przeciwnie, a sprawą intensywnie zajmuje się już stowarzyszenie Ordo Iuris. Według tego ostatniego „jest to jawny atak Rafała Trzaskowskiego na wolność wyznania i sumienia pracowników stołecznych urzędów”. W związku z tym stowarzyszenie prowadzi akcję, w ramach której z jego strony pobrać można skargę, którą następnie można złożyć do ratusza. Sam prezydent Warszawy twierdzi, że „nikt nie zamierza prowadzić w Warszawie walki z jakąkolwiek religią”, natomiast „każdy, kto przychodzi do urzędu załatwić swoją sprawę, ma prawo czuć się jak w neutralnym urzędzie. Po prostu”. To o tyle ciekawe, że o neutralności urzędów prezydent Trzaskowski nie myślał tak wiele, gdy w oknach jednej z jego dzielnicowych ekspozytur masowo wieszano pioruny aborcjonistek ze Strajku Kobiet albo gdy odbywają się parady LGBT. Neutralność miasta można więc wsadzić między bajki, nie ma o niej mowy przy okazji wspierania kolejnych akcji z arsenału liberalnej inżynierii społecznej. Kwestiami prawnymi i konstytucyjnymi zajmują się już organizacje i media katolickie, Trzaskowski uspokaja, że nowe przepisy nie dotyczą elementów ubioru pracowników, takich jak krzyżyki, zapowiada też, że zwyczajowe imprezy z elementem religijnym, jak msze w rocznicę Powstania Warszawskiego, będą kontynuowane. Jeśli jednak przyjąć to nawet za dobrą monetę – ja osobiście nie jestem w stanie – to pojawiają się pytania o współudział miasta w takich wydarzeniach, jak główna Droga Krzyżowa czy Orszak Trzech Króli. Ratusz ma jeszcze kilka miesięcy, by zmierzyć się z tym zagadnieniem, jeśli po drodze prawnicy i mieszkańcy nie zmuszą władz miasta do wycofania się z tej urzędowej laicyzacji.
Zastanawia jednak, po co jest właściwie cała awantura Rafałowi Trzaskowskiemu. Prezydent zapewnia, że data ogłoszenia rozporządzenia była przypadkowa. Część komentatorów próbuje połączyć ją z datą męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli, patrona Polski, sam nie podejrzewam jednak włodarza stolicy o świadomość tej zbieżności. Jeżeli decyzja była inicjatywą własną, prędzej zastanawiałbym się, czy nie dowiadujemy się o niej akurat teraz dlatego, że miasto boryka się z kryzysem wizerunkowym po potężnym pożarze hali przy ulicy Marywilskiej. O niewystarczającej skali pomocy dla poszkodowanych i podejrzanych okolicznościach samego zdarzenia mówi się przecież dużo, jak na potrzeby miasta, stanowczo zbyt wiele. Czy jednak Rafał Trzaskowski chciałby gasić pożar, tym razem już tylko medialny, antyklerykalną benzyną?
Zwróćmy uwagę, że jest to działanie szalenie ryzykowne dla człowieka, który wciąż traktowany jest przez wielu jako potencjalny kandydat na prezydenta Polski. Gdyby zaś uznać, że polityk pomyślał, że takie posunięcie będzie wyborczym atutem, musiałoby to znaczyć, że lokatorowi ratusza głosująca na niego lewicowo-liberalna część warszawiaków pomyliła się z dającą wygraną na poziomie ogólnopolskim większością. O tym, że jest to pakowanie się w kłopoty, mówi tymczasem bardzo wielu obserwatorów, w tym takich, którzy związani są z obozem władzy. – To gigantyczny prezent zrobiony konkurencji politycznej przed wyborami – twierdzi były prezydent Bronisław Komorowski, co zresztą zakrawa na wyjątkową ironię losu, zważywszy na jego działania podejmowane latem 2010 r. z usunięciem krzyża z Krakowskiego Przedmieścia. W „Newsweeku” lewicowy publicysta Jakub Majmurek broni merytorycznych podstaw decyzji za pomocą argumentów z wypowiedzi samego Trzaskowskiego, równocześnie jednak ostrzega: „Jeśli kampania europejska pokaże, że temat »obrony krzyża« działa politycznie, to PiS z pewnością sięgnie po niego także w kampanii prezydenckiej. Zwłaszcza jeśli kandydatem PO zostanie Rafał Trzaskowski. Czy prezydent Warszawy nie popełnił więc błędu, wydając takie, a nie inne rozporządzenie? Niecała Polska sekularyzuje się tak szybko jak Warszawa, ciągle pewną rolę odgrywa tu tradycjonalistyczny elektorat – i PiS z pewnością będzie wykorzystywał rozporządzenie Trzaskowskiego, by mobilizować go przeciw kandydatowi PO”. Czy tylko PO? Warto zauważyć, że od działań Trzaskowskiego dość mocno odcinali się w weekendowych wypowiedziach politycy związani z PSL. I tak Piotr Zgorzelski wzywał do obrony krzyża, a Jan Filip Libicki opowiada, że po niedzielnej mszy w Warszawie wiele osób pytało go o decyzję prezydenta miasta. Po czym konkluduje, że „Kaczyński jutro wyśle do ratusza kwiaty albo szampana”.
I chyba faktycznie Trzaskowski na takie docenienie zasługuje, zwłaszcza że jego działania skrytykowało dwóch wysokich hierarchów Kościoła, kojarzonych raczej z jego liberalnym skrzydłem: abp Grzegorz Ryś i kard. Kazimierz Nycz. Całe to zamieszanie sprzyja więc pogłębianiu wśród Polaków tych podziałów, które po jednej stronie stawiają grupę dużo szerszą, niż samo PiS, po drugiej Platformę wraz z lewicą i nikim więcej. A to każe się zastanowić, czy radykalny krok ratusza nie został Trzaskowskiemu podpowiedziany przez kogoś, kto niekoniecznie życzy mu dużych szans w wyborach prezydenckich. Na przykład przez premiera Donalda Tuska, który sam wciąż chyba marzy o Pałacu Prezydenckim.
Taka postawa władz Warszawy może osłabić Trzaskowskiego jako kandydata na prezydenta, ponieważ wyborów prezydenckich nie wygrywa się wciąż jeszcze radykalnymi postulatami obyczajowymi. Pokazała to choćby poprzednia kampania, w której próbowano zbudować oś sporu wokół podejścia do ideologii LGBT i tym samym zagnać Andrzeja Dudę w prawy, konserwatywny róg. Ten wygłosił kilka ostrych słów, które dla lewicy zabrzmiały zapewne jak zapowiedź wygranej, po czym okazało się, że wygrana ta nie była ich. Historia może się powtórzyć, choć sama Platforma może się na niej wzmocnić. Tyle że przede wszystkim kosztem własnych koalicjantów. Oddajmy głos Marcinowi Palademu piszącemu na portalu X: „Decyzja Trzaskowskiego przyspiesza konsumpcję Lewicy przez centrolewicową KO i polaryzuje scenę polityczną na konserwatystów i progresistów, za chwilę z kłopotami dla chadeckiego centrum (Trzecia Droga). Już raz, w eurokampanii 2019, Władysław Kosiniak-Kamysz musiał tłumaczyć się z tęczy, adopcji dzieci przez pary jednopłciowe”.
Donald Tusk zapomina, że do władzy wrócił dzięki koalicjantom, a może właśnie tego nie potrafi im wybaczyć i stąd „opiłowywanie katolików” i progresywne zmiany w pracy warszawskiego ratusza. Rafał Trzaskowski uderza więc w wierzących, tym samym jednak samemu narażając się na ataki, tymczasem jego partia funduje potencjalne problemy swoim koalicjantom i kolejny raz wzmacnia PiS, a wszystko to na niecały miesiąc przed wyborami.