Opozycja miała uciechę z występu ministra Kierwińskiego. I to niezależnie od zapewnień marszałka Hołowni, że koalicjant był trzeźwy jak dziecko, czy też wskazań towarzysza alkomata (pewnie teraz awansuje za wierną służbę). Rodacy pijący potrafią przecież odróżnić usterkę mikrofonu od mówcy nawalonego w cztery litery, podobnie jak odgłos od pogłosu. Były kolega partyjny ministra, Jacek Protasiewicz, wręcz stwierdził, że minister spraw bardzo wewnętrznych był napruty jak messerschmitt. Dla większości nie ulega wątpliwości, że swój kurs na strażaka ogniomistrz Kierwa zaczął od sztuki polewania i gaszenia. Nie ma za to jednolitej opinii, czy będzie to miało wpływ na jego dalsze losy. A co do elektoratu… Podobne przypadki nigdy nikomu nie zaszkodziły. Mógł Olek Wszystkich Polaków demonstrować swojego wirusa filipińskiego i chwiać się nad grobami w Charkowie? Cóż, naród lubi, gdy jego przedstawiciele są postaciami podobnymi do reszty. Jak teraz funkcjonariusze podlegli ministrowi na gazie mają ścigać pijanych kierowców? Nadal będą odbierać im samochody? A może także stanowiska... Piłeś – nie rządź! Inna sprawa, że w przypadku polityków ich aktualny stan ma niewielki wpływ na poziom rządzenia – bo czy trzeźwy Adam jest lepszy niż naćpany Bartłomiej? I jakie znaczenie dla ludzi wyrzuconych z pracy ma to, czy sprawca ich nieszczęścia był pod wpływem używek, czy jedynie swojego zwierzchnika? A skoro zaczęliśmy mówić o uzależnieniach, to wydaje mi się, że największym jest władza. Politykoholizm jest chyba przypadłością gorszą niż alkoholizm, zakupoholizm, narkomania czy erotomania. W dodatku nie słyszałem o metodach odwykowych. Jest jedna, bolesna – oddzielenie polityka od stołka. Z kolei na własną rękę można próbować leczyć się metodą klin klinem, zastępować papierosy alkoholem, alkohol narkotykami... Przynajmniej jest złudzenie, że z czymś się walczy. A w przypadku polityki szeroko stosowana jest metoda zmiany partii. Z centrum A do centrum B, a spektakularniej – ze skrajnej prawicy na skrajną lewicę. Podobno bliżej.