Nie ma dnia bez skandalu w „uśmiechniętej Polsce”. Na pewno jedną z głośniejszych spraw w ubiegłym tygodniu były ujawnione materiały na temat prokurator Wrzosek, rzucające nowe światło na stopień bezprawia, jakiego dopuszczono się przy przejmowaniu mediów publicznych. Co ciekawe, wspomniane informacje ujawnił portal WP, znany z sympatii do obecnej władzy.
W odpowiedzi tysiące internetowych hejterów rzuciły się na dziennikarzy, którzy ujawnili te informacje, grożąc im. Do akcji zaangażowano najbardziej obrzydliwe portale związane z PO, jak Wieści czy inne klony SokuZBuraka. Przytłaczająca większość reżimowych mediów PO dołączyła do tej nagonki.
Co bardziej krewcy komentatorzy, pod nazwiskiem, sugerowali, że dziennikarze powinni dostać „po łbie”. W końcu głos zabrał Tusk, który de facto groził dziennikarzom i wyraźnie zaznaczył, że nie mają oni prawa ruszać jego ludzi. Ważne jest, żeby właściwie zrozumieć to, co tak naprawdę się wydarzyło.
Zwłaszcza że część komentujących uznała sprawę Wrzosek za porażkę obecnej władzy i ukrócenie jej przestępczych działań (a przynajmniej ich utrudnienie). Niestety, nic takiego się nie stanie. To faktycznie może być koniec Wrzosek (chociaż nawet to nie jest pewne). Tyle że jej los nie ma dla obecnej władzy żadnego znaczenia. Pani prokurator jest nikim, zwyczajnym narzędziem, które można natychmiast zastąpić. Na jej miejsce zgłoszą się tysiące jej podobnych, z których część będzie na pewno mądrzejsza lub przynajmniej sprytniejsza. Nie łudźmy się. Tuska i jego szajkę utrata Wrzosek w żaden sposób nie zaboli. Za to zdołał on za jej pomocą osiągnąć coś dużo ważniejszego. Pokazał piekło, jakie może urządzić tym, którzy mu „podskoczą”.
Udowodnił, że nawet sprzyjające mu media nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Że sam jest gotów zaangażować się i kierować kampanią nienawiści wymierzoną w dziennikarzy. Być może była to więc ostatnia misja prokurator Wrzosek, niemniej jedno trzeba jej przyznać – nawet jeśli tym razem nieintencjonalnie, w sposób perfekcyjny zadowoliła Platformę Obywatelską.