Dwanaście lat temu w Gruzji doszło do zmiany sceny politycznej. Reformy, które miały wzmocnić pozycję prezydenta Micheila Saakaszwilego w momencie zmiany nastrojów społecznych, okazały się początkiem końca jego prezydentury, a gruzińskie marzenie zostało pogrzebane przez prorosyjską partię o takiej samej nazwie. Przypominam o tym, ponieważ kolejny tekst Klausa Bachmanna poświęcony Polsce narzuca to skojarzenie. Niemiecki publicysta zdaje się wierzyć w to, że PiS wykreował w Polsce jakieś wzmacniające ponad demokratyczną normę władzę ustawodawczą i wykonawczą rozwiązania prawne, których teraz – w imię tejże demokracji – musi paść ofiarą. Bachmann zaczyna się jawić jako mentor obecnych rządów, które słuchają i wprowadzają w życie niemiecką receptę, nie przejmując się zarazem, że poprzedzająca ją diagnoza jest oderwana od rzeczywistości.
„Nowy rząd mógłby też po prostu przegłosować wszystkie najważniejsze reformy w drodze rozporządzeń wykonawczych, co naruszałoby wówczas obowiązujące przepisy i konstytucję, ale ma tę zaletę, że prezydent nie mógłby ich zablokować. Gdyby Trybunał Konstytucyjny nadal chciał je uchylić (…), rząd po prostu odmówiłby publikacji odpowiedniego wyroku. To są wszystkie metody, którymi rządził się PiS przez ostatnie osiem lat. W skrócie: jeśli nowy rząd naprawdę chce rządzić, musi skierować całą siłę państwa policyjnego, które PiS zbudował, przeciwko PiS i prezydentowi” – pisał Klaus Bachmann w październiku zeszłego roku, tuż po wygranych przez ówczesną opozycję wyborach. Z tej listy zarzutów zgodny z rzeczywistością był jeden: rząd Beaty Szydło faktycznie odwlekał publikację wyroków TK z czasów Andrzeja Rzeplińskiego, traktując je jako opinie. Bachmann pomija jednak oczywiście tło tamtych wydarzeń, związane z całym sporem o funkcjonowanie i obsadę Trybunału Konstytucyjnego. To kwestia drugorzędna, bowiem już z tej publikacji niemieckiego profesora wyłania się obraz państwa, którego zupełnie sobie nie przypominam: bezprawnie i autorytarnie zarządzanego za pomocą rządowych dekretów z pominięciem demokratycznych procedur legislacyjnych.
Pamiętają Państwo ten stały punkt rozmów z uczestnikami ówczesnych antyrządowych protestów, tak lubiany przez prawicowych reporterów i komentatorów? Każdy ich uczestnik głosił mantrę o łamaniu konstytucji, po czym dopytany o szczegóły, zaczynał swą opowieść od początku i na tym też ją kończył. Bachmann pozostaje temu opisowi wierny. Również w kolejnych swoich publikacjach, z których każda odbijała się w Polsce szerokim echem. Szybko okazało się też, że politycy nowej władzy wcielają tę „doktrynę Bachmanna” w życie, traktując ją zarazem jako wskazówkę, jak i błogosławieństwo nie ze strony pojedynczego, choć wpływowego mentora, ale całego kluczowego dla ich rozumienia i prowadzenia polityki państwa. I szerzej jeszcze, będącej narzędziem i przedłużeniem jego agendy Komisji Europejskiej. Nie bez podstaw.
Kolejne akty bezprawia w wykonaniu obecnego rządu odbywają się w rytm wizyt i życzliwych komentarzy przedstawicieli Unii Europejskiej, tak jak siłowe przejęcie mediów publicznych rozgrywało się w trakcie wizyty w Polsce Very Jourovej – wcześniej niezwykle aktywnej w procesie podporządkowywania sobie czeskich mediów przez premiera Andreja Babisza. Z kolei wejście do gabinetu bezprawnie odwołanego prokuratora Dariusza Barskiego miało miejsce niedługo po wizycie Didiera Reyndersa, unijnego komisarza ds. sprawiedliwości. Mniej więcej w tym samym czasie działania rządu w sprawie przywracania praworządności chwalił również Marco Buschmann, niemiecki minister sprawiedliwości, przebywający w Warszawie. Pańskie oko konia tuczy, a ministra Bodnara ośmiela.
Wróćmy jednak do Klausa Bachmanna. Zanim przejdę do jego ostatniego, jak dotąd, artykułu, jeszcze jedna wypowiedź archiwalna. Niecały rok temu w jednym z serii swoich tekstów poświęconych zagrożeniom dla demokracji publicysta zestawiał ze sobą sytuację Polski, Węgier i Turcji, ostrzegając, że: „Na końcu tej drogi (reform sądownictwa) rząd znajduje się w kłopocie, w który sam się wpakował: w wyborach nie chodzi już tylko o to, czy partia rządząca pozostanie u władzy, czy przejdzie do opozycji, ale o to, czy jej kierownictwo pozostanie u władzy, czy pójdzie do więzienia”. Jak wiemy, w Turcji i na Węgrzech wybory niczego nie zmieniły, a co dzieje się w Polsce? Po latach wykrzykiwania w stronę polityków PiS „Będziesz siedział” nowa władza przystępuje do realizacji i intensyfikacji swoich gróźb, bez oglądania się na decyzje i wyroki nieuznawanych przez siebie izb Sądu Najwyższego, TK i prezydenta. I choć te działania napotykają jeszcze na przeszkody, nie pozostają obojętne dla poddanych represjom i to niezależnie od tego, czy stosowane wobec nich metody nazywać będziemy torturami, czy jedynie politycznie motywowanymi złośliwościami.
Co na to nasz niemiecki „przyjaciel”? „Rząd może teraz wszystko. Jeśli tylko zechce i potrafi – inaczej niż rząd Morawieckiego, który nie potrafił – to może zrzucić wszystkie konstytucyjne ograniczenia swojej władzy i rządzić, jak się rządzi w państwach autorytarnych. Jeśli Kaczyński, Duda albo Trybunał Konstytucyjny przeszarżują w obronie swoich interesów partyjnych i towarzyskich, to mogą odczuć na własnej skórze, czym grozi konflikt z takim państwem. Aresztowanie Kamińskiego i Wąsika i pokojowe przejęcie telewizji i radia to pestka w stosunku do tego, co ich wtedy czeka” – wylicza. Mamy więc zarazem zachętę do dalszego brnięcia w bezprawie, a nawet przemoc, połączoną z groźbami wobec tych, którzy mogą próbować przemocy tej się przeciwstawić. Przy czym, według autora tekstu pobrzmiewającego latami 30. XX w. w jego ojczyźnie, możliwości sprzeciwu są ograniczone. I tu pojawia się wreszcie element dość zabawny – Bachmann zauważa bowiem, że prezydent jest dziś „słabszy niż kiedykolwiek”, z kolei „PiS nie może mobilizować ulicy, jak robiła to PO, bo jego elektorat jest zbyt stary, rozproszony i biedny, aby co parę miesięcy przyjeżdżać do stolicy”.
Teza odważna, zwłaszcza po tym, co zobaczyliśmy na styczniowym marszu i później, gdy wyborcy PiS, zdecydowanie wymykający się temu stereotypowi, postanowili pokazać się w mediach społecznościowych w ramach akcji „Jestem problemem Tuska”. I nie twierdzę tu, że wyborcy PiS są w większości młodzi, piękni i bogaci – podkreślam, że podobne stereotypy zwodziły warszawskie (i jak widać również europejskie) salony przez lata. Tymczasem Zjednoczona Prawica zachowuje swe przyczółki nawet w grupach, w których zdobywa gorsze wyniki wyborcze i w których jej sympatycy mogą liczyć się z towarzyskim ostracyzmem i innymi problemami, co daje szansę na odbudowę poparcia, gdy społeczeństwo zacznie odczuwać skutki chaotycznej polityki władz. A to już, choć na razie tylko punktowo, się przecież dzieje.
Prawnik Michał Sopiński, wykładowca akademicki i rektor Akademii Wymiaru Sprawiedliwości, który w mediach społecznościowych zajmuje się cierpliwym tłumaczeniem, na czym polega łamanie prawa przez obecną władzę, zamieścił w weekend zdjęcie swojego samochodu. Auto, jak tłumaczył Sopiński, zaparkowane prawidłowo, zostało bardzo poważnie zniszczone przez nieznanych sprawców. Czy jest to jedynie przypadek, czy zaczynają się już kolejne, sugerowane przez Bachmanna kroki ku przywracaniu demokracji? Miejmy nadzieję, że tak, choć rektor pisze o groźbach i wyzwiskach, jakie otrzymuje wraz ze współpracownikami. Tymczasem niemiecki inspirator nowej ekipy zauważa, że jej działanie może budzić pewien dyskomfort, a nawet spotkać się w przyszłości z oporem UE. Wydaje się, że tę cenę wraz z wykonawcami swych poleceń jest gotów ponieść.